Mówcie co chcecie ale zima w górach jest chyba najpiękniejszą porą roku. Oczywiście uwielbiam góry wiosną latem i jesienią ale zima ma swój osobisty urok.
Poza urokiem ma minimalnie kilka może naście plusów:
- Nie pocę się tak bardzo
- Lepiej się oddycha
- Lepiej się chodzi po kamieniach, korzeniach... bo ich nie ma 😀
Pomożecie mi wyliczaniu tych plusów? Śmiało możecie wymienić minusy🤔 normalnie żaden nie przychodzi mi do głowy ale ktoś mógłby powiedzieć, że:
- Bywa ślisko
- Jest zimno
ale jest takie powiedzenie, które można też tu zastosować:
Nie ma złej pogody - jest tylko nieodpowiednio przygotowany turysta.
Pewnie można też powiedzieć, że łatwo się nabawić kataru czy większego przeziębienia. No niby można, ale zeszłej zimy chodząc na Czantorię, ze względu na pozamykane chaty i inne takie, byłem zmuszony przebierać spoconą koszulkę na zewnątrz w mrozie, w razie wiatru szukałem zawietrznej, a kiedy świeciło słońce to taki orzeźwiający ciało mrozik z promieniami słońca to było coś! Ani razu nie miałem kataru. Na opak w lecie, czysto przypadkowo też podczas odwiedzin Czantorii mnie tak nieoczekiwanie przewiało, że o mało mnie to położyło na łopatki.
Wczoraj nasypało trochę w dolinach ale obserwując szczyty pobliskich gór widziałem, że tam zdecydowanie więcej. Podziwiając wyraziłem nadzieję że wytrzyma to do niedzieli.
Poszedłem na Soszów.
- Znowu?😲 - pytają. Tak. Znowu, bo poza często wymienianymi powodami dziś mam kolejny powód. Mam zadanie do wykonania. Jeśli czytacie mnie na bieżąco zwróciliście pewnie uwagę na to, że już 2x wspomniałem o kamieniach z napisem TK. Postanowiłem wszcząć śledztwo i dowiedzieć się więcej no i Udało się!
Napisałem w Nýdeckiej grupie na fb zapytanie tutejszym mieszkańcom. Odpowiedziało kilka osób z zaskakującymi dla mnie informacjami, aczkolwiek nie byłem jedynym, któremu TK bardziej skojarzyło się jako Těšínské Knížectví (Księstwo Cieszyńskie) ale myśląc logicznie przyjdzie na myśl, że na pewno powstało to jeszcze przed Czechami i Polską więc nazwa będzie pochodziła od niemieckiego języka. Wujek z ciocią Wiki potwierdzili, że nazwa brzmi: Herzogtum Teschen, więc sprawa jasna i bez żadnych wątpliwości tym bardziej, że inni odpowiadający na FB od razu podali właściwe znaczenie: TK to Teschener Kammer czyli Komora Cieszyńska (Těšínská Komora). Oficjalna nazwa połączonych majątków należących bezpośrednio do książąt cieszyńskich w latach 1653-1918. Jak widzicie skojarzenie z Księstwem Cieszyńskim wcale nie było dalekie od prawdy🙂.
Moje odkrycie mnie dość zaskoczyło (nie pierwszy raz zresztą). Albo przeoczyłem tę lekcję historii, albo po prostu z wiekiem zapomniałem😁, ale z uzyskanych informacji wynika, że te kamienie znajdują się zazwyczaj na granicy lasów, pól lub wsi, zarówno po polskiej jak i po czeskiej stronie Ziemi Cieszyńskiej. Zasięgnąłem więc informacji w podsuniętych linkach oraz idąc za tropem ale wspomnę tylko najważniejsze informacje ponieważ też macie wśród krewnych tę samą wszystko wiedzącą ciocię z wujkiem😀.
