Podsumowanie 31 dni na Czantorii


O tym charytatywnym wydarzeniu dowiedziałem się z grupy na FB. Jak już napisałem w poście zapraszającym do tego wydarzenia, pomysł mi się spodobał dlatego, że jak się uda to pomoże mi to w osiągnięciu 50 szczytów w tym roku. Szybka zmiana planów z Soszowa na Czantorię no i jak tylko pozwoliła praca wyruszyłem. Pierwsze wejście wyszło na 3 marca, to już wydarzenie było w pełnym pędzie, bo do zeszytu zapisałem się jako 352 z kolei. Wyszedłem w samo południe ponieważ dzień wcześniej kończyłem pracę po 23, więc trzeba było się wyspać, zjeść śniadanie, wypić kawę😁. Pierwszego dnia narzuciłem sobie takie tempo, że dotarłem aż po 2,5h! Wiem dlaczego na swoje wędrówki wcześniej wybrałem Soszów😀, ponieważ jest lżejszy w podejściu. Szlak na Czantorię nie należy do lekkich ale teraz już wiem, że wszystko zależy od treningu. Robiłem liczne przerwy aby złapać oddech przy okazji uzupełniając wodę w źródełku.


Pogoda jak na marzec dopisała i poza tym, że sapałem czasami jak lokomotywa to szło się dobrze😀.
Powodem dlaczego szedłem tak długo nie był tylko w kondycji i tempie. Kocham góry i przyrodę😍 więc niejednokrotnie zachwycałem się tym co mnie otaczało.


Trasę znam z czasów, kiedy jeszcze jeździłem na rowerze, ale mimo wszystko "przerażała mnie" świadomość, że ta Czantoria jeszcze tak daleko😁. Powtarzałem sobie pytanie osła do Shreka:
- Daleko jeszcze?😂


Kiedyś dawno temu jak jeszcze chodziłem na Czantorię to z jakichś względów wybieraliśmy inną drogę. Dłuższą ale lżejszą. Tym razem postanowiłem, że będę chodził tak jak nakazuje szlak😉.
- No tak, ale który?!😀


Taki żarcik z mojej strony, bo to pewnie pozostałości po jakimś starym oznaczeniu, podobnie jak wcześniej mijany punkt, który jakiś czas temu z jakiegoś powodu zmienił nazwę z Padový na Dziol😲. Sprawdźcie w blogu - pisałem o tym. Dość gadania trzeba iść😉.
Przy chacie na Czantorii wykonałem swój pierwszy wpis.


Następnie zgodnie z regulaminem wydarzenia podążyłem na szczyt.
No i weź tu idź bez zatrzymywania😁 - no nie da się!


Parę fotek przy wieży przede wszystkim dla "dowodu" zdobycia szczytu. Dodatkowo jeszcze na samej wieży, no bo trzeba było wykorzystać świetną pogodę.


Wiecie, że ta wieża już stoi 20 lat?!😲 Dowiedziałem się przy okazji pogaduch ze znajomą obsługą wieży i bufetu. Przy tej samej okazji się dowiedziałem, że mogę iść "na skróty" Szlakiem Rycerskim (czeskim oczywiście). Instrukcje znającej trasę znajomej brzmiały:
- Po 10 minutach skręć w prawo.
Specjalnie spojrzałem na zegarek i oczom nie mogłem uwierzyć, jak bardzo dobrze to tu zna😲 Nic w sumie dziwnego, chodzi tu z pracy już 20 lat. Serio dokładnie po 10 minutach ujrzałem strzałkę.


Nie raz tędy przejeżdżałem na rowerze, ale podczas zjazdu zauważyć skręt bywa trudno😉. Za to tą stroną Szlaku Rycerskiego nie szedłem nigdy. A szkoda, bo bardzo ładnie tu.



Po powrocie do domu dodałem obowiązkowe wpisy do posta w wydarzeniu jak i do udostępnionej tabelki excel. To był dzień pierwszy z moich 10 zdobytych w tym wydarzeniu 💪🙂, ale nie bójcie się, nie będę opisywał każdego po kolei😁 przede wszystkim dlatego, że w zasadzie w każdym chodziło o to samo a po drugie, moglibyście się zniechęcić do zbyt długiego postu i nie doczytać do końca😉.
Ponieważ mój lata używany eTrex uległ uszkodzeniu (pracuję nad naprawą😉) trasy zapisywałem za pomocą aplikacji od mapy.cz. Starym zwyczajem byłem ciekaw co na to BaseCamp (program od Garmina) więc zaimportowałem ale dane się bardzo różniły. Poniższych danych więc nie bieżcie dosłownie, mogą nie być dokładne😉.
Wiecie, że lubię się bawić w html więc podsumuję swoje wyczyny w tabelce (kilometry, które przebyłem są podlinkowane, każdy odeśle do odpowiedniej aktywności zapisanej w mapy.cz):

