Ulubiona góra, ulubiona chata i ulubione danie


Niedzielny spacer, który jak za chwilę się okaże zwykłym spacerem nie był, był kolejną odkrywczą wyprawą. Jakoś mi się z rana nie chciało ale wspomniany w poprzednim poście pociąg znów mi pomógł w tym aby nie siedział w domu na czterech literach. Wyruszyłem o 12:30 na Soszów. Kiedy tam zacząłem chodzić regularnie w zimie wybierałem najkrótszą i w zasadzie najwygodniejszą trasę ale żądza przygód i ciekawość znów spowodowała, że wybrałem się koło Kamiennego i Mionszego.
Oczywiście nie omieszkałem sprawdzić czy ktoś doniósł jakiś kamień na szczyt Kamenný, 583m, po drodze zbierając kilka w ramach pojemności dłoni. Oczywiście wierzchołek znalazłem bez pomocy mapy.


Godzinka spokojnego marszu, po którym ten spokój zburzyły następujące kolejno fakty.


Bardzo często sam siebie pytam, która góra jest tą najbardziej ulubioną🤔. Musze przyznać, że chociaż skłaniam się bardziej do Soszowa to Czantoria też ma dość wielki urok, tym bardziej, że nietrudno ją dostrzec z różnych zakamarków Nýdku.


Polana koło Kamiennego i Mionszego to według mapy skrzyżowanie trzech różnych ścieżek.

 

Dzisiejszy plan to ścieżka z lewej strony myśliwskiej ambony. Wszedłem tam i po kilkudziesięciu metrach robiło sie coraz gęściej, a tam gdzie ścieżka miała iść dokładnie po warstwie była "przepaść", którą płynął jakiś strumyczek. Niechętnie ale zawróciłem, bo nie było innego wyjścia przedzierając się z powrotem pod nisko osadzonymi gałęziami bujnie porośniętych młodych drzewek.
Wróciłem do ambony no i dobra! spróbuję z prawej strony. Wygląda to tam jakby szła jakaś dróżka ale zamiast iść po warstwie zaczyna sie podnosić i pewnie wszedł bym po raz kolejny na Mionší, ale dziś mi się nie chciało. Znów zawróciłem!
Dotarło do mnie, że to co widać na mapie to pewnie jakieś stare i nieaktualne dane. Znów niechętnie ale zdecydowałem, że wybiorę ostatnią możliwość czyli ścieżkę z prawej strony Mionszego, która najprawdopodobniej wiedzie trochę naokoło, ale co mi tam, jakąś kondycję i siłę w nogach już sobie wypracowałem. Więc idę sobie tak na spokojnie i nagle po kilkudziesięciu metrach sobie uświadomiłem, że za bardzo schodzę w dół! Podejrzane więc zerknąłem na mapę no i jasne! Znów źle! Gdzie była ścieżka okrążająca Mionší po z prawej strony? Nie mam pojęcia!
Powrót na polanę gdzie dotarło do mnie, że drogi na mapie to coś czego zdecydowanie drogą nazwać się nie da! Ciekawość zaspokojona ale trzeba podjąć najtrudniejszą decyzję podczas dzisiejszej wycieczki: Wracam skąd przyszedłem do drogi na Strzelmą i pójdę jak człowiek😁. Wierzycie w to? Nawet jeśli nie spojrzeliście na zapisany ślad wiecie, czego można się ode mnie spodziewać. Kawałek niżej bowiem skręcała dróżka w prawo, która w zasadzie również ma kończyć gdzieś na asfalcie na Strzelmej, ale w którymś miejscu znacznie zbliża się do innej sąsiedniej. Że nie jestem zupełnie zgubiony potwierdził nieoczekiwanie mostek oraz kolejna myśliwska ambona, do której prowadziła wąska ścieżka.


Miałem nadzieję, że ta ścieżka nie kończy się u ambony i pójdzie gdzieś dalej. Owszem stamtąd zaraz dostrzegłem wspomnianą wcześniej sąsiednią ścieżkę, która szła równolegle do widzianej w dole asfaltowej drogi prowadzącej na pętlę autobusową na Strzelmej.


Być może lepiej by było się poświęcić i zejść tym urwiskiem do tej drogi, ale tu zauważyłem ślady kół, sądząc, że chyba pochodzą od jakiegoś traktora. Tylko że droga coraz bardziej się zwężała i ślady uczęszczania stopniowo zanikały. Ale ślady pojazdu niezupełnie, tylko że okazało się, że tym pojazdem dość niedawno musiał być najprawdopodobniej jakiś quad (po czesku: čtyřkolka).


Nie wiem w jakim celu tutaj jechali, ale pewnie równie niemile jak mnie zaskoczył ich fakt, że tą droga już bardzo dawno nikt nie szedł. Coraz częściej i gęściej rosły młode drzewka.
 

