N7 2020. Nieoficjalny 3 rocznik Nydeckiej Siódemki, czyli Obejdź sobie Nydek


Wy, którzy mnie znacie osobiście mogliście już czytać po czesku relację z tej wycieczki w fb albumie ze zdjęciami już na drugi dzień. Niestety zabrakło czasu na obszerniejszy post w mym rodzonym języku. Ponieważ moja kwarantanna w trakcie, więc czasu dość.
Cieszyłem się na ten dzień cały rok tak samo jak spora liczba innych ludzi.
Nie licząc urlopu w czerwcu w zasadzie żadnej turystyki nie było.
Niestety ale od dłuższego czasu impreza wisiała na włosku.
Termin był ustalony na 24 października.
Niestety 3 dni przed organizatorzy oznajmili smutną wiadomość:
Z powodu obostrzeń władz państwowych ODWOŁANE.
Obostrzenia tu w Czechach zmieniały się czasami z dnia na dzień, więc nie było to dla nikogo zaskoczeniem. Nowy termin ustalony na wiosnę.
Obostrzenia obostrzeniami, ale niektórym jakieś zakazy nie straszne, poza tym spacery do przyrody zakazane nie były. Zapaleńców nic nie jest w stanie powstrzymać. Ani mnie😉.
To wydarzenie z roku na rok cieszy się coraz wiekszym zainteresowaniem i w grupie na fb sporo ludzi pisało, że nawet jak nie będzie oficjalnego wyjścia to i tak pójdą.
No i poszedłem. Wyszedłem z domu o 7:30.

1. Za Vrchem
Podtytuł tego marszu to Obejdź sobie Nydek więc idę po granicy Nydku. Normalnie musiałbym iść na Nydecki rynek a ponieważ idę nieoficjalnie to zacząłem od wierzchołka położonego najbliżej mojego miejsca zamieszkania. Po drugie idę sam więc kto mi zabroni😀.
Nie mam zamiaru w żaden sposób naciskać na organizatorów tej imprezy, ale zdecydowanie mamy wokoło Nydku więcej niż 7 szczytów😉. Poza Za Vrchem niektórzy również jako szczyt oznaczają Cieślar, więc śmiało zamiast N7 mogło by sie to nazywać N9.
Już podczas organizowania 1 rocznika tej akcji niektórzy polemizowali z organizatorami o ilości szczytów na granicach, ale tak na prawdę to jest zupełnie nieistotne. Istotne jest to, w ogóle coś takiego wpadło komuś do głowy. Osobiście jestem im za to bardzo wdzięczny. Kultury i innych sposobów na integrację ludzi nigdy za wiele.


Niektórzy miejscowi nazywają to miejsce Czupel albo Wędryńskie zadki, ale ja na podstawie kiedyś znalezionych informacji upieram się przy nazwie ZaVrchem😀. Wędryńskie dlatego, że to graniczy bezpośrednio z Wędrynią a "zadki" od słowa zadek albo tył, albo po prostu tylnia część. Śmiało możecie też skojarzyć z tyłkiem albo innym "zadupiem" (mam nadzieję, że mi wybaczycie to słowo, ale musiałem)😉. Normalnie w jakimkolwiek pisaniu staram się wyrażać kulturalnie i bez używania tego typu słów czy innych wulgaryzmów, ale użyłem tego słowa specjalnie, ponieważ zadupie zadupiu nierówne i wcale nie musi to oznaczać czegoś złego. Jak mówi znaleziona definicja: to miejsce położone daleko od centrum. Nie zupełnie się to jednak zgadza z tym miejscem gdzie właśnie stoję.
Ze względu na swoje usytuowanie jest to bardzo popularne miejsce np w Sylwestra (ale nie tylko), skąd przy dobrej widoczności ładnie widać na pobliski Trzyniec.


Od domu to mam niedaleko, niewiele ponad 1 kilometr. Dawno mnie tu nie było i zaskoczył mnie ten daszek. Bardzo miłe z kogoś strony - nie mam pojęcia kto to "popełnił" ale świetny pomysł.

