W najbliższej okolicy, nie licząc Małego Ostrego, którego niestety nie znalazłem, pozostał mi tylko 1 szczyt. Jakoś był mi nie po drodze i chociaż mam do niego zaledwie 1,5km to nie chciałem iść tylko ot tak aby go skreślić z listy. Znacie mnie i moje podejście do "chodzenia na łatwiznę" więc zostawiłem go na okazję kolejnych odwiedzin Czantorii, która należy do tych ulubionych.
Po rannej zmianie w pracy szybki obiad i o 13:15 ruszam. Jak wiecie, kiedyś dawno temu chodziłem na Czantorię naokoło, ale od czasów marcowego wydarzenia stwierdziłem, że wędrówka szlakiem wcale nie jest taka ciężka. Podobnie jak wtedy, dzielę sobie trasę na etapy, taki pomocnik dodający sił, kiedy stwierdzam: ooo! Już mam 1/3 za sobą!
Było słonecznie ale wietrznie i dziś walczę ze śmiertelną męską chorobą mając nadzieję, że przewianie nie przyniesie innych komplikacji. Tak o katarze piszę i koniecznie przeczytajcie o tym, że kobiety wcale nie mają podstaw do tego by się nam wyśmiewać, ponieważ naukowcy już dawno odkryli powód naszego "cierpienia"😝. Muszę was uspokoić, że niezupełnie umieram, ale ilość zużytych chusteczek rośnie. Mimo wszystko nie żałuję, że po raz kolejny odwiedziłem Czantorię, która chociaż już nie jest taka jak kiedyś, to nadal ma swój urok... ale o tym za chwilę, ponieważ pozostało mi jeszcze niecałe 4 kilometry do celu.
Tempo jak zwykle spokojne z odpowiednią ilością krótkich przerw na złapanie oddechu i uspokojenie dudniącego w głowie tętna. Kolejny przystanek jak zwykle koło źródełka, czyli 2/3 za mną, gdzie posiliłem się wodą i winogronowym cukrem w pastylkach. Kolejny niemy okrzyk: Stąd już tylko 1/3!
Nie wiem komu się to przydało albo przeszkadzało ale zniknęły porcelanowe kubki, za pomocą których można się było napić naprawdę świetnej wody. Tak samo pewnie zniknęła miska dla psa😕. Przypomnijcie mi abym następnym razem zabrał jakieś stare niepotrzebne z domu😉.
Dzięki licznym wyjściom jakie zaliczyłem w tym roku na tej trasie, znów mogłem skorzystać ze skrótu, gdzie chyba kiedyś przebiegał oficjalnie szlak, czyli po wejściu w górę od źródełka nie skręcam w lewo po drodze koło pomnika Trzanowskiego ale idę dalej prosto, skąd za plecami rozciąga się śliczny widok.
Po chwili znów wspomnianą drogą, gdzie koło drzewa z ławeczką łapię kolejny oddech uzupełniając przy okazji płyny widząc wieżę do której zmierzam.
Nie wiem skąd taka różnica w pomiarach ale dziś mój Garmin zapisał tylko 5,1 km do chaty. Pewnie to dzięki tym znanym skrótom, dzięki którym doszedłem tu 5 minut po 15. Przy chacie mnóstwo ludzi a wewnątrz jeszcze więcej, więc po chwili czekania poddałem się wychodząc z kolejki. Wiało porządnie więc nie zwlekałem ze zmianą spoconej koszulki zakładając również sweterek. Znane wszystkim widoki na odcinku od chaty do wieży zasłaniały trochę zbyt bujnie porośnięte krzaki.
Nie szkodzi, niech rosną abyśmy mieli czym oddychać😉. Kto chce widoki może skorzystać z wieży, ale ja podziękuję, nie chcę żeby mi tam na górze urwało głowę w tym wietrze😁. Ludzi również sporo ale kolejka nie taka tragiczna jak przy chacie, może dlatego, że tu "konkurencja" rośnie, a przy chacie polska Koliba niestety z jakiegoś powodu nieczynna.
Nie wiem kiedy ostatni raz byliście na Czantorii ale na szczycie poza też niedawno postawionym zadaszeniem powstał kolejny punkt, w którym można się posilić. Co oferują nie wiem, ponieważ z przyzwyczajenia zakupiłem to co chciałem w okienku właścicieli wieży. Nie mam nic przeciwko licznym miejscom z jadłem i piciem na szczytach ale tym co bardzo uniemila pobyt koło wieży jest warczący agregat dostarczający prąd właśnie do tego nowego punktu😕.
Rozumiem, że skądś prąd potrzebują, ale mogliby to bardziej wyciszyć. Założę się, że się to da zrobić. Chyba rzeczywiście Soszów będzie tym najulubieńszym😉.
Posiedziałem chwilkę nie zapominając oczywiście o zapisaniu szczytu w aplikacji i ruszyłem w powrotną drogę schodząc w kierunku Szoszowa gdzie po 10 minutach skręcam podążając znanym mi już Rycerskim szlakiem. Niedawno natknąłem sie na artykuł przypominający wydarzenie z 1920 roku, kiedy to jeden z członków ekipy, która miała za zadanie dokładnie wymierzyć granicę polsko-czeską Klement Šťastný zginął 11 listopada 1920 z rąk przeciwników tej niekorzystnej w tych czasach decyzji. Jeszcze smutniejszym jest fakt, że nikt już za bardzo nie dba o to upamiętniające miejsce😕. Pomijając stan krzyża nie jest czytelna nawet tabliczka.
Jak dla mnie jest to historia, o którą trzeba dbać i nie wystarczy, że to miejsce znają uczestnicy corocznego Marszu Legionistów. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe niedopatrzenie podobnie jak oznaczenia na drzewach wytyczające ścieżkę Rycerską. Ci, którzy znają tę trasę nie mają pewnie wątpliwości którędy iść, ale dla innych może być problem. Teren i przyroda są tutaj na prawdę fascynujące.
Tak samo słabo znaczone jest miejsce gdzie ścieżka przecina drogę żwirową. Kilka niepozornych tabliczek informujących, że tu w ogóle jakaś ścieżka biegnie i jeszcze mniej widoczne w tym miejscu zielone znaki na drzewach. Większość tego odcinka przebiega gęsto porośniętym bukowym lasem ale w jednym miejscu zawsze się zatrzymuję aby podziwiać piękne widoki.
Popołudniowe wyjścia niosą z sobą ryzyko, że zabraknie dnia ale powinienem zdążyć bez wyciągania czołówki. Do celu już dużo nie pozostało.
Celem był szczyt z nadajnikiem, Vrchhora(483m).
Podsumowując: 12,7 km, 2 odwiedzone szczyty, 483 punktów Górozbieracza.
Nic dodać nic ująć, ani tego kataru bym nie potrzebował😉😁.
0 Komentarze
Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.