Nikt nie twierdził, że będzie łatwo: Jahodná, nad Kalištěm, Babí hora, Flaščí vrch, Vružná, Ostrý vrch


Jest takie czeskie dwuznaczne powiedzonko: Středa je ho tam třeba, które tłumacząc bezpośrednio brzmi: Środa jest go tam potrzeba. Ani po czesku nie rymuje się zupełnie ale używane jest dość często i to w różnych sytuacjach. Użyłem i ja opisując swoją ostatnią przygodę w grupie Górozbieraczy. Środa jako środek tygodnia przez wielu ludzi wykorzystywana jako pretekst do fizycznego zbliżenia więc również postanowiłem w tym dniu szczytować😁. Oczywiście tym razem bez seksualnego podtekstu zachciało mi się w góry😀 tym bardziej, że nieoczekiwanie miałem trzy dni wolnego. Jak pisałem ostatnio, szczyty w zasięgu nóg zaczynają mi się kończyć więc na wyprawę wybrałem się autobusem jadąc do Trzyńca skąd przez wybrane szczyty będę zmierzał do Nydku. Jak donosi szczegółowy zapis Garminem ruszyłem w kierunku Trzyńca Sosna o 11:23. Zapis trasy jak zwykle do podglądu🙂.



Przechodząc przez Olzę zdziwiłem się jak szybko opadła woda po niedawnych ulewnych deszczach, gdzie koryto rzeki było zdecydowanie szersze.


Powoli zostawiałem za sobą odgłosy miasta i zmierzałem w stronę pierwszego szczytu.


Już wielokrotnie wybierałem się na górę Jahodna, ale nigdy jakimś zrządzeniem losu tam nie dotarłem. Dość częstym powodem była nieznajomość właściwej drogi, dlatego idąc dziś korzystałem z zapisanej trasy w aplikacji mapy.cz. Nawigowania nie włączyłem, bo wystarczył mi tylko podgląd mapy z lokalizacją. Mijając szpital mapa wskazywała mi, że dokładnie naprzeciwko drogi, z której wychodziłem ma być jakaś ścieżka. Już zaczynałem apkę posądzać o błąd ale znalazłem. Z początku wąska, później szeroka aczkolwiek strasznie zabałaganiona gałęziami. Na rowerze było by nie do wjechania.


Dotąd nieoznaczoną ścieżką ale teraz doszedłem do szlaku dydaktycznego.


Bacznie obserwowałem mapę ponieważ wiedziałem, że aby zdobyć ten szczyt muszę zejść ze szlaku. W którymś miejscu zauważyłem wąziutką ścieżkę, która okazała się tylko mniejszym skrótem prowadzącym do dróżki, do której bym doszedł kilkadziesiąt metrów dalej.
Pierwszy szczyt Jahodná, 407m zdobyty w samo południe.


Na podstawie zdjęć w aplikacji od osób, które tu już były wiedziałem, że gdzieś jest kamień z nazwą szczytu. Chwilę się rozglądałem i znalazłem na pniu o parę metrów obok drogi.


Kiedy wróciłem do szlaku mógłbym teoretycznie nim podążać ale planując tę wędrówkę dodałem jeszcze jeden punkt, w którym kiedyś już byłem. Zarówno rowerowe jak i piesze wyprawy nigdy nie były dla mnie tylko zdobywaniem szczytów ale również podziwianiem innych ciekawych miejsc. Wróciłem więc do skrzyżowania przy tablicy informacyjnej. Ze dwa razy wahałem którędy iść, raz wybrałem dobrze drugi raz mogłem skrócić sobie drogę, ale nie szkodzi. Szedłem sobie ładną łąką. Kto mi powie co to za kwiat?🙂


Następnie stromym podejściem doszedłem do czerwonego szlaku koło opuszczonego budynku, przy którym jak sądząc na podstawie mapy w BaseCamp był kiedyś jakiś wyciąg.


