3/2021 z serii: Ja i mój rower: Nýdek-Dziol-Zakámen-Ostrý vrch-Vendryně


Piątek to pierwszy dzień wolnego i chociaż początkowo pogoda niepewna to znów mi się zachciało na rower. To już piąty wyjazd w tym roku, którymi napedałowałem 82km. Oczywiście nie obyło się bez przygotowania trasy😉. Jakoś się przyzwyczaiłem do prostego planowacza w mapy.cz skąd tak samo łatwo można ściągnąć plik gpx, który później włożyłem przez program BaseCamp do Garmina. Ostatnio jechałem sobie ot tak, znanymi drogami i ścieżkami, nie licząc jednego z odcinków gdzie się nieźle namęczyłem. Nie będę się powtarzał, bo przecież czytaliście, no nie?😉 Tym razem chciałem mieć pewność, że nie ominę niektórych miejsc, które zauważyłem dzięki niedawnym wycieczkom na Czantorię. Jednym z takich miejsc jest widok na pomnik Trzanowskiego z drugiej strony. Wcześniej go stamtąd nie widziałem, ale powód jest prosty: na rowerze jeździłem w lecie, a w lecie wszystko zarośnięte😀.
Plan był taki:

Planować można, czemu nie ale jak zabraknie sił to zawsze można gdzieś skrócić😉
Poza przygotowaniem trasy koniecznie przygotowanie roweru, tym bardziej, że ostatnio było trochę błotka i wody, czyli wyczyszczenie oraz smarowanie łańcucha i amortyzatorów. Wystarczy. Myć nie mam zamiaru, to robię tylko po skończonym sezonie, bo twierdzę, że częste mycie skraca życie😀. Nie wierzycie? Dam wam przykład:
Sąsiad miał kosiarkę, którą mył po każdym koszeniu, nie upłynęło chyba 5 lat i z powodu rdzy zaczęła się rozpadać. Moja (taka sama) kosiarka ma już prawie 17 lat i chociaż przeszła już swoje, to rdzy na niej wiele nie ma. Jak widać mój rower też ma się dobrze i to już prawie 9 lat.


Wiedząc, że trasa nie będzie lekka wyciągnąłem dawno nie używany zbiornik na wodę do plecaka. Kupując go przed laty wiedziałem, że jakościowo na prawdę dobry ale wcale nie taki drogi. Po 5 latach nieużywania okazało się, że pozostały resztki wody po umyciu. Przy okazji przekonałem się, że producent nie kłamał twierdząc, że w tym plastiku pozostawiona woda nie spowoduje nieprzyjemnego zapachu czy smaku.


Ruszyłem o 14. Spory kawałek drogi mogłem w zasadzie jechać bez spoglądania na Garmina, bo trasę znałem. Przez rynek na Strzelmą jadąc po trasie 6086 na Dzioł. Upłynęło sporo czasu, a ja ciągle nie wiem dlaczego wcześniej nazywał się Padový. Kawałek nad skrzyżowaniem czerwonego szlaku z 6086 na ostrym zakręcie rozciąga się śliczny widok na Nýdek.


Przejechałem dopiero zaledwie 4 km i to tylko pod górkę. Sporo jeszcze przede mną.



W tym miejscu opuszczam 6086 i nadal podążam asfaltem. Na kolejnym skrzyżowaniu zbaczam z kierunku na Czantorię, gdzie jak dla mnie kończy się asfalt i zaczyna żwir. Kawałek dalej ładnie widać jak droga się wije. Niby kawałek tylko ale ten wjazd zajął mi 10 minut.


Jadąc dalej bacznie obserwowałem prawą stronę, bo coś czułem, że pomnik nie będzie bardzo widoczny. Nie wiedziałem, że ta droga jest tak blisko pomnika😲. Dzięki zapisanym śladom od początku moich rowerowych przygód mogłem sprawdzić czy kiedyś już tędy jechałem.


Pogoda dopisała. Prognozy początkowo straszyły deszczem, ale jednak zmienił zdanie😉. Dzięki temu mogłem co chwilę podziwiać widoki. W tym przypadku Ostrý vrch (709m), pod który zmierzam.


Dosłownie o parę metrów dalej również część Nýdku. Już wiecie, dlaczego moje wycieczki są dłuższe czasowo niż inne? No weź się nie zatrzymaj! Oczywiście z tego samego powodu wydłużają się też posty😁, no bo weź się nie pochwal zdjęciem😉.


