Wyprawa na spotkanie z królową morawsko-śląskich Beskidów czyli Malchor, Lysá hora, Chladná voda, Wodospad Satiny i inne ciekawe miejsca


Nawet picie piwa może mieć wpływ na to, że ktoś wybierze się w góry. Po pierwsze spotyka się przy piwie znajomych a po drugie można się dowiedzieć o jakichś wyzwaniu, w tym przypadku browaru Radegast, którzy puścili do obiegu specjalne kufle z nalepką odwiedzonego miejsca. Takich miejsc jest 12 ale ja z braku czasu wybrałem tylko jedno. 


Niewiele ale jak dopisze zdrowie to pewnie w przyszłym roku powtórzą wyzwanie to pójdę gdzieś indziej. Mogłem wybrać inne miejsce ale od lat wybierałem się na Łysą górę ale jakoś nie wychodziło. Jakiś miesiąc temu wspomniałem o tym koleżance, która mi akurat przyniosła piwo i stwierdziła, że to dobry pomysł. Powiedzieliśmy o tym kilku osobom no i w sobotę wyruszyliśmy liczną 10 osobową grupą do Malenovic, gdzie zostawiliśmy auta.
Ał!😐 Dziś poniedziałek i dopiero dziś mnie zaczęły boleć mięśnie na nogach. Jak zwykle towarzyszył mi Garmin, którym zapisałem ślad a imporcie do portali mapy.cz i traseo mogę się wam pochwalić 15 kilometrową trasą.

 

Trasę na Łysą "wymyśliła" Beata. W sumie dała mi do wyboru 3 możliwości wiedząc, że mam ciut😉 słabszą kondycję niż ona. Wybrałem tę pierwszą chociaż zaraz na początku miało być ciężkie podejście. Stwierdziłem, że na początek będziemy mieć sporo sił to damy radę😀. Pogoda od kilku dni niepewna więc ostateczną decyzję podjęliśmy rano. Prognozy w tej samej aplikacji bardzo się różniły, ale stwierdziliśmy, że zaryzykujemy.

 

Godzinka jazdy i wyruszyliśmy na szlak około 11:15 i już na trasie po konsultacji z pozostałymi uczestnikami wycieczki poszliśmy jednak dalej zielonym szlakiem ze względu na młodszych, którym ta opcja bardziej pasowała😉. Pół godziny później skręciliśmy na niebieski. Szło się dobrze. Nigdy tutaj nie byłem i nie wiem dlaczego miałem obawy, że będzie ciężko. Po drodze mieliśmy okazję napić się wody z naprawdę przyjemnego źródełka, które zaskoczyło mnie tym, że woda wbrew pozorom nie była za zimna. Poza tym była wyjątkowo smaczna, że stwierdziłem, że nawet w Nydku takiej dobrej nie mamy.


Idąc dalej niechcący zeszliśmy ze szlaku sądząc, że ścieżka pod górkę jest tą właściwą. Był to nieoznaczony skrót i niestety ominęliśmy planowany punkt Ivančena. Mówi się trudno idzie się dalej😉, wracać się nie będziemy. Na szczęście nie jest to szczyt, którego by mi brakowało w górobraniu. Mimo wszystko z aplikacji jak najbardziej miałem w planie skorzystać. W tym celu lekko zmodyfikowałem trasę aby "zahaczyć" o górkę w pobliżu Łysej góry, którą już widzieliśmy przed sobą.


Młodzież nasza modyfikacja nie interesowała więc na chwilę się rozdzieliliśmy, tym bardziej, że było to po równym terenie i tylko pół kilometra. Okazało się, że szczyt Malchor,1219m. trzeba było znaleźć schodząc ze szlaku do lasu. Jak widać na mapie chwilę trwało zanim go znalazłem ale aplikacja pomogła😉.


Jestem przekonany, że to miejsce odwiedzają tylko górozbieracze, bo kto normalny schodziłby ze szlaku do miejsca, w którym w zasadzie nic nie ma😁.


Przedzierając się między przewróconymi drzewami i krzakami kontynuowaliśmy wyprawę odkrywczą odnajdując pomnik pewnego pilota. Pomnik też w lesie poza szlakiem i gdyby nie mapy.cz, lub jakakolwiek inna byle nie papierowa to bez szans na znalezienie.


Stąd nie musieliśmy wracać tą samą "drogą" jak wchodziliśmy bo naszym oczom ukazała się ścieżka, która nas doprowadziła z powrotem na szlak. Ktoś mógłby na mnie "krzyczeć", że nie w rezerwacie nie powinno się schodzić z wyznaczonych tras, ale jak mnie znacie, wiecie, że przyrodę szanuję i nie sądzę, że w jakiś sposób to ma wpływ na wychodzenie poza oficjalne ścieżki.