Stąd na Babią górę mógłbym iść w prawo, ale chciałem jeszcze odwiedzić miejsce zwane nad Kalištěm, 410m. Prawda, że tu ładnie i opłacało się zahaczyć? Zdecydowanie uroku tego miejsca nie da się przekazać za pomocą zdjęć, więc o ile nie byliście to koniecznie zajrzyjcie. A nie jest to tak daleko.


Z powrotem koło budynku wyciągu podążałem do kolejnego planowanego punktu. Po drodze był chyba jakiś nieoznaczony szczyt, bo chyba się nie mylę, że ta kostka s krzyżykiem oznacza szczyt🤔, prawda?


Było to w tym miejscu a na żadnej z posiadanych map szczytu żadnego nie ma.


Kawałek dalej był jakiś stos kamieni, który też teoretycznie by mógł być jakimś szczytem, aczkolwiek ani jeden z nich nie był szczytem bez nazwy o wysokości 449m.


Dalej wyszedłem z leśnej ścieżki na asfaltową drogę, którą jechałem kiedyś kilka razy na rowerze. Wiedząc, że góra Vružná jest jeszcze dość daleko zastanowił mnie fakt, że skrzyżowanie to nazywa się rozcestí pod Vružnou. Nigdy wczśeniej się nad tym nie zastanowiłem i w zasadzie to chyba nie jest aż tak istotne😀. Tak samo jak nie wiem dokąd prowadzi ta droga widoczna na zdjęciu. Na żadnej z map jej nie ma🤔. Czerwony szlak wychodzi z lasu ciut w lewo od tej drogi.


Na przeciwko widziałem górę, na którą zmierzam. Babí hora.


Maszerowałem asfaltową drogą aż do skrzyżowania cyklotrasy z kolejną ścieżką dydaktyczną, gdzie zboczyłem z oficjalnej ścieżki zmierzając na kolejny szczyt. Trochę się zasapałem ale mogłem w nagrodę podziwiać w oddali pasmo Czantorii i Ostry Vrch.


Wizytę na szczycie Babí hora, 492m zapisałem obowiązkowo w apce. Zapomnienie było by bardzo bolesne w skutkach ponieważ jak wiecie nie da się zapisać szczytu nie będąc na nim. Tuż obok przedzierając się przez pokrzywy i ostrężyny dotarłem do kolejnego, którego nazwy w żadnej mapie nie znajdziecie. Jest bowiem tzw. adoptowanym szczytem przez jedną z górozbieraczek. Nazwała go Flaščí vrch, 454m. Jego patronką jest osoba z ksywką Flaszka.


Nie było lekko ale dla podobnych uzależnionych od przygód ludzi to powód do radości.


Jeszcze teraz od tych pokrzyw mam uczucie na nogach jakby mi po nich mrówki chodziły😁.


Serio chyba wariat jestem, bo jakoś za bardzo mi to nie przeszkadzało😀.


Poza tym, że pewnie na starość nie muszę się obawiać reumatyzmu😁 to kolejnym bonusem było podziwianie ukrytych za drzewami widoków.


Wracając przez Babią górę mogłem znów podziwiać Czantorię z Ostrym.


Zastanowiło mnie, że nie zauważyłem przedtem żadnego oznaczenia szczytu. Tabliczki żadnej nie było, ale odwiedzający postarali się jak zwykle odpowiednim kamieniem, na którym poprawiłem trochę blednący już napis.


Przy okazji wymieniłem baterie w garminie, bo była by to niemiła niespodzianka gdyby mi się gdzieś po drodze przerwał zapis trasy. Wróciłem do skrzyżowania i podziwiając widoki podążałem do kolejnego wyznaczonego punktu.


Zgodnie z planem doszedłem do miejsca, którym przejeżdżałem w maju tego roku, ale z rozpędu nie zrobiłem zdjęcia. Miejsce nieoficjalnie zwane Dvanáct měsíčků (Dwanaście miesięcy).