wejście data trasa czas śr.prędkość max.prędkość śr.czas 1km
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
środa, 3.3
wtorek, 9.3
sobota, 13.3
wtorek, 16.3
czwartek, 18.3
niedziela, 21.3
wtorek, 23.3
piątek, 26.3
sobota, 27.3
środa, 31.3
12,4
13,3
17,0
12,9
13,3
16,5
12,6
16,2
11,2
16,3
2:59
2:45
3:54
2:51
2:56
3:38
3:03
3:37
2:05
3:54
4,4 km/h
4,8 km/h
4,4 km/h
4,5 km/h
4,5 km/h
4,5 km/h
4,1 km/h
4,5 km/h
4,4 km/h
4,2 km/h
9 km/h
28 km/h
11 km/h
9 km/h
17 km/h
31 km/h
7 km/h
19 km/h
13 km/h
9 km/h
13'30
12'26
13'46
13'20
13'13
13'13
14'34
13'20
13'31
14'21

Jak wiecie w moim przypadku nie ma szans abym codziennie zdobył ten szczyt, ale imponowali mi ci, którzy to robili. Podziwiam ich kondycję i wytrwałość. Tym, którzy podobnie jak ja walczą z czasem w drugim wpisie napisałem:
- Niech moc Czantora będzie z wami 😉😎 (gdybyście nie wiedzieli kto to taki >wystarczy poczytać<). Głównym celem wyzwania była pomoc Patrycji, ale pośrednio celem było zintegrowanie ludzi kochających góry. Obserwowałem jak zwykle ludzi, których czasami było jak mrófków😉 i nie zauważyłem żadnego osobnika, który by nie miał uśmiechu na twarzy albo żeby reagował jakoś niemiło na spotkanych ludzi. Trzeciego dnia stało się coś niesamowitego! Spotkałem koleżankę z czasów swej młodości, której nie widziałem 26 lat! Samo spotkanie nie było przypadkowe ale to, że "zaplanowaliśmy" spotkanie na Czantorii spowodował właśnie taki przypadek, że zauważyła mój wpis w wydarzeniu potwierdzający wejście. Dzięki temu spotkaniu zamiast 12 km namaszerowałem 17, no bo trochę naokoło szedłem😉. Już po 4 wejściu stwierdziłem, że jest ze mna coś nie tak, wejście na górę przestawało być męczące jak na początku. Codziennie obserwowałem wpisy tych dzielnych piechurów i biegaczy. Nie mieli pojęcia jak dodawali mi siły. Powiedziałem sobie:
- Skoro oni mogą to i ja mogę!
Haha😁 przypomniało mi się często używane hasło, kiedy ktoś komuś mówi:
- Nie dasz rady! - na co ten z oburzeniem odpowiada:
- Co?! Ja nie dam rady?! No to zobacz... - no i z werwą wziął się za coś co jeszcze przed chwilą wydawałoby się niemożliwe do wykonania.
Podobnie było ze mną. Zupełnie przeorganizowałem swoje zwyczaje, chodziłem w dniu wolnym, kiedy następnego dnia wstawałem po 3 godzinie rano do pracy. Nie przeszkodził mi nawet świeżo spadnięty śnieg, który nieoczekiwanie w marcu przypomniał sobie, żeby nas jeszcze pomęczyć😉🤣. Ale z pomocą przyszedł zawsze svařák czyli grzane wino, a to dzięki temu, że organizatorzy "załatwili", że okienko w czeskiej chacie będzie czynne podczas całego wydarzenia.


Było czasami ciężko, wiało, sypało, a kiedy znów wybrałem Szlak Rycerski spod wieży jako trasę powrotną...

Oj dało mi to w kość, oj dało! Ale z dumą mogłem zapisać kolejny wyczyn do tabelki💪. Ponadto zauważyłem, że chodzenie zimą ma swoje uroki. W pewnym sensie chodzi się lżej, nie cierpią tak stawy no i kamieni jakoś mniej😁. Jak nie śnieg to mgła, jak nie mgła to... zaraz zaraz, chciałem napisać deszcz ale uświadomiłem sobie, że podczas żadnej z moich wypraw nie zmokłem. No i jak tu nie mieć dobrego humoru😍.