Teraz wpadłem na to, że dzięki oznaczeniu zdjęć w "aparacie" (IMG_20201024_074015.jpg) mogę dokładnie stwierdzać czasy przybycia.
Idę dalej. Tym razem sam, bez współtowarzysza z poprzednich dwóch wyjść więc pewnie i przystanki nie będą trwać długo. Zobaczymy jak dam radę. Dokucza kolano, łokieć.. kurde starzeję się.
Kolega miał ku temu swe powody i nie mam mu tego za złe, ale mam obawy, że zabraknie mi motywacji i tego jak by to określić "ciągnika", którego będę musiał doganiać.
Wspaniałym plusem wycieczki naokoło Nydku jest fakt, że kiedykolwiek i gdziekolwiek można zejść z powrotem do Nydku.
Na Ostry to najbliżej przez Dziurę Węża (Hadí Díra). Miejsce na pewno przeze mnie wspomniane gdzieś w blogu. Podobnie jak "za Vrchem" nie znajdziecie tego oznaczenia na większości map. Węża tu nie spotkałem nigdy ani jednego, nawet gumowego😁.

Idąc mówiłem sobie:
- Nie idę oficjalnie więc nie muszę wchodzić na szczyt. Wystarczy jak przejdę obok. I tak nie muszę brać pieczątki na potwierdzenie zdobycia.


Tylko, że tuż przed ścieżką skręcającą na ów szczyt wyłonili się jakimś skrótem znajomi (niedalecy sąsiedzi).
- Idą oni. Muszę i ja!

2. Ostrý
Dzięki nim mam zdjęcie jako dowód. W przeciwnym razie było by to jedno z wielu selfie😀.


Na szczycie zastanawiałem się, czy nie skrócić sobie trasy schodząc po granicy, ale po konsultacji i zerknięciem na strome, niezbyt suche zejście wolałem nie ryzykować.
Ciągle narzekam, że kolano nie zupełnie w formie, a tym wyczynem bym mógł się załatwić na amen już na samym początku. Idę dalej jak cywilizowany człowiek😁.
Nadal sam, ale czasami doganiam znajomych, później oni znów mnie wyprzedzają aż straciłem ich zupełnie z oczu. Dogoniłem też jakieś 3 turystki z Hawierzowa, ale i one mi uciekły. No cóż mam swoje tempo i wcale się za to nie wstydzę😀.
Gdzieś za Nydkiem Gora na szlaku na Czantorię zaczęło padać. Byłem na to przygotowany. Nie była to jakaś wielka ulewa ale gdybym nie założył peleryny dość bym zmókł.
Nie wiem jak się to stało, ale później dotarło do mnie, dlaczego zgubiłem z oczu swoich sąsiadów jak i te kobiety. Po przeanalizowaniu mapy z eTrexa okazało, że gdzieś po drodze przeoczyłem czerwony szlak. Pewnie dlatego, że nie widziałem zbytnio spod kapucy😉. Nadłożyłem trochę niepotrzebnie drogi, ale nie szkodzi.

3. Czantoria
Pogoda się trochę zepsuła ale prognozy to przewidywały.
Na szczyt dotarłem we mgle.


Z tych samych powodów co odwołanie oficjalnego marszu wszystko tu pozamykane.
Ale na to oczywiście też byłem przygotowany🙂. Poświęcam chwilę na posiłek i ciepłą herbatę z dodatkiem kilku procentów dla rozgrzewki.
Zgodnie z wcześniejszymi przypuszczeniami spotkałem kolejnych znajomych.
Dzięki koleżance znów nie musiałem robić selfie. Sami widzicie, i jeszcze zobaczycie jak mi nie wychodzą😁.


Sprawiam wrażenie, że jest upał? Jest chłodno ale nie zimno. Spociłem się więc muszę się schłodzić😉.
Tuż przed wymarszem do kolejnego celu okazało się, że wcale nie było wszystko pozamykane!
Spotkani pod Ostrym sąsiedzi siedzieli pod daszkiem polskiej części bufetowych chatek. Machali podobno do mnie, ale przez te mgłę ich nie zauważyłem. No nie szkodzi. Jedno niewypite piwo na Czantorii mnie nie zabije😁.
Chwilę szliśmy razem, ale znów mi uciekli. Dość często dzielnie dotrzymywałem im kroku ale przecież nic na siłę. Dogoniłem ich w chatce przed schroniskiem na Soszowie. Otwarte ale spożywanie posiłków tylko na zewnątrz. Nie szkodzi, przestało padać.
Postanowiłem chwilkę posiedzieć i wypić jedno piwko w nagrodę. Nie mam w zwyczaju tutaj się zatrzymywać, bo zawsze zmierzam do Lepiarzówki. Tylko, że w obecnej koronawirusowej sytuacji człowiek nie może mieć pewności, że będzie otwarte. Znajomi posiedzieli chwilkę dłużej, dotarli i kolejni ale ja po chwili szedłem dalej z nadzieją, że zjem ulubioną cebulową zupę. A jak nie, to pójdę dalej i będę miał niezły naskok przed tymi sprinterami😁.