Teraz kolej na królową morawsko-śląskich Beskidów.


Strome podejście męczyło a kamieniste podłoże niezbyt pozwalało na użycie kijków, bo co chwilę się mi blokował szpic między kamieniami.


Minutowe odpoczynki pozwalały na podziwianie przepięknych widoków albo takiej tabliczki.


Nie mam pojęcia kto i po co to tu umieścił ale gdzieś dużo wcześniej zauważyłem takiego "bałwanka" namalowanego markerem na drzewie. Wujek w goglach też nie wie, więc jeśli przypadkiem ktoś wie, będę dźwięczny😉 za podpowiedź.
Lysá hora,1323m. zdobyta po raz pierwszy w życiu.


Wbrew temu co większość ludzi mówi wcale nie było tu tłumów. Sporo ludzi ale da się przeżyć. Aby zrobić zdjęcie tak aby niebyło na nim nikogo innego poza mną trzeba być na prawdę cierpliwym😀.


Na tej rzeźbionej ławeczce na szczycie jest tabliczka informująca o tym, że w tym miejscu znajduje się darmowe kino😀. Uśmiechnąłem się bo oczywiście chodziło o miejsce ze wspaniałymi widokami, czyli idąc za myślą twórców chodzi o wyświetlanie panoramicznych obrazów (krajobrazów) o różnych porach dnia i nocy. Na tabliczce są nawet wypisane niektóre godziny, w których najlepiej usiąść i podziwiać np wschody i zachody.
Przemaszerowaliśmy niecałych 7km i zajęło nam to 3 godziny (bez paru minut). Dziś to drugi i zarazem ostatni szczyt, który oczywiście zapisałem w apce.


Jak już napisałem nie było tu tłumów i nawet nie miała na to wpływu rozpoczęta wczoraj B7 (beskidzka siódemka). Albo mieliśmy szczęście albo ktoś przesadza😀. Na jedzenie czekaliśmy w kolejce maksymalnie 10 minut. Oczywiście męczyłem obsługę pytaniami czy aby na pewno jedzenie jest bez dodatku mięsa. Miałem ochotę na jakąś zupę ale musiałem mieć pewność, że nie jest ugotowana na mięsnym wywarze. Aż kucharz przyszedł popatrzyć co to za dziwoląg😁 ale upewnił mnie, że kulajdy przecież nie robi się na mięsie. A skąd ja to miałem wiedzieć?! Ile razy mnie ktoś zapewniał, że danie jest wegetariańskie a trafiały się mi np kawałki szynki bo to przecież dla niektórych mięsem nie jest. Mimo wszystko tu muszę pochwalić miłe kobiety z obsługi bo prosząc o polecenie jakiegoś drugiego dania zaproponowały gałuszki z bryndzą bez posypywania skwarkami.


Kasjerka widząc to uśmiechnęła się pytając: Jest pan wegetarianinem tak jak ja? dodając, że zamęcza szefostwo i kucharzy aby przygotowywali bezmięsne dania😀.
Muszę powiedzieć, że same plusy tej wycieczki:
+trasa nie taka męcząca jak sądziłem
+miłe towarzystwo, nie licząc synów koleżanek byłem jedynym mężczyzną😊...cały ja😎
+żadnych tłumów
+miła obsługa
+jedzenie nie drogie
+Łysa zdobyta
+kufel zdobyty...
Mógłbym wymieniać dalej ale to możecie wyczytać sami ponieważ to nie koniec wspaniałej wycieczki.
Po posiłku i wymianie spoconych koszulek zrobiliśmy jeszcze parę zdjęć, pooglądaliśmy piękne widoki.




Widoki przepiękne jak również nadciągający deszcz, więc bez zbędnego siedzenia po 15 godzinie ruszyliśmy w dół czerwonym szlakiem. Trasę powrotną wymyśliłem ja i bardzo się podobała ponieważ zadbałem o to abyśmy odwiedzili piękne i interesujące miejsca. Kiedy pojawił się skrót to oczywiście z niego korzystaliśmy bo kurczowo się trzymać planu przecież nie trzeba😉. Z czerwonego przeszliśmy później na żółty gdzie zacząłem poszukiwania zaznaczonych na mapie jaskiń przyglądając się często spotykanym krzyżom lub innym miejscom upamiętniającymi czyjąś śmierć.


Po drodze jednak nas złapał ten deszcz ale byliśmy na tę ewentualność przygotowani😉. Nie padało długo ale wystarczyłoby aby zmoknąć. Pierwsza jaskinia okazała się "zwykłą" dziurą w ziemi.