Tutaj aby zdobyć szczyt musiałem zboczyć trochę ze szlaku idąc przez łąkę ograniczoną drutami, w których być może płynie prąd😲. Wszedłem ostrożnie przy okazi wypatrując czy przypadkiem w moim kierunku nie pobiegnie jakiś pasący się tu zwierz. Szczyt chował się za tym olbrzymim drzewem.


Znów druty, w których obecności prądu sprawdzać nie chciałem. Żadnego źródła prądu co prawda nie widziałem, ale nigdy nie wiadomo więc dla pewności użyłem kijków abym się nie zjeżył jak pewien ksiądz w pewnej czeskiej komediowej trylogii pod tytułem "Slunce, seno..." Nie widzieliście? Rozumiecie po czesku? Obejrzyjcie koniecznie😀. Druty za pomocą kijków obniżyłem do bezpiecznej wysokości i mogłem wejść na szczyt.


Początkowo znów trochę pokrzyw ale w lesie już szło się lepiej. Z odnalezieniem szczytu Vružná, 530m, dzięki aplikacji nie było większego problemu, a ponadto przy kamieniu jest słupek.



Tą samą trasą wróciłem do 12 kamieni, znów po drodze używając kijków dla bezpiecznego przejścia nad drutami.


Obok tego "zaczarowanego" kręgu jest jeszcze krzyż pod Vružnou, a na tabliczce obok informacja o tym skąd i dlaczego się wziął.


Znający tę historię opowiadają, że budowę tego krzyża zlecił jakiś bogaty chłop w drugiej połowie XIX wieku. Pewnego razu jechał tędy z końmi po drzewo. Koniom było bardzo ciężko i nawet poganianie ich nie zmusiło do "nadkońskiego" wysiłku (sam wymyśliłem to określenie, na tabliczce tego nie ma😁), a w dodatku było duże ryzyko, że wóz z drzewem się przewróci i chłop straci życie. Chłop pomodlił się o pomoc do Boga, a konie wóz pod górę wyciągnęły. Nie wiem czy pod tę górkę, którą zaraz wchodziłem ale stromizna spora.


Po drodze minąłem kolejny kamień, który by mógł oznaczać jakiś szczyt, ale na mapie nic nie widzę.


Kawałek dalej, tam gdzie zaczyna płot obory Vružná dawniej zwaną też oborą Walaski dotarłem do punktu widokowego.


Kolejnym szczytem jest Wróżna, 571m, który znajduje się po polskiej stronie granicy i to za płotem, gdzie też jest jakaś farma. W aplikacji szczyt ten zawiera tzw. ostrzeżenie o utrudnieniu. Na szczęście nie jest dalej niż 50 metrów i można zapisać wizytę.


Już kilka razy opisywałem to miejsce. Czerwony szlak i zielona ścieżka dydaktyczna to wąska ścieżka pomiędzy płotami. Umieszczając obiektyw aparatu pomiędzy elementy płotu udało mi się uchwycić ładny widok.


Tuż obok płotu zauważyłem kolejny kamień ze znajomym krzyżykiem.


Kawałek dalej po raz pierwszy udało mi się dostrzec zwierzęta hodowane na tej farmie. Trochę daleko i zoom nie bardzo sie spisał ale pamiątka jest😉.


Hřeben (grzebień) pod Malým Ostrým to miejsce gdzie się szlaki rozdzielają.


Idę dalej czerwonym gdzie jak się później okazało po zawahaniu czy w prawo czy w lewo wybrałem w lewo bo szerzej. Okazało się, że w prawo prowadzi czerwony szlak ale znaku na drzewie nie zauważyłem. Nie szkodzi znów do niego doszedłem z tym, że musiałem nim iść jakby z powrotem ponieważ gdzieś tu powinienem zacząć poszukiwania kolejnego wyznaczonego na dziś szczytu Malý Ostrý, 586m. Tu rozpoczęło się ponad 20 minutowe poszukiwanie szczytu w gąszczu pokrzyw, ostrężyn i innych kłujących gałęzi gęsto czasami porośniętych drzew i krzaków. No, sami zobaczcie na mapie.


