Z Soszowa do trzech razy sztuka


Post napisany przed ponad tygodniem ale potrzebował jeszcze kontroli pisowni i innej edycji, które wierzcie nie wierzcie pochłaniają sporo czasu😉, a i tak może się zdarzyć, że coś umknie mojej uwadze. Potem zakup nowego PC trochę zaprzątnął mi czas, ale w końcu jestem. Post dziś wyjątkowo najprawdopodobniej nie będzie zbyt długi😀 ponieważ nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło.
Znając moje przygody w poszukiwaniu ciekawych dróg wiecie, że bywa różnie😁. W tym przypadku konkretnie chodzi o wędrówki na Szoszów. Pierwszy raz przy okazji zdobywania (dosłownie) Mionszego, drugi raz odwiedzając ponownie Kamenný idąc później ścieżką, która wsiąkała w las😀. Po odwiedzeniu Lepiarzówki powrót do domu przez Wielki Soszów, Czerchlę i koło Mionszego za każdym razem schodząc w kierunku części Nýdku zwanej Dílek (po naszymu Dziołek). Jest tam sporo możliwości i ścieżek, które potrafią wprowadzić w błąd. Wybrałem się po raz trzeci wchodząc spokojnie tradycyjną drogą przez Strzelmą aż na koniec asfaltu gdzie przez Janulę pozostaje do pokonania tylko kilometrowy odcinek czasami stromego podejścia.
Chodzenie tymi samymi drogami albo odwiedzanie tego samego miejsca ma swoje plusy, na przykład takie, że wiesz co cię czeka za każdym wzniesieniem albo zakrętem.

Ślad zapisany jak zwykle garminem skąd plikiem gpx importowany do mapy.cz i traseo.pl.

Szło się dobrze i pogoda jak na 6 listopada też była wyśmienita co potwierdził widok po dotarciu na czerwony szlak pomiędzy Karczmą na Polanie i Schroniskiem.


Nie licząc nielicznych wyjątków jak zwykle nie zatrzymywałem się tu wiedząc, że ostatnich 500 metrów do Lepiarzówki spokojnie dam radę. Jedna ze wspomnianych wygód chodzenia tą samą trasą😉.


Pogoda co prawda bardzo ładna ale już trochę chłodno na siedzenie na zewnątrz. Nie wiem jak później ale w tej chwili na ławeczkach nie było nikogo. Wszedłem do środka i udało mi się złapać miejsce przy akurat opuszczanym przez innych gości stoliku.


Mam chyba jakiś magnes, bo chwilę po mnie weszło tyle osób, że nie mieli gdzie siedzieć, ale jak to mówią: Dobrzy ludzie się zmieszczą wszędzie🙂. Inaczej mówiąc: będąc prawie sam przy stoliku chętnie pozwoliłem na towarzystwo 3 dziewczynom😊. Ale nie przeszkadzałem im w konsumpcji ponieważ sam miałem przed sobą swój ulubiony krem😍.


Odchodząc oczywiście nie omieszkałem pochwalić obsługi😉. Wędrówkę kontynuowałem, jak już wspomniałem na początku, przez Wielki Soszów podziwiając przy okazji znajome widoki.


Pamiętacie moje niedawne odkrycie dotyczące "narodowości" Wielkiego Soszowa? Zaskoczyło mnie to tak samo jak fakt, że szczyt nie jest tam gdzie o nim informuje tabliczka.


Wiecie również, że punkt widokowy na skrzyżowaniu szlaków niebieskiego z czerwonym też nie jest jedynym. I co z tego, że przyglądałem się tym widokom wiele razy😉 po prostu lubię to miejsce, tym bardziej, że patrzę na drugi z ulubionych szczytów😍. To jakoś tak automatycznie, jakby jakaś rutyna. Ha! Właśnie sobie przypomniałem, że niedawno komentowałem post znajomej blogerki, w którym pytała czytelników o rutynowe czynności. Opowiedziałem o swojej pewnej rutynie podczas przerwy w pracy i nie przyszło mi do głowy, że takie rutynowe działania można znaleźć również w górach🙂.


W innych moich postach na pewno też wspomniałem o tym, że wielu moich współmieszkańców naszej malowniczej wioski (i nie tylko) kończy wędrówkę w jednym z dwóch punktów w miejscu gdzie dziś wyszedłem z lasu. Pomijając mój ulubiony punkt aby nie przesadzać z wychwalaniem😉 jest jeszcze jeden powód dlaczego wracać przez szczyt.


No sami powiedzcie: Można ominąć taki okaz? Pewnie, że nie można, tak samo jak nie można ominąć zapisania po raz trzeci szczytów Wielki SoszówČerchla.


Tym bardziej, że zboczenie z trasy czyni zaledwie 215 metrów.


Przy okazji poinformuję was (gdyby ktoś miał zamiar tędy iść na podstawie mojej mapy), że w miejscu gdzie jest zaznaczony START jest droga w prawo. Poważnie i serio jest tam droga!😁 Nie musicie się obawiać, że wpuszczę was w przysłowiowe maliny🤣. Miejscowi ludzie bardzo często z tego skrótu korzystają. Na mapie nie widać ale jest podobnie jak 400 metrów niżej (po powrocie na drogę) pojawia się niewidoczne na mapie skrzyżowanie.