Nie było to dokładnie w miejscu zaznaczonym na mapie ale chyba to była ona, bo w innym miejscu nic nie znalazłem aczkolwiek mogła się gdzieś schować za górką ale nie chciałem zbytnio powstrzymywać towarzyszy podróży😉.



Młodzież nie była zbytnio zainteresowana odnajdywaniem jaskiń więc powoli szli naprzód. Tylko jakoś nie interesowali się trasą i zamiast na skrzyżowaniu żółtego z zielonym pod Lukašíncem skręcić w dół nadal żółtym szlakiem to poszli prosto. Na szczęście posiadają telefony i nie byli zupełnie daleko. W sumie nic dziwnego, że wybrali lepszą drogę😉, bo przed nami bardzo strome zejście. Przyglądając się mapie dowiedzieliśmy się, że ten szlak nosi nazwę Lysohorský bestiář. Trudno mi to przetłumaczyć ale słowo bestia dość podpowiada fakt, że tym zejściem trasa zasługiwała na tę nazwę. Już nie padało ale kamienie były mokre i śliskie. Ostrożnie bardzo wolnym tempem ciut szybszym od spotkanej gąsienicy😀 zeszliśmy bezpiecznie w dół.


Na szczęście nie był to zbyt długi odcinek i mogliśmy spokojnie zmierzać do kolejnego punktu zaplanowanej trasy. Trasa powrotna co prawda zaplanowana przeze mnie ale podczas umawiania się Beata podsunęła mi informację o górskim jeziorku o nazwie Chladná voda. Nigdy o nim nie słyszałem ale to nic dziwnego ponieważ o nim wie bardzo mało ludzi a ponadto nie prowadzi do niej żadna oficjalna ścieżka. Bacznie obserwując mapę w telefonach powoli zbliżaliśmy sie do miejsca gdzie by to jeziorko miało być. Wszystko było by fajnie ale przed nami pojawił się bardzo stromy brzeg bez większych śladów stóp. Jakieś niepozorne znaki tego, że ktoś tędy schodził były więc żądny przygód i odkrycia czegoś nieznanego poszedłem na zwiady😀. Stwierdziłem, że z wielką ostrożnością damy radę. Poszliśmy we trójkę i za chwilę pojawił się niesamowity widok😲.


Pomyślałem, że na prawdę szkoda, żeby reszta ekipy tego nie widziała więc poświęciłem się i wróciłem po nich dwa razy upadając na śliskim i na prawdę stromym terenie grubo pokrytym igliwiem. Dodatkowym atutem do przekonania ich była informacja, że nie będziemy musieli wracać tą samą drogą ponieważ zauważyłem jakąś dróżkę. Stałem się dżentelmeńskim bohaterem😎 ponieważ i młodszym i tym starszym wskazywałem dokładnie trasę a w bardzo trudnych miejscach służyłem ręką. Zejście było możliwe tylko schodząc bokiem podobnym do schodzenia na nartach. Zejście karkołomne ale wszyscy zeszli bez żadnego uszczerbku na zdrowiu i opłacało się.




Chwilę się zachwycaliśmy tym niesamowitym miejscem i ruszyliśmy w kierunku dróżki, która była kawałek niżej, już nie tak stromo ale trzeba było schodzić ostrożnie.


Kurza twarz! Kijków zapomniałem! Zostały oparte i jakieś drzewo. Ale się zasapałem pod te górę😤.
Przed nami ostatni odcinek trasy i ostatni punkt dzisiejszego programu: Satinský vodopád, czyli wodospad na rzece Satinie.


Muszę się nieskromnie pochwalić, że trasa się bardzo podobała nawet tym młodszym. Znów bardzo strome zejście ale po kamieniach. Gdyby nie ich śliskość to było to takie schodzenie po wysokich schodach. Ja obrałem inne zejście, bo wyglądało interesująco po tych korzeniach.


Widok z tego miejsca robił wielkie wrażenie.




Wracać po korzeniach mi się nie chciało wiedząc również, że reszta towarzyszy schodząc po tych kamieniach też nie miała lekkiego zadania. Upatrzyłem sobie zejście na skróty. Niezbyt bezpiecznie ale z wielką ostrożnością udało się.






Stąd już niedaleko do aut ale zmęczenie w nogach już odczuwaliśmy. Jak by nie było przeszliśmy 15,6km w 7 godzin. Bardzo udana wyprawa. Dziękuję😍.

Post jak zwykle długi i chociaż przeważnie długość posta jest proporcjonalna do przebytych kilometrów to dziś bardziej ta proporcja dotyczy interesujących miejsc, przynajmniej jak dla mnie. Właśnie dlatego będę się powtarzał, że będzie mi bardzo miło jak przewiniesz w dół i zostawisz swój komentarz lub chociaż jakąś reakcję🤩.

0 Komentarze