4. Wielki Soszów
Co prawda na szczyt to jeszcze kawałek ale powiedzmy, że Lepiarzówkę uznam jako osiągnięcie kolejnego szczytu😉.


Oczywiście nagroda musi być😉. Dla usprawiedliwienia dodam, że tylko jedno! Nigdy nie nadużywam alkoholu podczas wycieczek w góry. Kiedyś jeżdżąc na rowerze piłem tylko bezalkoholowe napoje.
Lepiarzówka nie rozczarowała😍. Zdecydowanie muszę pochwalić obsługę: Nadal robią wyśmienita zupę cebulowa. A co najważniejsze nadal tylko i wyłącznie bez dodatku jakiegokolwiek mięsnego wywaru. Jak dla wegetarianina wielki plus.
Na co dzień ludzie ciągle mnie pytają:
- Ty jesteś wegetarianinem?😮
- Nie jesz mięsa?... ani ryb?😮
No, wyobraźcie sobie, że już 28 lat.
Patrząc na mój brzuch ktoś mógłby stwierdzić:
- Nie powiedział bym😀
A jednak😉.
Niedawno jedna znajoma, która ze mną czasami jeździ z pracy autobusem powiedziała:
- Moja koleżanka z pracy kazała zapytać jak to możliwe, że tak zdrowo się odżywiasz i masz taki brzuch - pracuje w sklepie gdzie chodzę sobie po śniadanie na dworcu autobusowym.
Pomyślałem sobie - bezczelna! - ale bez wahania odpowiedziałem:
- Powiedz jej, że to dlatego, że ta zdrowa żywność mi tak smakuje.


Prawda, że wygląda pysznie? Tak też smakowało🙂. Oczywiście nie omieszkałem tego powiedzieć obsłudze. Mają pewnie w ofercie i inne bezmięsne jedzenie, ale na pewno wielu z was potwierdzi, że ciepły posiłek, przede wszystkim zupa to podstawa górskich wędrówek. Zdecydowanie lżejsza niż jakieś frytki czy smażony ser rodem z Czech. Posili ale nie jest ciężka.

Czas leci więc bez niepotrzebnego zwlekania ruszam dalej.
Mam za sobą połowę drogi a to również oznacza, że jeszcze drugie tyle przede mną.
Łokieć już zaczyna o sobie przypominać.
Oczywiście, że jestem na tę ewentualność przygotowany😎.


Podczas oficjalnego marszu N7 jako potwierdzenie zbiera się na kartkę papieru pieczątki.
Dziś dla potwierdzenia robię selfie.


Gdzieś po drodze między Soszowem i Cieślarem zaczęło sie pojawiać słońce


Zauważyliście, że mam jakąś krzywą tę bródkę?🤔😀
Chociaż idę sam humor dopisuje. Od czasu do czasu dokucza dla odmiany kolano, ale idę dalej. Jak będzie gorzej mam w plecaku ortezę. Przecież teraz nie zrezygnuję, tym bardziej, że będąc jeszcze na Czantorii otrzymałem wiadomość (było tam WiFi), że na mecie na mnie czeka nagroda. Czyli muszę przejść całość. Nie po to abym komuś coś udowadniał. Jedynie sobie!
Jeszcze nie miałem okazji osobiście podziękować tej osobie, ale pośrednio zapewne wie, że niesamowicie mnie zmotywował i zrobił wielką radość.

5. Cieślar

Zaskakująco nadal idzie mi się dobrze. Ból łokcia załatwiła orteza, a z kolanem walczę do ostatniej chwili, tyle ile wytrzymam. Orteza to ostateczność. Tak przynajmniej mówią specjaliści, że tego rodzaju pomocniki używać tylko tyle, żeby ciało się zbytnio nie przyzwyczajało.
Tak przy okazji... nie zaprząta wam głowy pytanie jak może bolący łokieć przeszkadzać podczas chodzenia?😉 Właśnie sobie pomyślałem, że to może brzmieć dziwnie bo chyba nie widac na zdjęciach, więc wyjaśnię:
Od czasów marszu Wiślańskiego wszędzie ze soba noszę kijki do Nordic Walking. Już sobie nie wyobrażam chodzenia bez nich. Nie dlatego, że się starzeję😝. Dlatego, że to świetny pomocnik w każdym wieku. Doskonale pamiętam, że dawno dawno temu, kiedy zaczynałem swoja przygodę z górami zawsze szukało się na skraju lasu jakiegoś porządnego kija aby sobie pomagać podczas stromych podejść. Jeszcze kilka lat temu, kiedy nasza Nelly była z nami, zazdrościłem jej na wielu odcinkach, że ma łatwiej na 4 nogach.