Jeśli myśleliście, że na Flaščím vrchu był bój z pokrzywami to tu była dopiero masakra! Pomagałem sobie kijkami ale i tak drapieżne kolce łapały mnie za wszystko co nadawało się do złapania. Ał!! Po tych męczarniach musiałem się poddać🙁. W miejscach dokąd maksymalnie doszedłem nie mogłem zrozumieć jak to możliwe, że nie odnalazłem tego szczytu?! Byłem przekonany, że jestem w najwyższym punkcie ponadto aplikacja informowała, że do celu mi brakuje zaledwie 70 metrów! Ale w tym miejscu teren schodził w dół😲. Rozczarowany poddałem się ale nie do końca ponieważ to nie koniec walki z trudnym i niedostepnym terenem równie drapieżnym jak w tę stronę. Gdyby nie mapa w telefonie i widoczna na niej droga, z której tu wszedłem to pewnie bym tam chodził do teraz kręcąc się w kółko😀. Zły a zarazem szczęśliwy, że wyszedłem z tego w miarę cały tylko z krwawymi śladami po ataku kolców rzuciłem plecak na ziemię, ale tak na prawdę w jednym konkretnym celu: potrzebowałem proteinowego batonika, bo w obecnej chwili byłem na skraju wyczerpania. Nie no😀 przesadzam specjalnie aby zdramatyzować sytuację😉. Dotarło do mnie, że nie wszystkie szczyty w aplikacji zdobędę. Ale nie poddam się bez walki, jak wrócę do domu zapytam Górozbieraczy na fb czy przypadkiem nie ma innej drogi. 20 minut błądzenia po lesie stwierdziłem na podstawie zapisu trasy otwartej w programie BaseCamp. Dzięki temu, poza wieloma innymi szczegółami, mogę sprawdzić wszystkie potrzebne informacje. 20 minut ale myślałem, że upłynęła minimalnie godzina.
Ruszyłem dalej czerwonym szlakiem sapiąc jak lokomotywa do ostatniego szczytu, który na szczęście znam przede wszystkim z Nydeckiej Siódemki. Nie macie pojęcia jak on był daleko i jak stromo nagle sie zrobiło! Ale wiedziałem, że potem to już będzie z górki. Parę minut po 16tej Ostry Vrch, 709m zdobyty.


Przyznam się wam, że wychodząc z domu powiedziałem, że o ile trasa nie będzie zbyt męcząca to wejdę jeszcze na Czantorię.


Zrezygnowałem jednak, ponieważ trochę się jednak zmęczyłem😉 a ponadto skończyła mi się woda. To by nie był duży problem ponieważ kawałek dalej doszedł bym do źródełka. Mimo wszystko wybrałem opcję "telefon do przyjaciela", który mieszka zaledwie pół kilometra od szczytu po drodze do domu. Na szczęście był w domu i obficie pomógł w ugaszeniu pragnienia😍. Do domu przez Dziurę Węża już nie daleko więc mogłem trochę posiedzieć, tym bardziej, że dawno się nie widzieliśmy.
Szczytów miało być 7, no nie udało się, ale i tak ze swojego wyczynu jestem zadowolony. Mimo wszystko 15, miejscami bardzo męczących kilometrów i kolejne punkty do kolekcji to spory powód do radości💪🏻🙂.

 

Zamieszczając info w grupie Górozbieraczy dowiedziałem się, że jednak na Mały Ostry szedłem z właściwej strony i podobno lepiej wejść na niego wczesną wiosną lub w zimie. No nie wiem co jest gorsze: drapieżne i czepiające się zarośla czy metr śniegu😁😀.

Wiesz dlaczego piszę te posty? Pisząc przeżywam te swoje świetne przygody jeszcze raz😀😍. A tobie podobało się? Pocieszysz mnie i przewiniesz w dół po to aby zostawić swój komentarz lub chociaż jakąś reakcję🤩?
kategoria bloga: Toni napisał

0 Komentarze