Wracać nie będę. Nie ma mowy! Sprawdzając raz na jakiś czas mapę upewniałem się, że dam radę! Było ciężko ale dotarłem do skrzyżowania leśnych dróg z kończącym się asfaltem, gdzie ci "leniwi" turyści podjeżdżają autami aby zaoszczędzili 4 kilometry od Nydeckiego rynku. Chcąc nie chcąc po trudach i męce dotarłem do drogi, którą chodzą normalni ludzie😃. Tutaj już mnie nic nie powinno zaskoczyć. Pozostał mi do Soszowa zaledwie kilometr plus pół do Lepiarzówki. Sporo ludzi "poddaje się" właśnie przy wyciągu czy to w Karczmie Na Polanie czy też w starym Schronisku ponieważ strome podejście nie należy zbytnio do kuszących. Nic na siłę, ale spokojnym krokiem z kilkoma przerwami na złapanie odechu, bo w górach nie ma mowy (jak dla mnie) o pośpechu. Piwo przecież poczeka😍.


Oczywiście nie zapomniałem o ulubionym kremie cebulowym, za który oczywiście pochwaliłem jak zwykle przyjemną obsługę.


Trochę jednak wysiłku za mną i chociaż pogoda wyśmienita to na suchą koszulkę musiałem założyć jeszcze sweterek.


Ludzi sporo ale nikogo znajomego więc siedziałem sobie sam chwaląc się swoim wyczynem na fb. Posiedziałem półtorej godzinki i ruszyłem przez szczyt, który chociaż zapisany w apce już dwa razy i punktów nie będzie, to jako wejście się liczy😎.



Obowiązkowo parę kroków między drzewa aby sprawdzić czy coś się zmieniło w widokach na Nýdek😉.


Kolejnym punktem również wcześniej punktowana Čerchla, 833m. mijając po drodze jakiś szczyt bez nazwy o wysokości 847m.n.p.m. Zdradzę wam, że zastanawiam się nad "adopcją" jakiegoś szczytu aby zabawa w Górobranie była jeszcze bardziej atrakcyjna. Początkowo zastanawiałem się nad tym Kamiennym koło Mionszego, ale nie jestem pewien czy będzie mi się chciało go tak często odwiedzać wiedząc, że o ile nie zachce mi się znów przedzierać bezdrożami to nie zupełnie opłaca się taki wysiłek po punkty za jeden szczyt. Na razie to tylko pomysł i kto wie co jeszcze mi do tej głowy wpadnie😃.


Dochodząc do Čerchli jak zwykle byłem głośniejszy niż zwykle abym odradził ewnentualnym degustatorom porozrzucanych smakołyków spotkanie ze mną.


Powrót na znaną mi już drogę gdzie na skrzyżowaniu niżej wybieram ścieżkę nieoznaczoną na mapie dochodząc do prześlicznego miejsca gdzieś nad Pleniskiem.


Ostatnio zachwycałem się przepięknie zachodzącym słońcem. Dziś byłem o ciut wcześniej ale i tak ta cisza tutaj jest facscynująca! Kawałek dalej na skrzyżowaniu koło Mionszego znów wybrałem drogę w stronę części Nydku zwanej Dílek (po naszymu Dziołek) podziwiając kolejne widoki.


Mając doświadczenie z niedawnej wycieczki tą drogą, chciałem uniknąć spotkania z bykami więc obserwując mapę pilnowałem aby w porę skręcić gdzieś w prawo. Tak pilnowałem, że nie upilnowałem, bo droga którą szedłem była kusząco wygodna. Zawracac nie będę, o nie! Strome podejście wzdłuż elektrycznego ogrodzenia nie wyglądało najgorzej więc dziwiąc się skąd we mnie jeszcze tyle energii... nie, nie tej elektrycznej, tych drutów nie dotykałem😁... szedłem mając nadzieję, że droga widoczna na mapie na prawde gdzieś tam jest. Była i co więcej z atrakcją tuż koło niej. Dwa, niedaleko od siebie położone, kamienie z numerami😲.


Jeden z numerem 492, drugi 454🤔no, ciekawe.



Może kiedyś się dowiem. W razie czego zaznaczyłem w Garminie.


Stąd juz chyba drogi nie pomylę😉.


Prosto z górki, asfaltem zbliżałem się do centrum Nydku podziwiając zachodzące za Javorowy słońce.


Dwa oficjalne szczyty, jeden "mój" gdzie może systematycznie będę donosił kamienie oraz dwa tuż koło drogi bez nazwy. Nie chcę się przechwalać... albo chcę😃, bo po co bym to pisał? 5 szczytów z 16 nadeptanymi kilometrami jest dość dobry wyczyn, czyz nie💪🏻😎?


0 Komentarze