Kamienie z jednej strony z literami TK, z drugiej z numerem porządkowym to słupki graniczne wyznaczające granice posiadłości cieszyńskich Habsburgów, którzy powołali Komorę Cieszyńską po śmierci Elżbiety Lukrecji czyli po przejęciu władzy w Księstwie Cieszyńskim w 1653 roku. Celem komory było gromadzenie dóbr w czasach, kiedy cieszyńscy książęta umiejętnie roztrwonili majątek i znaleźli się w trudnej sytuacji ekonomicznej. Znając podobne dzieje dotyczące różnych najeźdźców, którzy sobie przywłaszczali to lub tamto, nie trudno się domyślić, że ciemiężonej ludności się to nie podobało i już pewnie wtedy powstała ich interpretacja skrótu na Też Kradzione albo To Kradzione (internetowe źródła podają różnie). Komora Cieszyńska była zlikwidowana w 1918, po upadku monarchii austriackiej. Przy okazji poszukiwań okazało się, że takich słupków jest (może być) o wiele więcej i to z innymi literami. Gdzieniegdzie się można natknąć na słupki z literą T albo nawet HF (Herrschaft Frydek).
Jednym z komentarzy na fb było wspomnienie, że dawno temu ów człowiek chodził z dziadkiem leśnikiem po lesie i opiekowali się tymi kamienicami w okolicy m.in. malując na biało aby były dobrze widoczne. Z ubolewaniem stwierdził, że dziś już nikt o to nie dba 😟. Postanowiłem i obiecałem, że podczas kolejnego wypadu go chociaż wyrównam. Nie bacząc na ówczesne niezadowolenie ludności stwierdzam, że o historię trzeba dbać, bo jak mówią mądrzy ludzie: Historia to nasze dziedzictwo.
Bardzo lubię takie odkrycia i ciekawostki, a wiecie, że jest już w moim blogu kilka podobnych historycznych postów?
No i poszedłem, ale nie w niedzielę, bo przed południem zaczął padać deszcz😒 i jednak muszę przyznać, że wcześniejsze twierdzenie, że nie ma złej pogody jednak ma swoje ALE. Iść w deszczu w góry to nic przyjemnego. Co innego, kiedy cię ten deszcz zaskoczy ale wyjść jak pada? Sory ale nie. Nie uwierzycie, znów wyszedłem nie inaczej niż o 11:30 ani minutę przed ani minutę po😲.
Chcąc nie chcąc😉 poszedłem niedawno stworzoną pętlę czyli na rynku w prawo kierunek Strzelma ale zaraz za zakładem stolarskim w prawo przez mostek w kierunku Dílku (Dziołku), bo przecież obiecałem, że zajmę się kamieniem. Już po drodze przyszło mi do głowy:
- A co jak ten kamień będzie tak ciężki i nie dam rady?🤔😲
Ja wiem, że wiecie, że ja znam powiedzenie:
- Co?! Ja nie dam rady?! - nie tym razem. Dziś się może nie udać. No bo co jak on jest głęboko w ziemi? Nie mam żadnego narzędzia, ale rękawice zabrałem😉.
Udało się! Trochę ślisko na śniegu i liściach ale dałem radę. Nie było lekko, ale nie był aż tak głęboko. W nagrodę sięgnąłem do wcześniej odłożonego plecaka po herbatkę. Pijąc zerknąłem w kierunku tego drugiego kamienia i patrzę😲 dosłownie kilka metrów obok jest następny.
Mało tego sąsiadował mu inny, też jakimiś numerami🤔. Skoro podszedłem już do tego więc idę te zrobić temu, który odkryłem podczas pierwszej wizyty. W zasadzie widoczny stąd gdzie stoję.
Mając świadomość, że pewnie nie jest ostatni, znów się rozglądałem i nie myliłem się ponieważ kolejnych kilka metrów obok był następny.
Swoją obecnością wzbudziłem zainteresowanie mieszkańca niedalekiego domu. Trochę mnie strach obleciał aby nie było jak w scenie z Sami swoi 😁i nie zaczął na mnie strzelać, za to, że po jego (być może) terenie chodzę bez pozwolenia😉. Podchodząc zapytał czy przypadkiem nie jestem jednym z tych, którzy mapują okolicę w ramach granic. No, daleki od prawdy nie był
- Ja to tylko tak z ciekawości - odpowiedziałem, a kiedy już podszedł bliżej powiedział;
- A to ty? - Niektórzy z miejscowych znają moje te odkrywcze zamiłowania.
