15/2014 z cyklu: Ja i mój rower. Wokół Nydku


Minęły 2 tygodnie od ostatniego wyjazdu, ale tak to już jest jak ma się też inne zajęcia poza rowerem.
Niedawno zaplanowałem dwie trasy wokół Nydku. Objechać Nydek wokoło było by ciężkie w jeden dzień ale wykonalne.
Trasa edytowana do wglądu. Usunięte niepotrzebne fragmenty, dodane punkty orientacyjne.
(foto = link do mapy):


Tuż przed 11-tą wyruszyłem przez centrum Nydku w kierunku Nydek Střelma, skąd ma się do wyboru drogę na Soszów i dwie możliwości na Czantorię, z których jedną niedawno przemierzyłem.
Dziś wybrałem tę druga opcję, jadąc trasą 6086, która w punkcie oznaczonym jako Padovy przecina się z pieszym czerwonym szlakiem na Czantorię.


Padovy od mojego domu oddalony jest zaledwie niecałe 3 km, gdzie początkowo lekko pod górkę zmienia się na ciężej pod górkę. Szlak rowerowy 6086, który nosi nazwę: "Śladami hutnictwa" kilka razy przecina się lub nawet łączy z czerwonym pieszym.
Kawałek wyżej dojechałem do skrzyżowania, gdzie prosto prowadziła trasa 6086, do której później wrócę. Zdecydowałem się pojechać w prawo, dalej żwirową drogą, która jak można było zauważyć, nie dawno była wysypywana. Nic dziwnego, bo jest do dojazd do chaty pod Czantorią i do wieży widokowej. Oczywiście tylko dla tych, którzy mają odpowiednie pozwolenie ze względu na prowadzoną tam działalność.
Wybrałem te drogę nie ze względu na Czantorię, ale na pomnik Jerzego Trzanowskiego.
Nie pytajcie kto to, bo nie zagłębiałem się w historię😉.
Wyjazd pod górę Czantoria, jak już kiedyś wspomniałem, nie należy do najłatwiejszych, dlatego też z przyjemnością skorzystałem z orzeźwiającej górskiej wody.


Stało się jakimś miłym zwyczajem, że ktoś zostawia w takich miejscach kubek, po to by spokojnie się napić. W sumie dobry pomysł, bo pomimo obfitych ostatnio opadów deszczu woda nie ciekła tu zbyt mocno a zadaszenie dość niskie i niewygodne by swobodnie wejść. Wyższe pewnie nie zabezpieczyło by miejsca przed spadającymi np. liśćmi.
Zaraz za źródłem wody skręciłem na pieszą ścieżkę wraz z pieszymi turystami, ale okazało się, że doszedłem do drogi, z której zszedłem. Nie szkodzi, trochę się pomęczyłem pchając rower. Następnym razem będę wiedział😝.
Według zaznaczonego punktu w nawigacji byłem już niedaleko, ale jak się okazało, na mapie jest błąd, bo sam pomnik był jakieś 500m dalej.
Do pomnika trzeba zboczyć ze szlaku, ale prowadzi do niego oznaczenie. Według tabliczki tylko 100m, ale było chyba z 200m.
 

Jakiś krzyż wyryty w skale. Pomyślałem: "Tylko tyle?" Robiąc kolejne zdjęcia zauważyłem, że to nie wszystko.
  

Zszedłem w dół wąską i skręcającą ostro ścieżką.
Zjazd niemożliwy nawet dla szaleńców.
Pomnik Trzanowskiego to duża skała, a że również wysoka, to widać na poprzednim zdjęciu.
Na dole niewiele miejsca, a już wcale by zrobić konkretne zdjęcie, dlatego zszedłem po zarośniętych kamieniach troszkę niżej i udało mi się kilka zrobić.
 

a z trzech innych skleiłem w całość


Lubię skały, a że ta ma jeszcze jakieś historyczne znaczenie to tym bardziej.


Oczywiście musiałem pójść dalej, by sprawdzić czy nie kryje się jeszcze coś. Nic więcej nie było, ale przynajmniej jeszcze jedno ujęcie
 

Z powrotem musiałem wziąć rower pod pachę, bo ścieżka nie dość że wąska to i kamienista.