W tym miejscu mapa pokazuje, że miał by tu być skrót, ale nie znalazłem. Pewnie był ale teren schodził bardzo w dół więc pewnie lepiej naokoło.


Wreszcie przede mną konkretna terenowa jazda😍 czyli wjazd na czerwony szlak. Siodełko w dół i wio!


Mimo wszystko kawałeczek rower sprowadziłem, bo mogłoby się nie obyć bez niechcianego upadku.


Stąd już rewelacja aż do szerokiej drogi. Jechałem tędy niedawno odwrotnie, właściwie nie jechałem ale pchałem😉.


Coś nie tak z moja orientacją w terenie😉. Niedawno tędy szedłem N7 i nie wiem dlaczego dziś sądziłem, że nie powinienem z tej drogi skręcać do lasu. Nie wierząc informacjom na Garminie jechałem dalej. Nadal pod górkę, ale jak już dojadę pod Ostry to będzie z górki. Tylko, że to jeszcze daleko daleko przede mną. Dam radę, a jak nie to odpocznę. Okazją na odpoczynek nieoczekiwanie było niesamowite miejsce.


Opłacało się trochę pomęczyć pod górkę dla tych widoków.


Obserwując przepiękny Nýdek nagle usłyszałem autobus😲. Nie! Nie jechał tu za mną😁. Jechał tam w dole. Powiecie, że mam dobry słuch, że z takiej odległości go usłyszałem. Nie wiem czy to tzw: zboczenie zawodowe czy fakt, że wszystkie autobusy, które tu jeżdżą to SOR ze specyficznym dźwiękiem silnika.


Dzięki temu pozwoliło mi to na zorientowanie się w terenie. Byłem dokładnie nad pętlą autobusu w Nýdek Gora. Poza świetnymi widokami to miejsce dodatkowo zaoferowało pewien rarytas w postaci ławeczki.


Nie odważyłem się na niej usiąść, bo już na pierwszy rzut oka było widać, że stoi tu bardzo długo.
Dobrze, że chociaż wytrzymała ciężar opartego roweru😉.
Okazało się również, że to nie koniec niespodzianek jeśli chodzi o widoki. Rozglądając się po okolicy ujrzałem wieżę na szczycie królowej morawsko-śląskiego Beskidu, Łysą Górę (1323m).


Dla doświadczonych górołazów to oczywista sprawa, że gdzieś tam jest, ale dla mnie to było zaskoczeniem. Na zdjęciu nie bardzo widoczna, a w telefonie to prawie wcale, chyba że serio ktoś wie gdzie jej szukać. Znaleźliście?😀
Wiedziałem, gdzie jestem. Byłem kawałek od granicy, którędy chodzą tylko szaleńcy😉. Pamiętacie na pewno opisywaną przeze mnie kilka razy chęć zamordowania jednego kolegi za ten "świetny" pomysł😁. Nawet gdyby udało mi się przebić przez gąszcz krzaków i drzew to wiedziałem, że z rowerem tam nie mam szans, ponieważ pieszo się tam idzie prawie na czworakach. Mógłbym spróbować kontynuować jazdę tą drogą, którą przyjechałem, ale wiedziałem też, że nie doprowadzi mnie tam gdzie mam w planie na dziś. Muszę jechać z powrotem ale to żaden problem😉, bo chyba po raz pierwszy podczas moich przygód błąd w trasie miał swoje plusy: niezapomniane widoki oraz zjazd z górki. Muszę tylko uważać, żeby nie przeoczyć czerwonego szlaku po prawej stronie😁.


Udało się nie przegapiłem i zaczęła się frajda podczas zjazdu. Po prawie 5 latach przerwy pozwalałem sobie na wiele ale ze świadomością przede wszystkim, że jest to ścieżka piesza. Znów wróciła odwaga, tak jakbym zapomniał swoje dość niemiłe upadki. Najpierw zjeżdżając z Czantorii i niedługo potem z Ostrego. Innym "hamulcem" były dość mokre i zabłocone miejsca, w których szybko podejmowałem decyzję: przeprowadzić czy przejechać?


To jedno z nielicznych raczej przeprowadziłem, bo nawet dla mnie i mojego roweru było to zbyt ryzykowne. Pierwszy etap tego zjazdu kończy się na starej granicy Nýdku Gory z Cisownicą, który ostatnio często był na moich trasach😉. Po paru metrach jazdy utwardzoną drogą wbiłem z powrotem do lasu. Dzięki temu, że ostatnio tędy szedłem wiedziałem czego sie spodziewać. No! Nie zupełnie😲. Albo zapomniałem, bo kto by pamiętał taki szczegół😉 albo po prostu tego tu nie było.