6. Mały Stożek

Jak widać, nadal świetny nastrój. Można by powiedzieć, że zupełnie spoko.
Zawsze, kiedy tędy idę mówię, że Stożek zasługuje na swoja nazwę.
Po chwili się mi pojawił w całym swoim pięknie.


Tak. Macie rację jeśli właśnie stwierdziliście coś w rodzaju: "Jaaa cie..!"
Ale co, ja bym nie dał rady?!😁

7. Wielki Stożek
Po drodze na Stożek zastanawiałem się czy moi znajomi z sąsiedztwa są przede mną czy za mną.
Tuż pod szczytem spotkałem ich już schodzących. Pewnie, że nie szkodzi ale w tym wypadku, że przewiduję tu chwilę na posiłek, pewnie ich już do domu nie dogonię.

Od początku byłem świadom tego, że chociaż marsz nieofjcialny to spotkam sporo znajomych ludzi.
Dzięki mojej pracy i ogólnie angażowaniu się w swojej miejscowości różnymi sposobami, znam sporo ludzi, albo co najmniej oni znają mnie.
Tak, spotkałem na Stożku kolejnych, z którymi sobie chwilkę porozmawiałem i znów bez niepotrzebnej zwłoki podążałem dalej. Jeszcze spory szmat drogi przede mną.

Bardzo lubię towarzystwo innych ludzi ale są i wygody tego, że idę sam.
W poprzednich latach wracaliśmy tą samą drogą omijając tym samym szczyt, tylko że głównym celem górskich wędrówek jest szczytowanie, czyż nie?🙂


Pogoda się poprawiła, owszem. Nie padało, ale mgła pozostała, więc zwróćcie uwagę, że za mną widać chatę na Stożku. Siedząc przy niej zauważyłem, że w przyszłym roku będzie miała 100 lat. To dopiero będzie impreza. Przypomnijcie mi, że bym sprawdził, kiedy dokładnie trafiają jej urodziny😉.

Muszę się przyznać, że wchodząc na szczyt, z którego schodzi się na szlak dużo ciężej, miałem w zamiarze jedno uwieńczenie pewnego cudu przyrody.


Dowiedziałem się o nim przed laty dzięki Mariuszowi, kiedy to szliśmy tędy całą ekipą.
Chciałem sprawdzić jeśli nadal tu jest😉.
Chociaż było w miarę ciepło i czasami zaświeciło słońce to jednak mgła nie pozwalała podczas marszu podziwiać piękna pojawiającego się Nydku. Poza tym ścieżka szlaku przez Koní Hlavu (Końska głowa) była dość zabłocona więc musiałem iść ostrożnie, zwracając uwagę gdzie stawiam nogę. Poślizg w błocie nie musiał by mieć leczniczych właściwości. Kolano nadal bez ortezy.

8. Filípka
Uff, najgorsze za mną. Wejście na szczyt daje w kość, ale w porównaniu ze Stożkiem to mały pikuś.


Kawałek niżej spotkało mnie pierwsze dziś rozczarowanie, miejmy nadzieję, że ostatnie.
Kilka, może kilkanaście dni przed planowanym wymarszem informowałem się, czy w związku z obostrzeniami będzie okienkowa obsługa. Zarządzenia w związku z kovidem na dzień dzisiejszy pozwalały na tego typu obsługę.


Niestety z jakiegoś powodu nie dotrzymali słowa😕.
Skąd ten smutek? A stąd, że moim zdaniem robią tu najlepszego Langosza "na świecie".
Na szczęście trochę się z tym liczyłem i prowiant w plecaku jeszcze był.

9. Loučka (Łączka)
Nie licząc 2 osób, ani żywej duszy. Nie ma się czemu dziwić, już po 17 i zacznie się niebawem ściemniać. Przystanek więc tylko dla zrobienia "pieczątki".