Powiem wam warto było zboczyć z trasy, ale byłem jedyny z około 10 turystów, których spotkałem niedaleko. Wróciłem na drogę, którą nawet dało się jechać czasami, bo znalazło się kilka długich, stromych odcinków, które zmuszały mnie do odpoczynku na kilka chwil.
 

Piękne widoki pozwalały na dodatkowy odpoczynek by zrobić zdjęcie.


Niektórzy albo nawet większość znajomych mi rowerzystów jadą bez przerwy ledwo dysząc czasami.
Ja, ponieważ lubię zachwycać się widokami, z chęcią wydłużam sobie wycieczkę robiąc zdjęcia.
Może gdybym miał lepszą kondycję i nie miałbym strachu o swoje serce, to pewnie też bym pedałował na krawędzi możliwości.
Moim oczom ukazała się wieża widokowa na Czantorii


a kawałek dalej drogowskazy informowały mnie, że zostało zaledwie 700 metrów do chaty.


Planując tę trasę nie miałem zamiaru wjeżdżać na górę, no ale skoro to tylko kawałek...
Kawałek, ale jaki stromy. Nie był to ekstremalny podjazd ale ciągle muszę pod górę wieźć 88 kg.
Jak zauważyliście może na pierwszym zdjęciu, na liczniku mam 700 przejechanych kilometrów. Pomogło mi to zrzucić 2 kg, w porywach do 3😜. Mam zamiar zrzucić jeszcze parę ale nie jest to takie proste jakby się to mogło wydawać.
Tak czy inaczej wdrapywałem się jakoś do chaty na górze. Zwróćcie uwagę, że od punktu startu przejechałem zaledwie 4km a głowę bym dał, że co najmniej 10. Moim oczom ukazał się dach chaty, który oznaczał wymarzony odpoczynek.
 

Jak tu byłem ostatnim razem, było tu mnóstwo ludzi i trzeba się było naczekać w kolejce by napić się Kofoli. Dziś pogoda bardziej zachmurzona niż słoneczna.
Przysiadłem się do najbliższego stolika, gdzie chwilkę porozmawiałem z siedzącymi tu turystami.
Słońca akurat nie było i nie wysuszył mi koszulki, a nie chciało mi się wyciągać drugiej z plecaka wiec stwierdziłem, że czas jechać, bo jadąc jest cieplej.
Wracałem skąd przyjechałem, trochę chłodno w mokrym ale po chwili już nie zwracałem na to uwagi, tym bardziej, że już wcześniej zdecydowałem, że wracam na zaplanowaną trasę.
Punkt skrętu miałem już upatrzony przy tablicach "Pod chatą Czantorii"
 

Dokładnie w tym miejscu kończyła tzw. rynna odprowadzająca wodę z drogi, ale ścieżka nie wyglądała najgorzej więc uważałem, że to pewnie ten skręt ma na myśli moje urządzenie. Jechałem ścieżką taką jakie lubię najbardziej. Leśna, kręta, kamienista, czasami dziurawa po przepłynięciu dużej ilości wody.
Jestem przekonany, że tędy prowadził czerwony szlak, ale warunki jezdne stawały się coraz bardziej ryzykowne. Same kamienie nie były by taką przeszkodą ale ilość dziur stawała się nie do zniesienia. Postanowiłem zatrzymać się i bezpiecznie sprowadzić rower.
Nie było to jednak takie proste. W którymś momencie hamowałem już chyba też oczami, bo to co było przede mną nie wróżyło niczego dobrego.😯
Udało się!
Piesze zejście nie należało do najlepszych tym bardziej z rowerem, więc i tym razem pomagały mi hamulce. Dotarłem do jakiejś drogi. Ani mój eTrex ani mapa w Traseo nie widzi tej drogi. Nie szkodzi. Nikt nie jest doskonały.
Teraz wiem, skąd wiodła, ale będąc na niej nie byłem chwilę pewien, w która stronę jechać.
Gps też chwilę nie wiedział ale załapał i pojechałem. Droga okazała się równoległą do tej, którą jechałem wcześniej odwiedzając też pomnik.
Dojechałem do skrzyżowania, gdzie wcześniej opuściłem trasę 6086. Zgodnie z planem jechałem teraz w kierunku Nydek Gora.
Gdzieś po drodze widok na wierzchołek góry Ostry (709m). Nie wiem czy ludziom, nadającym nazwy, brakowało pomysłów, ale mamy w okolicy 2 góry Ostry i 2 góry Javorovy.
Ten który widać, jest mniejszy i lżejszy w podjeździe. Być może jeszcze dziś na niego wjadę.
 

