1/2016 z cyklu: Ja i mój rower. W poszukiwaniu wiosny


Dopiero marzec, ale już od jakiegoś czasu niesamowicie mnie ciągnie na rower.
Czasami w grupach na FB natknę się na informacje, że niektórzy to w zasadzie nawet nie kończą sezonu i jeżdżą okrągły rok. Podziwiam takie osoby, ale w młodości wiele jeździłem nawet w chłodne dni co po kilku latach zaowocowało tym, że "zniszczyłem" sobie kolana tak bardzo, że żaden przysiad nie odbywał się bezboleśnie, a teraz po latach długo nie wytrzymam w tej pozycji. Po prostu przeziębiłem stawy i teraz wolę "dmuchać na zimne" i czekać na cieplejsze dni.
Pełen energii po zmianie pracy, która nie wykańcza mnie fizycznie, przygotowałem wczoraj rower, bo pogoda ładna zapowiada się też dzisiaj. Wczoraj nawet przy okazji przygotowywania roweru przejechałem się pod najbliższą górkę, jakieś 500 metrów, na którą wjechałem sapiąc jak lokomotywa, ale odpocząłem plotkując z kolegą za płotem.

Dziś skompletowałem wszystko co potrzebne na rower, nie wiem czy już wspominałem, ale mam zrobioną listę, która m.in. przypomina o tym, by nie zapomnieć dokumentu tożsamości, czy też pulsometru, którego dziś nie wziąłem, bo chyba bateria się zbuntowała, podobnie jak ta w liczniku kilometrów. No cóż ma za sobą 2675 zapisanych kilometrów odkąd kupiłem rower. Zobaczymy o ile wzrośnie ta cyfra w tym roku.Biorąc pod uwagę, że mamy dopiero marzec, ubrałem się odpowiednio i ani razu tego nie pożałowałem. Kiedy wyjeżdżałem przed 12-tą w słońcu było zaledwie 14 stopni. Już po pierwszych metrach przy nabieraniu prędkości wiedziałem, że wiatr będzie trochę dokuczał.
Kiedy planowałem trasę i w ogóle cały nowy sezon, postanowiłem, że spróbuję przejechać wszystkie okoliczne trasy rowerowe, które najczęściej są oznaczone jako 6080, 6086, 6087, 6088 jak też 10 czy 56. Niektóre odcinki są dość długie i często krzyżują się z innymi. Ta, którą wybrałem na dziś to w zasadzie odgałęzienie 6151, na mapach oznaczona jako "6151 Varianta" Aby do niej dotrzeć postanowiłem jechać znaną po części trasą przez Karpentną, czyli przejeżdżając prosto na światłach w Bystrzycy.



Po miesiącach suszy spojrzałem na Olzę, która mimo wszystko za dużo wody nie oferowała.
Opadów śniegu i deszczu było teoretycznie sporo, ale czy to wystarczy? Podobno zapowiadają jeszcze większe upały niż w zeszłym roku.
Jako punkt "docelowy" w Garminie ustawiłem Rovna, którą znałem z poprzednich wycieczek.

Mapy do wglądu:
Endomodo
Przygoda Garmin
Traseo

Doskonale wiedziałem, że budowa obwodnicy będzie przeszkodą, ponieważ ostatnim razem, kiedy jechałem zielonym szlakiem przez Rovną, natknąłem się na niezłe błoto.
Mimo wszystko dałem się prowadzić nawigacją.




Krętą drogą (7 km mojej przygody) pokonałem pierwsze wzniesienie tego roku, skąd ujrzałem znany mi szczyt Javorovy.


Jak już wspomniałem, mamy dopiero marzec ale ciągnęło mnie na rower, więc ten wyjazd miał za cel znaleźć wiosnę, by stwierdzić czy można już rozpocząć sezon na całego. Dlatego też od początku rozglądałem się w poszukiwaniu jakichś oznak życia. Znalazłem w ogrodzie mijanej posesji.



