Sezon rozpocząłem tydzień temu, a że w niedzielę trafiło mi wolne, zdecydowałem się na kolejną wycieczkę. Podobnie jak w zeszłym roku będę trzymał się schematu:
w tygodniu praca koło domu, weekendy na rower. W przeciwnym wypadku, znając siebie, upiększanie parceli pochłonęłoby cały czas na aktywny wypoczynek jak i relaks, aczkolwiek wspomniane prace dają mi dużą satysfakcję i pewnego rodzaju relaks, kiedy patrzę na swoje dzieło.
Znacie mnie już z tej strony, że nic nie robię bez przygotowania, więc i trasa była wcześniej zaplanowana tak by spełniała moje oczekiwania. Inspirację zasięgnąłem z jednego tygodnika w naszym regionie, gdzie czytałem o Archeoparku. Pomyślałem, że to przecie kawałeczek za Cieszynem, a do moich "tradycji" na początku sezonu należy odwiedzenie tego miasta. Zgodnie z ostatnio wspomnianym planem, by odkrywać - przejeżdżać trasy rowerowe w regionie i tym razem zrobiłem objazd chociaż można było krócej.
Mapa do wglądu w Traseo
Moja droga połówka szła do pracy, a ja w trasę. Było kilkanaście minut po południu. Słonecznie ale wietrznie. Tym razem zaryzykowałem krótkie spodnie, co spotkało się z ostrzeżeniem sąsiadki, że przeziębię kolana. Widać nie tylko ja mam podobne podejście do tego, o czym wspominałem w poprzednim poście. Kurtkę ale założyłem. Jadąc jedyną możliwą drogą do Trzyńca postanowiłem w Bystrzycy urozmaicić sobie trasę skręcając w kierunku szkoły a następnie kierując się do lasku, którego ścieżka łączy się później z
trasą rowerową nr 10. Rzadko tędy jeżdżę, chociaż bardzo lubię terenową jazdę, więc i tym razem nie byłem pewien gdzie konkretnie mam trafić na tę ścieżkę. Widać na mapie, że szukałem ścieżki nie tam gdzie była. Mówi się do trzech razy sztuka - to już chyba był trzeci raz, więc następnym razem już będę wiedział😜. Dalej już nie kombinowałem i przejeżdżając przez Olzę kontynuowałem kierunek Cieszyn.
Wielokrotnie spotykany most w moich wycieczkach i za każdym razem zadaję sobie pytanie, czy znajdzie się jakiś szaleniec, który nie "posłucha" wezwania na znaku by zsiąść z roweru i mimo wszystko zjedzie po tych stromych, żelaznych schodach. Rondo przy
Mysiej dziurze postanowiłem objechać przejściem dla pieszych z lewej strony i tyle ile się dało jechałem szerokim chodnikiem, często wykorzystywanym przez rowerzystów w obydwu kierunkach. Zdecydowany brak idealnej trasy dla rowerzystów zmierzających do Cieszyna. No cóż - pożyjemy zobaczymy i może doczekamy się jakiejś zmiany, a jakby nie było, ciągle spotykam informacje o budowach tras rowerowych.
Z chodnika zjechałem dopiero za remontowanym dworcem kolejowym w Trzyńcu przecinając skosem drogę i ciągłą linię. Żeby było ciekawiej "tuż przed nosem" jadącego w kierunku Trzyńca radiowozu.
Kilkakrotnie oglądałem się za siebie by sprawdzić, czy nie zawracają by mnie poczęstować mandatem. W głowie przygotowywałem usprawiedliwienie swojego wyczynu:
- Przyznaję się do złamania przepisu, ale zapewniam, że kilkakrotnie upewniłem się, że nic nie nadjeżdża z obu kierunków, więc dla nikogo nie byłem zagrożeniem."
Chyba nie muszę nikogo zapewniać, że cieszę się, że jednak nie zawrócili.
Zbliżając się do Cieszyna zgodnie z planem skręciłem tuż przed mostem w prawo, gdzie najpierw mijałem kilka działek, a następnie gęsto zasiany niedźwiedzi czosnek.
Całować nikogo nie miałem w planie, więc postanowiłem się poczęstować😀. Uwielbiam czosnek, a ten w dodatku można jeść i jeść i nie wywołuje nieprzyjemnego uczucia na żołądku i nie ma tak intensywnego zapachu.
Jadąc dalej postanowiłem ominąć schody do Olzy i pojechałem korzystając z dróg asfaltowych. Naokoło ale zawsze jakieś urozmaicenie. W parku rekreacyjnie zrobiłem kółeczko pod "nowym" mostem i powoli zmierzałem dalej wzdłuż Olzy, gdzie aż przy trzecim moście poszukiwałem zaplanowanej trasy do Chotěbuza.