Mimo wszystko coś mnie trochę zasmuciło. Pewnego dnia zerknąłem na grafik i stwierdziłem, że będzie serio ciężko osiągnąć 10x szczyt😕. Postanowiłem jednak, że zrobię co w mojej mocy. No i zrobiłem kolejną niemożliwą rzecz w swoim życiu: Szedłem dwa dni po sobie. Miałem trochę obawy, że nie dam rady, ale po powrocie w piątek nic mnie nie bolało. Pochwalę się wam, że kupiłem naprawdę świetne skarpetki. Jeszcze rok temu (i wcześniej) na marszu N7 miewałem takie pęcherze na nogach, że jeszcze teraz mnie to boli😉😁. W chwili obecnej mogę zapomnieć co to takiego. Następnego dnia dzięki temu, że jakiś dobry człowiek ostatnio zgarnął ratrakiem to "białe świństwo" szło mi się o wiele lepiej. Maszerujący z polskiej strony mieli o wiele gorzej. Nie zazdrościłem im ale mają mój szacun, że i tak ich to nie powstrzyma od tego by pomagać😍. Skąd wiem, że po polskiej stronie Czantorii to było gorsze? Znów szedłem naokoło, ale nie mówcie nikomu, bo jeśli jeszcze kiedyś mi się to przydarzy to mogło by się stać, że na granicy mnie będzie oczekiwał ktoś, kogo niechętnie bym chciał spotkać😉.

Niemożliwe stało się możliwym ostatniego dnia wydarzenia wszedłem na szczyt po raz 10!


Mało tego! Wszedłem tam 2 razy! To przy okazji wydarzenia w wydarzeniu: 24h na Czantorii:
Wymyślili pewnego rodzaju rywalizację: Kto wejdzie więcej razy na Czantorię tego samego dnia? Żeby było ciekawie i zaliczone do pieniężnej zbiórki musiał to być team składający się z minimalnie 2 do 5 osób. Każde wejście na Czantorię to kolejny punkt. Wspomniana staro-nowa koleżanka napisała do mnie z pytaniem:
- Robimy team?
- Team? Po co? Żeby wejść tylko raz? To przecież nie ma sensu.
Tak się składało, że ostatniego dnia wydarzenia miałem w planie wejście na Czantorię, bo miałem wolne, ale wcale! nie pomyślałem, żebym mógł wejść więcej razy niż 1. Wręcz wykluczałem taką ewentualność! Tylko że pomysł koleżanki został mi w głowie i kiedy tylko ciut wspomniałem o tym, że może moglibyśmy... już za parę minut przyleciała wiadomość:
- Zapisałam nas. Mamy team😀 - no i nie było odwrotu😁 Nadal ale nie wiedziałem jak to zrobić. Później wymyśliłem:
Ja wchodzę z Nýdku, koleżanka z Budzina, spotykamy się przy chacie i stąd idziemy razem do wieży, stamtąd schodzimy Szlakiem Rycerskim aż do daszku przy źródełku, mały odpoczynek i wchodzimy trasą, którą chodziłem za każdym razem.
Dobry plan no nie? Przecież wiecie, że w planowaniu wycieczek jestem dobry😁. Koleżance też się spodobał i bez sprzeciwów został uskuteczniony. Jako team zdobyliśmy 5 punktów! Co? Nie pasuje wam coś?😉 Pewnie, że nie, bo nie wiecie, że rano przed pracą koleżanka weszła z psem. Pies co prawda punktu nie zarobił, ale zadowolony na pewno był😃.
Wyczyn naszego teamu jest słaby w porównaniu z innymi, którzy weszli (o ile się nie mylę) 16 razy! W sumie tego dnia było 555 wejść! Ludzie są niesamowici😍. Wierzcie nie wierzcie to wszystko po to by dzięki tym wejściom dodać kilometrów, które będą przeliczone na złotówki i zostaną przekazane Patrycji aby mogła kontynuować walkę z rakiem. A co dopiero ci, którzy w marcu weszli każdego dnia, czyli 31 razy!
Skoro już jestem u tych liczb to pewnie zainteresują was kolejne. Dzięki organizatorom mam.
Patrzcie i podziwiajcie:
Według tabelki na Czantorię w marcu weszło 1800 osób i zrobili 9552 zapisów do zeszytu. Organizatorzy założyli, że większość wchodziła od dolnej stacji Poniwca, tylko, że na podstawie podanej w tabelce narodowości znalazłem 30 osób z Czech. Na podstawie tego co mam wychodzi (w zaokrągleniu) 53000km czyli 1710km dziennie! W tym:
49 osób weszło 31x, 1007 osób weszło minimalnie 2x, 106 wykorzystało 7go i 14go dni bonusowe (2 punkty za wejście), które mnie ominęły😉 ale nie mogę pominąć tego, że pobiłem swój własny rekord! bo mój udział to: 140 km!
Do tych liczb koniecznie trzeba dodać, że było 42 sponsorów. Kiedy do moich rąk trafił artykuł z Głosu Ziemi Cieszyńskiej, gdzie między innymi było napisane:
Namawialiśmy lokalne firmy do współpracy i zaczęliśmy naszą akcję nagłaśniać.
Co ważne, nie było nikogo, kto odmówiłby nam wsparcia.
to z oczu mi popłynęły łzy ze wzruszenia.
30 osób wspomnianych wyżej, było w większości z Nýdku, jak sądzę, ponieważ w tym okresie w Czechach był zakaz przemieszczania się poza województwo (ale oczywiście niekoniecznie).
Niektórych oczywiście znam i równie podziwiam za zaangażowanie, tym bardziej, że sporo osób o tym po prostu nie wiedziało. Na przykład jedna ze znajomych dowiedziała się o tym wyzwaniu już w trakcie trwania, zaczęła 10go i udało jej się wejść 18x. Nie będę wymieniał wszystkich znajomych ale muszę wspomnieć Katkę. Reprezentowała nasz Nýdek 31x a podczas 24 godzinnego wyzwania weszła 11x! Z takimi rekordzistami nie mam szans ale mimo wszystko jestem z siebie dumny. Przede wszystkim jestem wdzięczny organizatorom za wspaniałą okazję do ruchu. Wielkie dzięki tym wszystkim, których spotkałem na górze i mogłem podziwiać wasze osiągnięcia.