Na samym początku niepozorna ścieżka, ale po zaledwie kilku metrach rozszerza się do rozmiarów pojazdów mechanicznych. Jesień z tej drogi zrobiła liściastą aleję, którą idąc przypomniałem sobie lata dzieciństwa😍. Rzadko zamieszam w swym blogu video, ale tym razem musiałem😊.


Pamiętacie czasy dzieciństwa, kiedy największą radochę sprawiało nam chodzenie w szeleszczących liściach? Ta droga doprowadziła mnie do miejsca, które zupełnie niedawno zachwyciło mnie ciszą i fascynującym zachodem słońca.


Dziś za wcześnie i trochę inna pogoda ale i tak wiem, że będę tędy wracał częściej.


Jak pewnie zauważyliście, dzisiejszy post jest troszkę inny niż typowe opowieści z moich wycieczek. Dlatego, że idąc ta trasą (jej częścią) po raz trzeci, postanowiłem ją wam polecić dla urozmaicenia waszych wycieczek. Kurcze! Dobrze, że wam nie obiecałem, że ten post będzie krótszy😀. No nie da się pokonać gadulstwa Toniego😊. Tym bardziej, że związało się to niechcący (serio piszę spontanicznie to co mi ślina na klawisze przyniesie😀) z tym o czym czytałem kilka dni temu w jednym z czeskich artykułów.
Od stycznia 2022 (w Czechach) zmieniają się przepisy drogowe dotyczące wyprzedzania rowerzystów! Pewien ambitny polityk zmusił innych polityków do tego, że uchwalili ustawę wprowadzającą minimalny dystans. Kierowca samochodu (i innych tego typu pojazdów) musi wyprzedzić rowerzystę zachowując 1,5 (półtora) metra odstępu! Pomijając fakt, że wzburzyło to krew wielu przeciwników tego bezsensownego ograniczenia, to spowodowało to kolejną falę propozycji zmian ustaw kierowanych do sejmu. Pominę większość szczegółów, bo to sobie możecie wygooglować, ale jedną z takich propozycji jest zakaz wjazdu rowerem na leśne drogi, które należą do właścicieli lasów, w których pracują i jeżdżą różne pojazdy leśników i innych drwali. Chodzi o to, że na tych wąskich drogach jest nierealne dotrzymanie tego dystansu.
Widzicie związek tej zmiany w przepisach z moją propozycją trasy? Pewnie że tak, bo proponuję wam chodzenie albo nawet jeżdżenie (da się bez problemu) drogami, których nie ma na mapach albo nie są oficjalnymi szlakami. Nie wiem co będzie dalej, ale o ile nie wstawią tam zakazu wjazdu albo co gorsza zakazu wejścia to nadal będę tędy chodził😊.
Wracając do tematu, który wcale nie jest przypadkowy😉. Kilka razy (chyba 2x) użyłem słów "po raz trzeci" i to nie koniec🙂. Doskonale wiecie jak mnie wciągnęła aplikacja Górobranie (Horobraní). To ona spowodowała, że gdziekolwiek jestem sprawdzam, czy przypadkiem nie ma w pobliżu jakiegoś szczytu do zapisania😀. Następnego dnia po opisanej tutaj wycieczce miałem taki nielubiany przeze mnie wcześniej turnus, przede wszystkim dlatego, że zaczynam przed 6 rano i kończę przed godziną 18. Nielubiany również dlatego, że wcześniej w tym turnusie było więcej postojów niż jeżdżenia, ale na okres turystycznego sezonu nastąpiły pewne zmiany i po ponad 5 latach kręcenia kierownicą autobusu zawitałem na Herczawę (cz: Hrčava). Nie sama trasa jednak jest w tej chwili istotna😉. Istotne jest, że od końcowego przystanku jest szczyt! Šance, 608m. Nic szczególnego by w tym nie było😉 ale na zdobycie tego szczytu mam zaledwie 14-16 minut (w zależności ilu turystów wwożę na Herczawę) do odjazdu z powrotem. Nie wiem ile razy uda mi się jeszcze zdobyć ten szczyt w godzinach pracy😁 ale na pewno podzielę się tym w specjalnym poście. Dziś chcę tylko napisać, że byłem tu po raz trzeci i mój osobisty "ranking" rośnie.


Wracając do głównego celu tego wpisu: Do trzech razy sztuka udało mi się stworzyć idealną trasę na Soszów i z powrotem. Skorzystacie? Dajcie znać😊. Przy okazji możecie opowiedzieć mi o tym czy często się wam coś udaje zgodnie z tytułowym powiedzeniem. Zdradzę wam "tajemnicę", że czeska wersja tego powiedzenia brzmi: Do třetice všeho dobrého.
kategoria bloga: Toni napisał. Wędrowanie po górach

0 Komentarze