Mucha


Ostrzeżenie!
Zdecydowanie polecam podczas czytania tego tekstu nic nie jeść, nic nie pić, a przede wszystkim unikać bezpośredniego kontaktu z ludźmi, którzy obserwując was mogliby podejrzewać zachowanie idealne na skierowanie do wariatkowa😀.
Na tę treść trafiłem dzięki fb znajomej. W oryginale to najprawdopodobniej gwara Słowacka, ale nie chodzi o państwo, tylko region na południowym wschodzie Czech graniczący ze Słowacją nazywany Slovacko. Nie mylić ze Słowacja, bo to po czesku i słowacku: Slovensko).
Tekst w całości (nie bez trudu) przetłumaczony przeze mnie, więc pozwalam tylko na udostępnianie, nie powielanie.

Mucha.
Znacie, co nie? Takie uskrzydlone dziadostwo, które tylko wkurza otoczenie. Czasami nawet ją ktoś połknie, a to wredota nawet butów nie zdejmuje aby założyć papucie.
Taka podobna się wprowadziła do nas.
Siedzę sobie i słucham ulubionej muzyki aż tu naraz jakoś dźwięk mi nie pasuje.
Może zła jakość nagrania?
Hm, tylko, że po wyłączeniu nadal słyszę bzzzzz... ooo! ta świnia brzęcząca! Lata sobie koło mnie!

Żona zmęczona po pracy leży sobie obok mnie na wersalce i drzemie. Mucha jej ląduje na twarzy, przechodzi na czoło tam siada i... modlić się zaczyna albo co?!

Łapkę na muchy gdzieś w domu pewnie mamy, tylko gdzie? Gazety pod ręką też akurat żadnej nie ma...
Oo! książka, którą żona przed chwilą czytała. Ma co prawda ponad 1000 stron, ciężkie czytanie, ale na rozpłaszczenie muchy idealna.
Zamachnę się iii... żona się przebudziła. Widzę wytrzeszczone pytające oczy:
- Dlaczego?!
Zatrzymało mnie to w bezruchu na chwilkę...
- Chciałeś mnie zabić, albo co?!
- Nie, ciebie nie, tę muchę
- Którą?
- Tę, co właśnie teraz siedzi na stole i szczerzy się na nas.
Serio! Ona siedzi na stole przed nami i jeszcze ten bezczelny brzęczący stwór wyciąga w naszym kierunku swoją owłosioną grabę śmiejąc się z nas, aż się jej zjeżyły włosy na dupie.
- Ja ją zabiję!!! - zawrzeszczałem i prask ją książką
- Nieee! - krzyczy żona
Za późno. Książka opada na stół, kubki po kawie podskakują chyba z pół metra w górę...
...na szczęście opadły na swoje miejsce i nic się nie stało, tylko żona nie mogła oddechu złapać więc klepnąłem ją po plecach i kontynuowałem polowanie na muchę.

Teraz uzbroiłem się w ręcznik. Zamach na muchę w locie... minąłem ale ręcznik urywa haczyk na którym wisiał przedtem w kuchni.
Co tam, w zapale walki kolejny rozmach, ale ta wredota chyba po jakimś szkoleniu pilotowania myśliwców, znowu pudło! aż z wazonu kwiatki w powietrze wyskoczyły.

Żona mi odebrała narzędzie łowieckie ze słowami, że narobię więcej szkód niż pożytku.
- Pchi! Ja jej pokażę, idę po spluwę.
Patrzyła na mnie spojrzeniem wkurzonego byka podczas rykowiska, wyższy level.
W głowie się mi rozświeciła ostrzegawcza kontrolka:
- Uwaga, wkurzona kobieta! Uwagaa!!
Staram się opanować. Ze wściekłości zgrzytam protezą! A mucha sobie wesoło brzęczy dalej!

Muszę do tego podejść inaczej, naukowo czy jakoś, w przeciwnym wypadku mi grozi bezpośredni kontakt z patelnią, którą ma moja droga w ręce. Jakoś tak niespokojnie stoi przy wejściu do pokoju.
- Spróbuj jeszcze raz a walnę w ciebie, a wierz mi, ja trafię!!

Następnego dnia kupiłem lep na muchy.
Nigdy nie używałem więc według instrukcji rozwinąłem i porozwieszałem.
W nocy ślepy jak kret idę po omacku do toalety. Pierwszy krok i gębę mam przylepioną na tym lepie, sięgam ręką, przylepi się i ona, sięgam drugą i już jestem w pułapce. Po ciemku się do niego kompletnie zaplątałem.
Jakoś doszedłem do sypialni do mojej drogiej żony, a ta co? Ze śmiechu się o mało nie po... zamiast mi pomóc!

W końcu w łazience poddałem się niedobrowolnej depilacji i co widzę?!
Na lustrze siedzi mucha! Tak się śmiała aż spadła do umywalki.
Oo!! już ją widzę jak pełznie z powrotem...
- Kto pod kim dołki kopie...! Oo ty Śśś... - ze wściekłości aż mi się krew w żyłach zagotowała.

Cóż no. Trzy dni nas ta mucha uszczęśliwiała swoją obecnością aż żona nie wytrzymała mówiąc:
- Z ciebie to prawdziwy Pampalini łowca zwierząt! - potem wzięła odkurzacz i wciągnęła ją podczas lotu.
Miały szczęście!
Obie. Mucha i żona. Na jutro planowałem większy kaliber, myśliwską strzelbę.

Życzę spokojnego wieczoru bez brzęczka.

Czytałem, na trzy etapy, siedząc na końcowym przystanku w autobusie.
Płakałem ze śmiechu i nie dawałem rady czytać.
Szczęście, że nikogo w pobliżu nie było😀.

Upewnijcie mnie w swoich reakcjach, że nie jestem dziwny i na prawdę śmieszne to było.😀

Gdybyście chcieli więcej takich opowiadań, u mnie można je znaleźć w kategorii Toni NIE napisał albo po prostu klikając na tagi pod postem. Jednym z lepszych jest chyba Kotek, ale ta dzisiejsza historyjka mnie rozbroiła najbardziej.
kategoria blogaToni NIE napisał

0 Komentarze