No i stało się to o czym wspomniałem ostatnio, mój rower przeszedł mniejszym, ale bardzo ważnym serwisem no i postanowiłem sprawdzić na co go stać😉. Był czwartek, miałem wolne, ale jak to ze mną bywa najpierw musiałem coś koło domu porobić, abym sobie nie czynił wyrzutów, że nie dotrzymałem starego zwyczaju, że najpierw obowiązki potem przyjemności😁.
Oczywiście też nie obyło się bez przygotowania trasy, bo kto mnie zna, wie, że pomimo gotowości do spontanu najczęściej planuję wszystko do ostatniego szczegółu. Czasami nie wychodzi ale to już inna inność😂. Wyjechałem punktualnie o 17. Nie, bez obaw, nie było to zamiarem, po prostu tak wyszło😉. Po drodze spotkałem znajomego, który po tym jak powiedziałem jaki mam plan, ze zdziwieniem zapytał:
- Nie za późno na taką trasę?
Ależ skąd😉. No dobra, wypadało by pokazać trasę, zanim pojedziecie ze mną dalej😉.
Jechałem ciągle pod górę, czasami robiłem przerwy na oddech i parę łyków wody. Jak by nie było dawno nie siedziałem w siodle to nie mogłem się forsować. Mimo wszystko wszystkie podjazdy udawało mi się wjechać. Z zadowoleniem stwierdzałem, że albo coś pozostało od wcześniejszego jeżdżenia albo serio to chodzenie w góry pomaga.
Kierowałem się pod Ostry, oczywiście nie ten obok Javorowego ale ten Nydecki😉. Stamtąd w kierunku Wędryni aż do daszku na rozdrożu pod Małym Ostrym (586m) gdzie skręciłem na Grzebień pod Małym Ostrym (526m).
Tu kontynuowałem jazdę czerwonym szlakiem po samiutkiej granicy. Znam to miejsce ze swoich dwóch wypraw, też pewnie znacie jeśli czytaliście. Dla przypomnienia podpowiem, że starczy kliknąć tag: Wróżna.
Trasa dla tych tzw. tygrysków😉, co to lubią najbardziej terenowo zamiast asfaltowo😀. Zaskakiwałem się coraz bardziej, ponieważ po latach nieczynności rowerowej nadal byłem w stanie pokonywać wzniesienia po kamieniach i wystających korzeniach.
Terenowy szlak tędy przebiega raz z górki raz pod górkę. Na prawdę lepszej trasy na pierwszą po latach przejażdżkę nie mogłem wybrać. Na końcu płotu ograniczającego oborę Vrožná złapałem oddech podziwiając widoki.
Trasa dla tych tzw. tygrysków😉, co to lubią najbardziej terenowo zamiast asfaltowo😀. Zaskakiwałem się coraz bardziej, ponieważ po latach nieczynności rowerowej nadal byłem w stanie pokonywać wzniesienia po kamieniach i wystających korzeniach.
Terenowy szlak tędy przebiega raz z górki raz pod górkę. Na prawdę lepszej trasy na pierwszą po latach przejażdżkę nie mogłem wybrać. Na końcu płotu ograniczającego oborę Vrožná złapałem oddech podziwiając widoki.
Stąd jechałem dalej prosto myśląc, że i kiedyś tędy jechałem. Kiedy dojechałem do stromego zjazdu zawahałem dwa razy. Po pierwsze nie przypominałem sobie takiego zjazdu, po drugie nie miałem odwagi zjechać.
No co, za ciężki jestem! no i też wyszedłem z wprawy😝. Odważyłem się wskoczyć na rower gdzieś w połowie zjazdu i jakoś się udało ale jechałem z duszą na ramieniu czyli ostrożnie. Zakładam, że trochę pojeżdżę to odwaga wróci. Kiedy dojechałem do rozdroża przy miejscu na duuuże ognisko to już byłem pewien, że tu nie byłem. O ile się nie mylę, to miejscowi ludzie nazywają to: Dvanáct měsíčků, czyli Dwanaście miesięcy. Nazwa pochodzi od czeskiej fabularnej bajki. Musieli byście zobaczyć bajkę aby zrozumieć, opowiadać nie przecież będę😀. Zdjęcia nie zrobiłem, bo jakoś się rozochociłem w zjeździe i podążałem drogą w prawo tym samym oddalając sie od domu zamiast sie przybliżyć jadąc do Wędryni😁. Podążałem nadal czerwonym szlakiem, który jest czesko-polskim projektem o nazwie Przyroda nie zna granic. Jak się okazuje ani ja tej granicy "nie znałem" bo pomimo pewnych zakazów😉 przekroczyłem ją skręcając w Lesznej Górnej w kierunku Małej Czantorii, czyli jadąc zielonym szlakiem koło góry Tuł aż do miejsca widokowego Leszna Górna Podlesie.
W miejscu tego skrzyżowania szlaków i dróg zaczynał długi stromy odcinek gdzie rower wprowadziłem. Droga co prawda utwardzona ale wykończyła by mnie a do domu daleko😉😁.
Na końcu tej stromizny przypomniałem sobie dawno temu odwiedzane miejsca widokowe.
Ktoś wcześniej pytał czy nie za późno na taką wycieczkę?😉 No, sami powiedzcie.
Ale się nawymąrzdzałem co?🤣 Nie mniej jednak dojechałem szczęśliwy do domu z wynikiem 19km! Nieprawdaż, że wspaniały wynik jak na tak długą przerwę?
Trasa zapisana w "niezawodnym" Garminie i skontrolowana w BaseCamp, następnie importowana do w/w Traseo lub jak kto woli portalu mapy.cz, (foto = link do mapy):
Przeglądając mapę później potwierdziło się, że kiedy jechałem tędy przed laty (2014 i 2015) to skręciłem w miejscu punktu widokowego. Tam gdzie się skończył płot obory.
Będzie mi bardzo miło jak przewiniesz w dół i zostawisz swój komentarz lub chociaż jakąś reakcję😊.
Przeglądając mapę później potwierdziło się, że kiedy jechałem tędy przed laty (2014 i 2015) to skręciłem w miejscu punktu widokowego. Tam gdzie się skończył płot obory.
Będzie mi bardzo miło jak przewiniesz w dół i zostawisz swój komentarz lub chociaż jakąś reakcję😊.
0 Komentarze
Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.