Utrwaliłem miejsce znaleziska screenem apki do zapisywania odwiedzin szczytów.
Jeśli chcecie zerknijcie na zapisany ślad w mapach i traseo. Trasa prawie nie różni się od tej ostatnio, jedyną różnicą jest, że widać gdzie z niej zboczyłem poszukując kamieni. Zarówno na mapach jak i na powyższym obrazku możecie zauważyć, że jest tam jakiś nienazwany szczyt o wysokości 675m. Domyślacie się dobrze, że niebawem przyjdzie pora na to by sprawdzić czy znajduje się na nim coś interesującego. Wcale się nie będę dziwił, że po drodze na wierzchołek znajdę więcej kamieni z napisem TK. Dziś sobie odpuszczę, idę dalej. Dzięki pogodzie tym razem lepiej widać drogę.
Już ostatnio do mnie dotarło, że w tym lesie dzieją się niesamowite rzeczy🙂, kiedy zauważyłem jakąś bliżej niezidentyfikowaną dziurę na Mionszym🙂. Tym razem go (Mionší) ominę, ale nie dlatego, żebym się bał potworów😀. Za to Czerchli (Čerchla, 833m) nie omijam, ponieważ to tylko kilkudziesięciometrowe zboczenie z trasy.
Dziś również ominąłem szczyt bez nazwy 847m zmierzając do kolejnego punktu podziwiając po drodze mroźne widoki zimy. Pamiętacie olbrzymie drzewo znajdujące się tuż obok wierzchołka Wielkiego Soszowa? Wygląda na to, że jest ich tu więcej😀.
Ale mi się podoba😍. Normalnie to jeden z punktów widokowych na Nýdek, ale nie tym razem. Tym razem nawet nie użyję stwierdzenia: Mówi się trudno... idzie się dalej😀, bo wcale nie żałuję. Mogę podziwiać uroki zimy, które też są widokami😉.
Kawałek dalej po raz kolejny zapisuję wizytę na Wielkim Soszowie. Znów bez punktów ale tak samo jak Čerchla odwiedzony najwięcej razy. Też 6x! Następni za mną mają tylko 3😁😝.
W miejscu, które zapewne nie tylko przeze mnie jest traktowane jako szczyt (informuje o tym nawet tabliczka) ma swój urok nawet podczas "niepogody".
Był poniedziałek więc wiedziałem, że w Lepiarzówce, która ledwo ledwo pojawiała się w mgle i śniegu, jest kontynuowany remont.
Nie szkodzi. ostatnim razem utwierdzono mnie, że Schronisko zawsze czynne. Jak przystało na pełne tego słowa znaczenie zresztą🙂. Dotarłem tuż przed 14tą.
Proponując wam wejście na Soszów z tej strony twierdzę, że tędy wcale nie jest o wiele dalej niż trasą, którą potem jak zwykle będę wracał.
Piwa z Wiedniem w nazwie zabrakło, ale to drugie też niezłe. W piecu co prawda znów się nie pali ale sama atmosfera tego miejsca tego ciepła trochę daje.
Kiedy na szczycie wyszedłem z lasu słyszałem dźwięk, który do lasu i gór mi zdecydowanie nie pasuje. Teraz, kiedy schodziłem potwierdziło się moje przypuszczenie.
Nie wiem czy to tą pogodą ale rozlegało się to dość donośnie nawet na kilkaset metrów😐. No cóż narciarze to też turyści. Od razu przypomniał mi się elektryczny agregat na Czantorii😒.
Dziś do swojej kolekcji (osobistego wyzwania) dodałem 43 aktywność z 13,5 km trasą. Osiągnąć 50 nie będzie lekko🙄.
Mam nadzieję, że was zainteresowałem swoim odkryciem jak i informacjami na ten temat. Jeśli coś wiecie więcej w temacie kamieni będę wdzięczny za komentarze.
kategoria bloga: Toni napisał. Wędrowanie po górach
0 Komentarze
Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.