Jadąc raz z górki raz pod górkę natknąłem się na kolejne miejsce gdzie można napić się zdrowej górskiej wody. Na tej trasie jest oznaczone jeszcze jedno źródło pod nazwą "Studanka Čantoryje". Mijając ją dojechałem do skrzyżowania, gdzie mogłem zdecydować, czy zakończyć trasę szybkim zjazdem do centrum Nydku, czy też jechać dalej.
 

Czasami wahałem patrząc na chmury, ale pomyślałem sobie, że najwyżej zmoknę a do domu przecież niedaleko. Fajnie, bo z górki po żwirze potem po asfalcie ale nieoczekiwanie kończy mi się droga!
Nie zupełnie kończy. Dojechałem do głównej, a że było dość z górki to znowu miałem co robić by wyhamować.
Mogło by być nieciekawie, gdyby jechało akurat auto. Na szczęście to najcichsza część Nydku gdzie spotkać auto to rzadkość.
W lewo mógłbym dojechać szybciej do domu ale skręciłem w prawo, nadal po 6086, gdzie ostatnim miejscem tej części Nydku jest Gora Konečna, Koneczna w sensie pętla lub miejsce gdzie autobus zawraca. Nie wszystkie, ale niektóre z przystanków mają stylowy górski wygląd.
 

Kawałek dalej jadąc w kierunku góry Ostry przejeżdżałem przez dolinę Gory (Údolí Gory).
Tabliczka informuje, że jest to jedna z kilku dolin we wsi Nydek pomiędzy Czantorią i Ostrym.
 

Dotarłem do skrzyżowania i tabliczki informującej, że na górę Ostry już tylko kawałek.
Chwila zastanowienia, bo miałem trzy możliwości: na górę, po 6086 albo do domu?


Planując tę trasę niedawno zrobiłem dwie opcje. Ta pierwsza skręca w prawo tuż za ścieżką na szczyt. Droga prowadzi pod Małym Ostrym do Wędryni, potem koło Babiej Góry i Jahodnej do Trzyńca.
Wybrałem opcję drugą, czyli w lewo koło domu znajomych gdzie oczywiście zatrzymałem się, co owocowało wypitą kawą i zjedzonym pysznym domowym wypiekiem.
Do domu mógłbym zjechać jak człowiek po utwardzonej drodze do centrum Nydku, ale idąc kilka razy do znajomych szliśmy leśną drogą, krótszą niż ta utwardzona i już wtedy obiecałem sobie, że kiedyś muszę tędy zjechać. Miejscowi nazywają to miejsce: Hadí díra (Dziura węża). 
Dziś wspaniała okazja.
Leśna, początkowo wąska. Trzeba było uważać na wystające korzenie i śliską od liści i innych opadów ścieżkę. Potem już szerzej, bo uczęszczaną przez pojazdy pracowników lasu, którzy zostawili niezły bałagan w postaci różnych rozmiarów gałęzi.
Żeby było przyjemniej jeszcze droga miejscami dość rozmoczona deszczem czyli błotny prysznic z uwagi na brak posiadanych błotników. Ale będę piękny! 
Raz nawet ugrzązłem na 1/3 wysokości koła. Na szczęście kałuża była wąska i idealnie dopasowana koleina pozwoliła na bezpieczne zejście z roweru.
Potem już było lepiej. Droga mniej błotnista ale z górki co dało mi kolejny błotny prysznic z tego co pozostało na oponach. Żona będzie miała radość, że ma co prać😀.
Weekend się kończy, jutro trzeba iść do pracy, dla wielu osób perspektywa wywołująca grymas.
Mi ale niecałe 19km i 4,5h dzisiejszej wycieczki spowodowało, że mam uśmiech na twarzy🙂.

2 Komentarze

  1. Toni..:) i Ty chcesz mnie na takie trasy wyciągnąć? Z moją kondycją rowerową to większość drogi bym prowadziła rower a nie jechała nim :))) Opis jak zwykle fantastyczny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Elu, ja tez często prowadzę rower i nie widzę w tym nic złego :) Wybierzemy się gdzieś na bardziej równiejszy teren.

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.