Minęły 2 tygodnie od ostatniego wyjazdu, ale tak to już jest jak ma się też inne zajęcia poza rowerem.
Niedawno zaplanowałem dwie trasy wokół Nydku. Objechać Nydek wokoło było by ciężkie w jeden dzień ale wykonalne.
Trasa edytowana do wglądu. Usunięte niepotrzebne fragmenty, dodane punkty orientacyjne.
(foto = link do mapy):Tuż przed 11-tą wyruszyłem przez centrum Nydku w kierunku Nydek Střelma, skąd ma się do wyboru drogę na Soszów i dwie możliwości na Czantorię, z których jedną niedawno przemierzyłem.
Dziś wybrałem tę druga opcję, jadąc trasą 6086, która w punkcie oznaczonym jako Padovy przecina się z pieszym czerwonym szlakiem na Czantorię.
Dziś wybrałem tę druga opcję, jadąc trasą 6086, która w punkcie oznaczonym jako Padovy przecina się z pieszym czerwonym szlakiem na Czantorię.
Kawałek wyżej dojechałem do skrzyżowania, gdzie prosto prowadziła trasa 6086, do której później wrócę. Zdecydowałem się pojechać w prawo, dalej żwirową drogą, która jak można było zauważyć, nie dawno była wysypywana. Nic dziwnego, bo jest do dojazd do chaty pod Czantorią i do wieży widokowej. Oczywiście tylko dla tych, którzy mają odpowiednie pozwolenie ze względu na prowadzoną tam działalność.
Wybrałem te drogę nie ze względu na Czantorię, ale na pomnik Jerzego Trzanowskiego.
Nie pytajcie kto to, bo nie zagłębiałem się w historię😉.
Wyjazd pod górę Czantoria, jak już kiedyś wspomniałem, nie należy do najłatwiejszych, dlatego też z przyjemnością skorzystałem z orzeźwiającej górskiej wody.
Zaraz za źródłem wody skręciłem na pieszą ścieżkę wraz z pieszymi turystami, ale okazało się, że doszedłem do drogi, z której zszedłem. Nie szkodzi, trochę się pomęczyłem pchając rower. Następnym razem będę wiedział😝.
Według zaznaczonego punktu w nawigacji byłem już niedaleko, ale jak się okazało, na mapie jest błąd, bo sam pomnik był jakieś 500m dalej.
Do pomnika trzeba zboczyć ze szlaku, ale prowadzi do niego oznaczenie. Według tabliczki tylko 100m, ale było chyba z 200m.
Zjazd niemożliwy nawet dla szaleńców.
Pomnik Trzanowskiego to duża skała, a że również wysoka, to widać na poprzednim zdjęciu.
Na dole niewiele miejsca, a już wcale by zrobić konkretne zdjęcie, dlatego zszedłem po zarośniętych kamieniach troszkę niżej i udało mi się kilka zrobić.
Ja, ponieważ lubię zachwycać się widokami, z chęcią wydłużam sobie wycieczkę robiąc zdjęcia.
Może gdybym miał lepszą kondycję i nie miałbym strachu o swoje serce, to pewnie też bym pedałował na krawędzi możliwości.
Moim oczom ukazała się wieża widokowa na Czantorii
Kawałek, ale jaki stromy. Nie był to ekstremalny podjazd ale ciągle muszę pod górę wieźć 88 kg.
Jak zauważyliście może na pierwszym zdjęciu, na liczniku mam 700 przejechanych kilometrów. Pomogło mi to zrzucić 2 kg, w porywach do 3😜. Mam zamiar zrzucić jeszcze parę ale nie jest to takie proste jakby się to mogło wydawać.
Tak czy inaczej wdrapywałem się jakoś do chaty na górze. Zwróćcie uwagę, że od punktu startu przejechałem zaledwie 4km a głowę bym dał, że co najmniej 10. Moim oczom ukazał się dach chaty, który oznaczał wymarzony odpoczynek.
Przysiadłem się do najbliższego stolika, gdzie chwilkę porozmawiałem z siedzącymi tu turystami.
Słońca akurat nie było i nie wysuszył mi koszulki, a nie chciało mi się wyciągać drugiej z plecaka wiec stwierdziłem, że czas jechać, bo jadąc jest cieplej.
Wracałem skąd przyjechałem, trochę chłodno w mokrym ale po chwili już nie zwracałem na to uwagi, tym bardziej, że już wcześniej zdecydowałem, że wracam na zaplanowaną trasę.
Punkt skrętu miałem już upatrzony przy tablicach "Pod chatą Czantorii"
Jestem przekonany, że tędy prowadził czerwony szlak, ale warunki jezdne stawały się coraz bardziej ryzykowne. Same kamienie nie były by taką przeszkodą ale ilość dziur stawała się nie do zniesienia. Postanowiłem zatrzymać się i bezpiecznie sprowadzić rower.
Nie było to jednak takie proste. W którymś momencie hamowałem już chyba też oczami, bo to co było przede mną nie wróżyło niczego dobrego.😯
Udało się!