Tego by nie przeskoczył nawet doświadczony downhilowiec😝. No, może by przeskoczył ale stabilnego lądowania bym nie oczekiwał. Zaczęło tu porządne śliskie błoto, gdzie hamując parę metrów niżej o mało nie zrobiłem szpagatu z rowerem między nogami, kiedy stawiałem nogę przez rów zrobiony kołami jakiegoś stalowego potwora. Chwilę jechałem wąską ścieżką między drzewami pilnując się abym nie dostał po twarzy jakąś czyhającą gałązką. Zjazd do Údolí Gory to koniec tej ścieżki, w zasadzie jak dla mnie to też koniec na jakiś czas jazdy czerwonym szlakiem, ponieważ jazda trasą 6086 jest zdecydowanie lepsza, chociaż dłuższa. Odpoczynek po długiej jeżdzie pod górkę zaplanowałem przy źródełku.


Wody w zbiorniku miałem dostatek więc siedziałem sobie w tym sympatycznym miejscu ot tak zajadając batonik.


Tu mniej więcej postanowiłem, że nie będę kontynuował jazdy na Wróżną i Jahodną. Tak trochę czułem się zmęczony. Niby nic ale przejechałem już 11km górskiej trasy. Przede mną jeszcze kawałek podjazdu i pod Ostrym definitywnie zdecyduję co dalej.


Odpoczynek podziałał bo tu jednak zrezygnowałem z bezpośredniego zjazdu przez Dziurę węża, którą jechałem niedawno, ale posta nie pisałem😉. 
Całej planowanej trasy co prawda nie zrobię ale pojechałem dalej ponieważ wiedziałem, że kawałek dalej jest jakaś dróżka w lewo. Była tam nawet tabliczka informująca, że tędy można do źródła potoku Vędrynianki. Chwilę nawet myślałem, że jadę tym potokiem😀, tyle wody płynęło, ale potem już było ok. 


Kawałek dalej okazało się, że tędy jeżdżą już dziś wspomniani downhilowcy. Na szczęście dało się większość tych skoczni ominąć.


Nie mam nic przeciwko tym jeźdźcom, ale to nie dla mnie takie numery. Zanim skręciłem w tę ścieżkę, spotkałem rowerzystę, którego zagadałem czy wie gdzie prowadzi ta ścieżka. Nie był pewien ale wspomniał, że gdzieś tu jest ten "trail". Spojrzał na mój rower i powiedział:
- Rower masz do tego odpowiedni.


No, dzięki bardzo. Po pierwsze chciałbym jeszcze trochę pożyć😁, po drugie patrząc teraz na te skocznie nie mam pewności, że te deski wytrzymają napór wagi z prędkością.


Mimo wszystko w pewnym stopniu podziwiam tych szaleńców. Niektóre miejsca musiałem rower ostrożnie przeprowadzić. Chwilę potem wydawało mi się, że ścieżka się skończyła, co nie powodowało radości, nie chciało mi się wracać tymi niektórymi stromiznami. Na szczęście tylko mi się wydawało, była tam niepozorna ścieżka, którą wyjechałem na asfalt. Sądziłem, że wyjadę gdzieś pomiędzy Bystrzycą i Nýdkiem ale wyjechałem gdzieś w Wędryni. Myślałem, że nigdy tędy nie jechałem, ale dzięki swojej szczegółowości okazuje się, że kiedyś dawno temu pchałem rower ciut inną drogą pod górkę.
Dzisiejszą trasą nie spełniłem pierwotnego planu ale nie szkodzi, bo i tak napedałowałem śliczne 24km. Zupełnym przypadkiem to też 24 aktywność do kolekcji 50 szczytów. Razem z pieszymi wyjściami mam już 348km. Nie jest źle, wygląda na to, że swoje osobiste wyzwanie spełnię😁.
Oczywiście wrzucam mapy z śladami do podglądu:



Miało być krótko, ale serio nie dało się😀. Post poza licznymi zdjęciami zawiera też sporo linków odsyłających do innych tras i postów. Nie wiem jak wy ale ja lubię sobie czasami przypomnieć gdzie byłem albo nie byłem. Okazuje się, że jeszcze sporo nowego odkrywam.
Będzie mi bardzo miło jak przewiniesz w dół i zostawisz swój komentarz lub chociaż jakąś reakcję🤩.

0 Komentarze