Kiedy pisałem posta o 50 szczytach powątpiewałem czy w ogóle dam radę. Był to 6 tydzień roku a ja miałem dopiero 2 szczyty. Jak się okazało 31 marca to nie był koniec! Podpisową akcję przedłużono do 11 kwietnia. Dowiedzieliśmy o przedłużeniu ostatniego dnia, niektórym uczestnikom mówiliśmy:
- Do zobaczenia, do następnego spotkania.
Powstrzymała mnie znowu praca ale po długiej przerwie 10 kwietnia znów mogłem się trochę rozruszać a przy okazji dodać podpis dla Patrycji😊. Prognozy na niedzielę nie były najgorsze więc powtórzyłem 11go😀.


Dzięki temu zamiast 2 wejść w 6 tygodniu nazbierałem 15 w tygodniu 14. Kto by pomyślał?!
Gdyby się mnie miesiąc temu ktoś spytał:
- Idziemy w góry? - po tym jak właśnie wróciłem, odpowiedziałbym:
- Zwariowałeś? Nie dam rady! - teraz mogę sam siebie spytać:
- Że co?! Ja nie dam rady?😁
Dla chcącego nic trudnego, ale nie osiągnąłbym tego bez odpowiedniej motywacji pewnych osób. Pomogliście mi w uświadomieniu sobie, że wszystko zaczyna się w głowie. Niczego sobie ani wam nie obiecuję, bo kto wie co się może wydarzyć. Zdradzę wam pewną tajemnicę, ale ciiicho🤫!
Poczyniłem pewne przygotowania do ponownego osiodłania mojego Specialized.

Na zakończenie chciałbym poinformować, że akcja pomagania Patrycji nadal trwa, już nie poprzez wpisy do zeszytu ale organizatorzy mają szeroką gamę pomysłów😁. Jednym ze sposobów pomocy był zakup koszulki.


Więcej informacji znajdziecie wpisując w wyszukiwarce fejsbuka np: #31dninaczantorii

I znów się nie popisałem streszczeniem, ale przecież wiecie, że często powtarzam: posty są długie proporcjonalnie do przebytych kilometrów🤣. Na koniec amatorsko utworzona mapka wszystkich tras. W większej części tras odcinki się powtarzały. Ponadto chodzenie wielokrotnie tą samą trasą ma swoje plusy: Wiecie co na was czeka. Ja te trasy podzieliłem na 3 części, ale to może kiedyś wspomnę opisując kolejne wypady😉.


0 Komentarze