Przede mna już tylko ostatni punkt przy pomniku Šnejdárka gdzie ze względu na późną porę nie liczę na to, żebym tam jeszcze kogoś spotkał. Na szlaku co prawda nie byłem ostatni, ponieważ spotkałem kilku chłopaków, którzy mieli zbyt ciężkie nogi po tym jak na te wszystkie szczyty wnieśli pewnie każdy po butelce😁. Mam nadzieję, że dojdą do domu bez uszczerbku na zdrowiu, ponieważ nie widziałem ich nawet podczas mojego przystanku na Połednej.
Nadal byłem świadom tego, że wielkim plusem wycieczki naokoło Nydku jest to, że kiedykolwiek można sobie skrócić trasę na przykład z powodu bólu kolana.
Nie poddam się przecież przed ostatnim szczytem! Nie musiałem, ponieważ na Filipce założyłem ortezę i nie powinno mnie to pozbawić osiągnięcia celu.

10. Polední (Połedna)
Zdjęcie zrobione ciut później niż czas w którym tu dotarłem, ponieważ z zaskoczenia o mało bym zapomniał o ostatniej pieczątce.


Wieczór się zbliżał ale i na tę ewentualność byłem przygotowany. Tym co mnie tutaj zaskoczyło, była ekipa ludzi, których spotkałem na Stożku. Byłem przekonany, że już dawno są daleko przede mną.
Jak się ale za parę chwil okazało, nie tylko wspomniane chłopaki byli za mną.
Dotarli znajomi, których dziś wielokrotnie spotykałem na swojej drodze. Moi znajomi z sąsiedztwa, których spotkałem pod Ostrym i później za każdym razem na szczytach albo bezpośrednio koło nich.

Właściwie kiedy przyszli miałem zamiar już wyruszyć na ostatni odcinek, ale przekonali mnie, żebym jeszcze nie szedł.
- Przecież nie pójdziesz po ciemku sam - mówili
- Opieczemy kiełbaski, a dla ciebie mamy nawet oscypki... i pójdziemy.
No sory! Takiej propozycji sie nie odrzuca! Pewnie, że zostałem.
Nie wiem czy zdają sobie sprawę jaką radość mi tym zrobili😊.
Nie siedzieliśmy zbyt długo ale ciemność nastała.
Porównywaliśmy zdolności naszych telefonów co do robienia zdjęć po ciemku😀.


Ciemność żadną przeszkodą. Wszyscy byliśmy wyposażeni w latarki.
Ja, ponieważ przezorny zawsze ubezpieczony, miałem 2. Nie licząc telefonu i naładowanego powerbanku😉.
Zmęczony ale zadowolony z siebie dotarłem do domu, gdzie eTrex zapisał 30 przebytych kilometrów. Dumny z siebie od razu wrzuciłem trasę na endomodo.
Ponieważ od czasu wycieczki do publikacji upłynęło trochę czasu, więc dowiedziałem się, że endomodo będzie działać tylko do końca roku.
Jestem na etapie przerzucania wszystkich aktywności do portalu mapy.cz. więc nie może zabraknąć iani tej (klikajac na obrazek mapę otworzycie).


Dobry jestem, co nie? Dzięki. Też tak mówię💪😎.
W rezultacie stwierdziłem, że Nýdek jest po prostu NAJ!
Nie B7, nawet nie K9. N10!
O ile dożyjemy😉 albo chociaż zdrowie pozwoli, a przede wszystkim nie będzie żadnych ograniczeń to wiosną widzimy się na szlaku, aby znów obejść Nydek. Już się nie moge doczekać.
Jeszcze raz i ponownie wielki szacun pomysłodawcom👍.

Aha. Pewnie was ciekawi ta nagroda, która czekała na mnie na mecie.


Mała rzecz a jak cieszy🙂. W zeszłym roku z racji mojego wolniejszego tempa niestety zabrakło. W tym roku organizatorzy dali możliwość zakupienia. Gdzieś tam leży u nich i czeka kolejna nagroda. Tylko muszę poczekać do oficjalnego wydarzenia.

Brakowało wam moich niekończących się opowieści?
Wierzę, że wytrzymaliście do końca. Czytelnicy z fb nie mieli tyle przyjemności z czytania, ale to dlatego, że w moim rodzonym języku mam zdecydowanie szerszy i bogatszy zasób słów.

0 Komentarze