Chotěbuz. Nie mam pojęcia skąd wzięła się nazwa, ale polska nazwa rozbraja mnie do tego stopnia, że pozwólcie, że będę się posługiwał czeską.
Kocobędz! Być może ma to jakieś historyczne podłoże, na które może kiedyś trafię podczas jakiejś wycieczki czy może artykułu. Nad spolszczeniem czeskich nazw już
kiedyś kręciłem głową (
<<poczytaj jeśli chcesz), kiedy wracałem z Těrlicka.
Do nawigatora wrzuciłem kilka wcześniej przygotowanych punktów (lipa, dąb, zamek) i po chwili znowu jechałem trasą numer
10, która na sporym odcinku pokrywa się z
niebieskim szlakiem.
Opuszczając gęste zabudowania miasta jechałem w kierunku
cmentarza centralnego, na którym również znajduje się
cmentarz żydowski. Nie mam nic przeciwko cmentarzom, ale ominąłem go, by przejechać aleją sąsiedniego parku, który jak zwykle zaproponował mi alternatywę do asfaltu.
Mimo wszystko chwilę później kontynuowałem jazdę asfaltem aż do celu, a właściwie do pierwszych punktów (waypoints) zaznaczonych w urządzeniu.
Oto wspomniana lipa:
Jak już wspominałem ostatnio, drzewa nie należą jakoś do moich zamiłowań, więc nic dziwnego, że nie zwróciłem uwagi na kolejne wielkie drzewo po drodze, którym miał być dąb. Wytłumaczenie jest tylko jedno: zmierzałem do zamku, który pojawił się zaraz za zakrętem.
By mu się przyjrzeć zboczyłem z trasy (10).
Zamek zastałem w opłakanym stanie, ale chroniony wielką bramą.
Sąsiadująca z nim
Wieża strażnicza, czyli w języku czeskim:
Hlásná věž sprawiała lepsze wrażenie, co potwierdzała informacja na tablicy.
Z informacji wynika, że można do niej wejść po wcześniejszym kontakcie upoważnionej osoby.
Ktoś zechce, chętnie załatwię i sam zajrzę co kryje w swoich murach. Na tablicy można było również doczytać się ciekawych informacji o zamku, pod warunkiem, że ktoś zna czeski😉 a jak nie to poszukajcie sobie np w Wikipedii😜.
Mimo ruiny czyli opłakanego stanu tej budowli, zamek jak dla mnie wygląda bardzo interesująco, więc jak najbardziej polecam.
Jak sami widzicie, moje wycieczki to nie tylko jazda na rowerze, ale chęć poznawania ciekawych miejsc albo też ludzi. W zasadzie stąd nie musiałem ustawiać kolejnego punktu w nawigacji. Zamek znajduje się przy trasie
6100, łączącą się z
10-tką, na którą wróciłem.
Na skrzyżowaniu tras spotkałem parę rowerzystów w średnim wieku, których oczywiście pozdrowiłem machnięciem ręki, a kiedy minęli mnie po tym jak robiłem zdjęcie nie mogłem oprzeć się pokusie by zapytać o klub rowerowy, do którego przynależnością chwalili się na koszulkach.
Tustela, czyli taki zwrot gwarowy, tłumacząc z "po naszymu": stąd, a dosłownie
tu stąd. Niestety, zgodnie ze słowami zapytanej pani, nie znalazłem żadnych informacji o tym klubie w sieci🙁.
Rybi dom, to nie tylko atrakcja w postaci pobytu w przyrodzie i oglądania ryb w ogromnych akwariach ale i możliwość zjedzenia tego, co się samemu złowi.
Z wiadomych przyczyn nie skorzystałem, za to, zanim dojechałem, zainteresowało mnie co takiego ogląda inny rowerzysta. Podążyłem jego śladem przez łąkę.
Nie mam pojęcia co to i z jakiej przyczyny, ale swego rodzaju interesujące miejsce. Piękny dzień to i turystów sporo. Jeśli można nazwać turystami tych, którzy przyjechali samochodami pozostawię już poza dyskusją😉.
Poza wspomnianą degustacją własnoręcznie lub nie złowionej ryby, można było też nakarmić jeszcze te żywe.
Przygotowując się do wycieczki zauważyłem istnienie niejakiego posągu w bezpośredniej bliskości, jego znalezienie nie było trudne.
Niejaki
Veles, czyli słowiański bóg.
Miejsce oferuje odwiedzającym wiele możliwości, chociażby odpoczynek pod paszczą smoka.
