Co dwa tygodnie mam dwa dni wolnego więc jak już mam w zwyczaju postanowiłem wykorzystać na wyjście w góry. Jak mam tylko jeden dzień wolnego to idę gdzieś blisko, co w większości przypadków oznacza Soszów. Tak też było 5x pod rząd jeśli chodzi o ostatnie wyjścia. Tym razem plan był prosty i silnie motywowany zdobyciem brakującego szczytu do kolekcji Górozbieracza🙂. Nie licząc tego nieznalezionego w gąszczu krzaków pozostał mi w bliskiej okolicy w zasadzie tylko jeden.
W tym celu musiałem iść przez szczyty, które już mam w apce zapisane, ale w ogóle mi to nie przeszkadza, bo chociaż punktów za nie nie dostanę to jako ilość wyjść się dodaje. Postanowiłem, że pójdę przez Filipkę na Stożek i Soszów. Odważny plan, bo obudziłem się po popołudniówce około 10. Właśnie dlatego jako cel podróży obrałem na Soszowie, ponieważ znając to tam doskonale wiedziałem, że śmiało i bez strachu mogę schodzić z czołówką. Wyruszyłem o 11:20, a kiedy minąłem Dom Seniora (Nýdek Hluchová) to pomyślałem, że szkoda by było nie zapisać ponownie 2 szczytów przed Filipką. Gdybym się zreflektował wcześniej mogły by być 3 ale nie szkodzi.
Zerknąłem na mapę aby sprawdzić gdzie najlepiej skręcić w kierunku Łączki(Loučka). Miałem do wyboru dwie drogi, które nie powodowały zbyt wielkiego zboczenia z trasy aczkolwiek obie od celu się oddalały. Na rozdrożu zwanym Poledňa(Polednia) zdecydowałem, że pójdę tą drugą.
Aczkolwiek wygląda na to, że obie wyglądają podobnie.
Nie szkodzi, tę pierwsza przetestuje kiedyś indziej😉
W chacie przysiadłem na małe conieco i tuż przed 14tą ruszyłem dalej.
Oczywiście nie zapominając zapisać (o 14:04) kolejnego szczytu Filipka, 771m. oddalonego od chaty 400m. Sobota, ktoś mógłby powiedzieć, że paskudna pogoda ale dla mnie, o ile nie pada deszcz, każda pogoda jest dobra (jeszcze upałów nie znoszę). Podobnie chyba myślą osoby spotkane na szlaku. Kolejnymi szczytami są szczyty bez nazwy, na mapie widoczne z wysokością 755 i 750 m n.p.m. Szkoda, że takich się nie da zapisać w apce, punktów by przybyło więcej. Bez punktów, bez zapisu ale do swoich osiągnięć zaliczam🙂.
Čupel(Czupel),757m to jedyny punktowany szczyt podczas tej wędrówki. Znajduje się niecały kilometr od Filipki więc dotarłem na niego już o 14:20. Tak to ten, którego mi brakowało. Gdybym wiedział o apce wcześniej to pewnie zapisałbym go podczas Nydeckiej Siódemki aczkolwiek przeważnie chodzę skrótem omijającym ten szczyt.
Jak zapewne gdzieś zwróciliście uwagę, niektóre szczyty są tak niepozorne, że po ukształtowaniu terenu czasami wcale nie da się stwierdzić, że jest to szczyt. Takimi są na przykład te wcześniejsze bez nazwy i nawet Čupel. Na szczęście kolejny szczyt Konihlava, 776m. do takich nie należy. Być może z rozpędu by go ktoś przeoczył ale w tym roku już tu byłem i wtedy było widać ręczną pracę jednego (jak sadzę) górozbieracza. Pomyślnie zapisany o 14:29 i bez zbędnego zatrzymywania się, bo i tak tu nic nie ma do podziwiania, idę dalej. Przede mną najtrudniejszy 2km odcinek.
Przynajmniej tak sądziłem ale nie było tak źle. Szło się dobrze ale zdecydowanie komfortu dodawały raczki, bo było ślisko i jak by nie było dość stromo. Wiecie przecież, że już kilka razy stwierdziłem, że Stożek na swoją nazwę zasługuje. Mimo wszystko byłem zadowolony, że tutaj zima została, bo "nie ma" niedogodności terenu w postaci kamieni i korzeni. Po półtora kilometrze dotarłem do czerwonego szlaku.
Kurcze🤔 patrząc na mapę zauważam, że jakoś lubiany kolor szlaków tutaj. Dotąd szedłem żółtym od skrzyżowania nad Osadą Zimny. Tu zerknąłem na stromy skrót prowadzący na szczyt ale po niezauważeniu śladów innych odważnych zdecydowałem się iść naokoło. Było około 15tej co oznaczało, że niewiele mi pozostało czasu do zmierzchu. Szczyt Wielki Stożek, 978m zapisany o 15:15.
Jak widać punktów zbytnio nie przybyło ale jak dla mnie to i tak super. Do stówy nie dociągnę ale nadzieja na spełnienie własnego wyzwania jest spora. Mam za sobą 47 wypraw! Oby tylko pogoda nie stanęła na przeszkodzie.
Napisałem co prawda "ostatni odcinek" ale wiadomo, że do domu jeszcze kawałek😉 ale kto by się śpieszył w taką młodą godzinę😂. Zajrzałem do Lepiarzówki ale jakoś słabiutko mieli dzisiaj i właśnie zamykali😔. Na szczęście w Schronisku 500 metrów niżej jest prawie pewność, że przysiądę. Garmin pokazał, że mam ponad 16km w nogach więc czas na odpoczynek.
Do domu to tylko 6km więc mogę sobie na to pozwolić😉. Niby najgorsze za mną ale tak na prawdę najnieprzyjemniejszy odcinek dopiero przede mną. Po zejściu 1,5km zaczyna asfalt, którym muszę iść aż 4,5km😒. To dlatego chodzę na Soszów przez Dziołek i koło Mionszego🙂. Na szczęście droga już bez śniegu, aczkolwiek nawet gdyby to mam przecież raczki😎.W sumie zrobiłem 21,6km! i powiem wam wcale mnie na drugi dzień nie bolały nogi. Wariat ale zadowolony😁.
Trasa jak zwykle w zapisana w dwóch miejscach (klik zdjęcia otwiera mapę).
kategoria bloga: Toni napisał. Wędrowanie po górach
0 Komentarze
Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.