Chwilę potem zdecydowałem, że jednak zawrócę, bo nie chce się mi przekraczać błotnistej obwodnicy, tym samym pierwszy zjazd dołu, ale ostrożnie, pamiętając doskonale dwa upadki w zeszłym roku.
Po niecałym kilometrze skręciłem w prawo w drogę, którą mijałem wcześniej i przemknęło mi przez myśl, że będzie odpowiedniejsza. Powroty po błędnie wybranej drodze nie czyniły mi nigdy problemu, więc i tym razem nie miałem wyrzutów. W końcu jadę dla przyjemności, a nie na jakiś wyścig z czasem. Jak zwykle gps "kłócił się" ze mną nalegając kilkakrotnie bym zawrócił. Sprawdzając kilka razy mapę pojawiły się pewne wątpliwości czy przypadkiem droga nie okaże się ślepa, ale pomimo, że pokonywałem właśnie kolejny stromy odcinek (początek 8-go km) stwierdziłem:
- ...no i co, najwyżej znowu zawrócę🙂.
Nie musiałem, droga aczkolwiek doprowadziła mnie do głównej, pozwoliła na ominięcie dużego jej odcinka jadąc boczną, co zdecydowanie wolę, by nie spotykać zbyt wiele samochodów. Jakiś kilometr później skręciłem w prawo w zielony szlak, tuż obok znanej i mnie i wam tablicy o Ondraszku.

(Klikając na zdjęcie tablicy trafisz do posta, w którym o niej pisałem.)
Przede mną szeroka, leśna droga, prosta jak odrysowana od linijki.


Około 1 km wspomniany punkt Rovna (384m), od którego zaczyna żółty szlak. Jadąc prosto, zielonym, natknęlibyśmy się na budowę wspomnianej obwodnicy, ja skręciłem w lewo.
Tu zmieniłem nawigację na kolejny punkt docelowy, czyli na Początek/koniec cyklotrasy 6151Varianta. Nadal leśna droga, ciut wyboista, ale to przecież lubię😀.


To co też lubię, to ta cisza i spokój dzięki omijaniu głównych dróg. Las w niedalekiej odległości od miasta, gdzie można spotkać kogoś z psem lub biegaczy.
Nadal bacznie poszukiwałem budzącej się do życia przyrody.


Może ktoś zidentyfikuje tę roślinkę?😉
Kawałek dalej żółty szlak skręcał w węższą dróżkę w głąb lasu. Mogłem się tego spodziewać, ale jakoś nie przyszło mi do głowy, że skręt w prawo przybliży mnie do obwodnicy, a co za tym idzie, przerwany żółty szlak.


Jestem ciekawy jak sobie poradzą z tym faktem osoby odpowiedzialne za te szlaki. Najpierw zielony, teraz żółty, które jak widać są równoległe.
Czy już mówiłem, że powrót drogą, którą przyjechałem nie robi mi problemu?😉
Przez chwilę co prawda kusiło mnie by przekroczyć budowę i kontynuować jazdę szlakiem, ale jednak powróciłem do wcześniejszego skrętu. Żaden problem, przyjemna terenowa jazda, gdzie musiałem omijać gałęzie, dziury i błoto.


Jadąc z powrotem tą szerszą drogą, po kilkunastu metrach natrafiłem na niewielką przeszkodę.


Nie spodziewałem się też, że kolejną "przeszkodą" będzie koniec drogi.


Na szczęście trawa jeszcze nie rośnie, bo jak sądzę w tym miejscu bywa szczególnie wysoka w celach sianokosów. Przyjrzałem się okolicy i mapie i wywnioskowałem, że jakieś dróżki znajdują się przy niedalekich posesjach z domami. Patrząc w lewo stwierdziłem, że na górskie wycieczki jeszcze za wcześnie, ponieważ na Javoroym jeszcze śnieg.