Nie zatrzymywałem się ani na jedzenie ani na picie, bo po pierwsze byłem sam, a po drugie to nie był cel mojej wycieczki. Jadąc wzdłuż rzeczki spodobało mi się koło napędzane prądem wody, które było połączone z figurką obracającą się co jakiś czas, być może w zależności od ilości przepływającej wody (nie wiem).
Archeopark znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie. Mijając główne wejście nie znalazłem zbyt wiele do podglądania.
Wielkie otwarcie odbędzie się 30 kwietnia, więc już niebawem i na pewno mam zamiar sprawdzić co tam mają.
Zaczepiłem robotnika pytaniem, czy przypadkiem nie ma innej drogi, by zobaczyć ten park, chociaż z innej pozycji niż pod górę, ale stwierdził, że najprawdopodobniej jest to jedyna droga, poprzez ten budynek. Zawróciłem więc z myślą powrotu.
Kiedy zatrzymałem się by zrobić zdjęcie Rybiego Domu z drugiego ujęcia, zauważyłem mostek, a za nim niepozorną ścieżkę.
To by nie był, żądny przygód i odkrycia czegoś nowego, Toni, gdyby tam nie poszedł. Rower zostawiłem pod drzewem, bo stwierdziłem, że strome naturalne schody nie będą łatwe do zdobycia. Trzeba przyznać, że nie lada wyczyn dla lubiących pokonywać szczyty. Niezaprzeczalnym faktem jest, że na szczycie zawsze czeka jakaś nagroda.
Okazało się, że jest jakaś inna droga. Logicznie myśląc musi być, chociażby ze względu na dojazd "obsługi" itp. Nie jestem pewien skąd ta leśna droga prowadzi, ale już ja się dowiem!😉
Niestety nie w tej chwili, ponieważ rower miałem na dole i mimo wszystko nie zabezpieczony.
Schodząc zauważyłem wrzuconą w krzaki tablicę informującą, że wstęp tylko z przewodnikiem, którą zostawiłem w spokoju. Wracałem tą samą drogą szukając ewentualnej drogi przyjazdowej do Archeoparku. Jednak po kilkuset metrach poddałem się, nie mając pewności, czy w ogóle znajdę, a musiałem wziąć pod uwagę czas potrzebny na powrót do domu. Patrząc teraz na mapę widzę, że istnieje prawdopodobieństwo odnalezienia. To co? Kto i kiedy poszuka ze mną?😉
Ponieważ nie lubię głównych dróg szukałem przejazdu przez tory kolejowe.
Raz po niepowodzeniu stałem na końcu żwirowej drogi bijąc się z pomysłem przejścia w miejscu niedozwolonym. Akurat na
dworzec Chotěbuz nadjechał osobowy pociąg, a kiedy chwilę później przejeżdżał obok mnie czułem badawcze spojrzenie maszynisty. Nie wiem tak na prawdę czy patrzył na mnie i czy w ogóle mnie zauważył, ale faktem jest, że jest bardzo dużo wypadków właśnie w takich miejscach, nie wspomnę już o przechodzeniu lub przejeżdżaniu (samochodem), kiedy miga czerwone światło.
Zdrowy rozsądek podpowiedział mi, że skoro jest dworzec to być może będzie i jakieś przejście podziemne. Było i to nawet takie, że nie musiałem zsiadać z roweru.
Już kiedyś jechałem tą trasą za torami, kiedy
jechałem do Karviny. W pewnym momencie kończąca się droga "zmuszała mnie" do wyjechania na główną, ale moja skłonność do przygód podsunęła moim oczom niepozorną ścieżkę.
Znajdowałem się blisko Olzy, więc niczym bardzo nieoczekiwanym nie był jej malutki dopływ, który pojawił się za góreczką.
Malutki na pierwszy rzut oka wcale nie taki łatwy by przez niego przejść i to z rowerem.
W tym wypadku właśnie rower posłużył mi (nie pierwszy raz) jako pomocnik w zachowaniu równowagi, a zaraz potem jako kotwa podczas wdrapywania się ponownie na górkę. Jak się przyjrzycie, to miałem do dyspozycji jeden jedyny kamień na środku nurtu.
Po bezproblemowym przejściu kontynuowałem jazdę po bardzo mało uczęszczanej ścieżce, która i tak się skończyła i jednak musiałem wyjechać na główną drogę z Karviny do Czeskiego Cieszyna. Znając okolicę wiedziałem, że kilkanaście metrów dalej znajduje się piesze przejście pod torami, z którego skorzystałem. Tamtędy jechałem znowu wzdłuż Olzy, ale tym razem w bezpośredniej bliskości, skąd też mogłem "odwiedzić"
Wieżę Piastowską z innego ujęcia.