Piesze zejście nie należało do najlepszych tym bardziej z rowerem, więc i tym razem pomagały mi hamulce. Dotarłem do jakiejś drogi. Ani mój eTrex ani mapa w Traseo nie widzi tej drogi. Nie szkodzi. Nikt nie jest doskonały.
Teraz wiem, skąd wiodła, ale będąc na niej nie byłem chwilę pewien, w która stronę jechać.
Gps też chwilę nie wiedział ale załapał i pojechałem. Droga okazała się równoległą do tej, którą jechałem wcześniej odwiedzając też pomnik.
Dojechałem do skrzyżowania, gdzie wcześniej opuściłem trasę 6086. Zgodnie z planem jechałem teraz w kierunku Nydek Gora.
Gdzieś po drodze widok na wierzchołek góry Ostry (709m). Nie wiem czy ludziom, nadającym nazwy, brakowało pomysłów, ale mamy w okolicy 2 góry Ostry i 2 góry Javorovy.
Ten który widać, jest mniejszy i lżejszy w podjeździe. Być może jeszcze dziś na niego wjadę.
Nie zupełnie kończy. Dojechałem do głównej, a że było dość z górki to znowu miałem co robić by wyhamować.
Mogło by być nieciekawie, gdyby jechało akurat auto. Na szczęście to najcichsza część Nydku gdzie spotkać auto to rzadkość.
W lewo mógłbym dojechać szybciej do domu ale skręciłem w prawo, nadal po 6086, gdzie ostatnim miejscem tej części Nydku jest Gora Konečna, Koneczna w sensie pętla lub miejsce gdzie autobus zawraca. Nie wszystkie, ale niektóre z przystanków mają stylowy górski wygląd.
Tabliczka informuje, że jest to jedna z kilku dolin we wsi Nydek pomiędzy Czantorią i Ostrym.
Chwila zastanowienia, bo miałem trzy możliwości: na górę, po 6086 albo do domu?
Wybrałem opcję drugą, czyli w lewo koło domu znajomych gdzie oczywiście zatrzymałem się, co owocowało wypitą kawą i zjedzonym pysznym domowym wypiekiem.
Do domu mógłbym zjechać jak człowiek po utwardzonej drodze do centrum Nydku, ale idąc kilka razy do znajomych szliśmy leśną drogą, krótszą niż ta utwardzona i już wtedy obiecałem sobie, że kiedyś muszę tędy zjechać. Miejscowi nazywają to miejsce: Hadí díra (Dziura węża).
Dziś wspaniała okazja.
Leśna, początkowo wąska. Trzeba było uważać na wystające korzenie i śliską od liści i innych opadów ścieżkę. Potem już szerzej, bo uczęszczaną przez pojazdy pracowników lasu, którzy zostawili niezły bałagan w postaci różnych rozmiarów gałęzi.
Żeby było przyjemniej jeszcze droga miejscami dość rozmoczona deszczem czyli błotny prysznic z uwagi na brak posiadanych błotników. Ale będę piękny!
Leśna, początkowo wąska. Trzeba było uważać na wystające korzenie i śliską od liści i innych opadów ścieżkę. Potem już szerzej, bo uczęszczaną przez pojazdy pracowników lasu, którzy zostawili niezły bałagan w postaci różnych rozmiarów gałęzi.
Żeby było przyjemniej jeszcze droga miejscami dość rozmoczona deszczem czyli błotny prysznic z uwagi na brak posiadanych błotników. Ale będę piękny!
Raz nawet ugrzązłem na 1/3 wysokości koła. Na szczęście kałuża była wąska i idealnie dopasowana koleina pozwoliła na bezpieczne zejście z roweru.
Potem już było lepiej. Droga mniej błotnista ale z górki co dało mi kolejny błotny prysznic z tego co pozostało na oponach. Żona będzie miała radość, że ma co prać😀.
Weekend się kończy, jutro trzeba iść do pracy, dla wielu osób perspektywa wywołująca grymas.
Mi ale niecałe 19km i 4,5h dzisiejszej wycieczki spowodowało, że mam uśmiech na twarzy🙂.
Potem już było lepiej. Droga mniej błotnista ale z górki co dało mi kolejny błotny prysznic z tego co pozostało na oponach. Żona będzie miała radość, że ma co prać😀.
Weekend się kończy, jutro trzeba iść do pracy, dla wielu osób perspektywa wywołująca grymas.
Mi ale niecałe 19km i 4,5h dzisiejszej wycieczki spowodowało, że mam uśmiech na twarzy🙂.
2 Komentarze
Toni..:) i Ty chcesz mnie na takie trasy wyciągnąć? Z moją kondycją rowerową to większość drogi bym prowadziła rower a nie jechała nim :))) Opis jak zwykle fantastyczny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Elu, ja tez często prowadzę rower i nie widzę w tym nic złego :) Wybierzemy się gdzieś na bardziej równiejszy teren.
OdpowiedzUsuńTwój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.