Jednak przekroczyłem obwodnicę i zmierzałem do wyznaczonego punktu.
Teoretycznie gdybym nie zawrócił w pierwszym miejscu, dotarłbym do tego punktu szybciej, ale moim celem był właśnie żółty szlak, ponieważ dotąd przejechałem tylko zielonym.
Kilkanaście metrów za skrzyżowaniem tras 6151 Varianta i 6151 przejechałem obok zaznaczonej na mapie starej Lipy, ale nijak nie przykuła mojej uwagi, podobnie jak wcześniej Dąb czy dwa Buki, z których jeden jest tuż przy skręcie z głównej na zielony szlak.
Teraz już nie potrzebowałem ustawiać kolejnego punktu w urządzeniu, spokojnie jechałem cyklotrasą, bacznie zwracając uwagę, gdzie skręca. Właściwie bez wielkich skrętów dojechałem do parku zwanego Trzynieckim Lesoparkiem, który z wielką przyjemnością odwiedzam.
Postanowiłem, że odpocznę (nie żebym się zmęczył) na jednej z opisywanych przeze mnie ławeczek.


Kontynuując poszukiwania wiosny wsłuchiwałem się w śpiew ptaków. Chciałem nawet nagrać te dzięki, ale przypomniała mi się jakaś udostępniana notka o tym, by nie patrzeć na przyrodę poprzez obiektyw aparatu, bo przez koncentrację na tym by to utrwalić, mogło by coś umknąć mojej uwadze.
Uśmiechnąłem się i zajadając czekoladę słuchałem dalej.

Jadąc po kilku chwilach dalej w kierunku Trzyńca, "zahaczyłem" o jeszcze jedną z ławeczek i dalej, chociaż wiedziałem, że można krócej, jechałem dokładnie tak jak prowadził mnie szlak rowerowy.
Przy Urzędzie Miejskim go zgubiłem, ale szybko się zreflektowałem i odnalazłem go na mapie.
Kawałek dalej z niewyjaśnionych przyczyn skręcał między płotami (19,5 km mojej przygody), ale posłusznie kierowałem się tym, co wskazywała mi mapa. Niestety oznaczenie na drodze jest niedostateczne, ale od tego macie mnie😉 i możecie skorzystać z mojej mapy.
Odwiedziłem znajomy most przez Olzę i kręcąc się pomiędzy zabudowaniami zmierzałem do końca tego szczególnego odcinka trasy 6151.


Na wielu mapach ostatni odcinek tej trasy (pomiędzy 20 i 21 km mojej przygody) jest pokazany jako prosty bez skrętu w prawo, w lewo i znowu w lewo. Zapewniam was, że nie da się tam nawet przejść pieszo, ponieważ natkniecie się na płot, nie wspominając o tym, że nawet nie ma żadnej ścieżki. Po prostu skończy się droga. Poznałem ten odcinek, kiedy po raz pierwszy korzystałem z nawigacji zmierzając tą trasą do Cieszyna. Kto mi wskaże, w którym poście to opisane?😉
Ostatnią przerwę zrobiłem w wielokrotnie odwiedzanej Restauracji u Baranka przy pierwszej w tym sezonie Kofoli🙂.


Sporo ludzi i rowerów, bo pogoda, chociaż wietrzna, dopisała. Chwila przerwy i w drogę do domu, bo mam jeszcze pewne plany na dziś związane z radiem. Po raz kolejny przejeżdżałem przez Olzę.


Nie da się ukryć, że 30 km podczas pierwszego wyjazdu objawiało się zmęczeniem i nieznacznym bólem siedzącej części ciała. Średnia prędkość podczas powrotu znaną drogą też była o wiele niższa, niż ta, kiedy już nogi przyzwyczajone do pedałowania. 
Na koniec jeszcze jedno ujęcie potwierdzające, że wiosna przyszła, a to oznacza, że w kolejny pogodny dzień znowu wsiądę na rower.


Moim wycieczkom, które wbrew pozorom wcale nie są na granicy wytrzymałości, często towarzyszą krótkie postoje, by mimo wszystko utrwalić piękne widoki. Zaledwie kilkaset metrów od domu zatrzymałem się przy małym potoczku bez nazwy, który jest jednym z wielu dopływów Hluchove (Głuchowej) a następnie Olzy.


To kiedy jedziemy razem?🙂

1 Komentarze

  1. Nie wiedziałam, że panowie też "plotkują" ))) I miło wiedzieć, że nie tylko ja potrafię się zasapać jadąc rowerem ))) A tak na poważnie, wspaniała podróż...

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.