Na odpoczynek wybrałem
park Sikory, a konkretnie osamotnioną ławeczkę na wyspie, do której prowadzą dwa mosty.
Obserwując ludzi i przyrodę posiedziałem około pół godziny, po czym pojechałem w kierunku Trzyńca.
Kiedy wyjechałem na most i zbliżyłem się do miejsca gdzie przedtem jechałem koło niedźwiedziego czosnku, postanowiłem zboczyć z trasy i narwać do plecaku na później.
Wspomniany czosnek rośnie w rezerwacie przyrody i chociaż wstęp do niego nie jest zabroniony to nie jestem pewien czy zrywanie tej bujnie rosnącej rośliny uszło by mi na sucho w przypadku złapania na gorącym uczynku.
Kiedy wracałem do domu koło
żelaznego mostu przez Olzę, postanowiłem znaleźć alternatywę do trasy nr
6151 Varianta, którą jechałem ostatnim razem. Jeśli czytaliście, wiecie, że trasa przebiega pomiędzy zabudowaniami, a nie tak jak na wielu mapach odcinkiem prostym wzdłuż rzeki. Dlatego pojechałem prostu w kierunku osiedla na Sośnie. Żądny przygód i nowych odkryć nie skręciłem na końcu drogi, która zawracała ale zapuściłem się w wydeptane ścieżki jakiegoś lasku w pobliżu rzeki.
W kilku miejscach spotkałem grupki młodych ludzi, którzy z jakiegoś powodu woleli siedzieć na świeżym powietrzu, a nie przed komputerami.
Kilka razy zmuszony byłem do poszukiwania nowej drogi, bo okazywały się bez przejścia, a już na pewno bez przejazdu. Okolicę znam z poprzednich wycieczek, więc wiedziałem, że nawet tymi niezidentyfikowanymi dróżkami dotrę gdzieś pomiędzy blokami i tym laskiem. Ostatnią przeszkodą okazały się rury ciepłownicze położone zbyt nisko by przejść pod, a zbyt wysoko by bez problemu przekroczyć.
Nie było to jednak niemożliwe🙂. Dowodem jest powyższe zdjęcie, czyli tam skąd przyszedłem.
Zmierzałem teraz do chodnika pomiędzy osiedlam i centrum Trzyńca, o którym wspominałem kiedyś, że znak nakazuje rowerzyście zejście z roweru. I tym razem nie posłuchałem, ale z maksymalną ostrożnością i niewielką prędkością zjeżdżałem z górki aż do skrzyżowania tras
6151V-6151.
Zanim dojechałem, po drodze doskonale widziałem rowerzystów po drugiej stronie rzeki. Dokładnie tam, gdzie ostatnio twierdziłem, że przejazdu nie ma! Czyżby jednak zrobili tam ścieżkę? Niemożliwe. Niebawem sprawdzę.
Nie uwierzycie, że w ostatnim zaplanowanym punkcie na odpoczynek...
(kto się domyśla, że chodzi o restaurację u Baranka, domyśla się dobrze)🙂
... okazało się, że nie ma już kofoli! Z fochem pojechałem dalej, a kiedy zbliżałem się do centrum Bystrzycy uświadomiłem sobie, że kolega z pracy ma właśnie postój koło dworca, więc zawróciłem, by urozmaicić mu to czekanie pogaduchami😉.
Czy już pisałem, że dochodzę do wniosku, że kondycja z poprzedniego roku pozostaje gdzieś w zanadrzu do kolejnego sezonu? Dzisiejszych
64 kilometrów było swego rodzaju sprawdzianem, czy mogę zapuszczać się w dłuższe trasy. Jak myślicie, do jakiego wniosku doszedłem?😉
Na koniec wypakowany z plecaka niedźwiedzi czosnek, bo sport to zdrowie😀. A czosnek podobno obniża ciśnienie, więc dokładnie to czego potrzebuję podczas moich wypadów. Bateria do mojego pulsometru zakupiona, więc wszystko pod kontrolą.
2 Komentarze
Ha, ja bym z pewnością zarobiła mandat, jakoś nie potrafię się z tą formacją dogadać.., A wspominałam kiedyś, że przejeżdżałam przez Bystrzycę? Co prawda dawno temu i w innym świecie)))
OdpowiedzUsuńWcale nie powiedziane, że ja bym się z nimi dogadał, bo być może i tak bym zarobił ten mandat :D
UsuńBystrzyca? Ta sama?
Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.