9/2015 z cyklu: Ja i mój rower. Czantoria i poziomki


Jak już zapewne widzieliście aktywność w Endomodo wiecie, że wybrałem się na Czantorię.
Pomysłów było by kilka, jednak Czantoria jest tak blisko, że poszedłem na łatwiznę.
Wyjechałem tuż przed 10-tą. Opcji dojazdu jest w sumie kilka, ale na Nýdeckém naměsti (rynku) skręciłem w prawo na Střelma. Pomimo upału wiedziałem, że tylko miejscami będzie przypiekało, reszta to większość cień lasu.


Kilka razy skrętem w lewo mógłbym zmienić trasę, ale ja zdecydowanie zmierzałem aż do końca, gdzie w prawo jedzie się na Soszów a w lewo na Czantorię.
Parę metrów po skręcie w lewo zielony szlak skręca w prawo co instynktownie podziałało na mnie i skręciłem wraz z nim. Tym razem miałem przygotowaną mapę w Garminie, chociaż trasa wydawało by się domowa, to zdarzyło mi się jechać nie tam gdzie chciałem. Dlatego też po chwili namysłu zawróciłem, ponieważ uświadomiłem sobie, że tędy dojadę do Przełęczy Beskidek, a trasa to żadne przelewki. Jak sami możecie zauważyć na zapisanym śladzie ta chwila trwała prawie kilometr.
Mapa do wglądu:
Edytowana trasa zapisana w traseo.pl
Dodatkową zmyłką, która kusi nas jechać szlakiem a nie prosto jest fakt, że kilka metrów dalej kończy się asfalt i zaczyna droga żwirowa. Mimo wszystko podjazd możliwy do jazdy nawet dla mniej wprawionych. Były jednak momenty w trasie, kiedy zsiadałem i odpoczywałem.
Dzięki jednemu z nich zauważyłem "błyszczące" obok drogi poziomki.


Poziomki jadłem już nawet nie pamiętam kiedy, więc przerwa na tak wspaniałe okazy przedłużyła się aż do momentu, kiedy zjadłem wszystkie w promieniu 3m2😉.
Kontynuując jazdę kilkanaście metrów dalej mijałem drogę, w którą jechałem, kiedy poszukiwałem ukrytego gdzieś w zakamarkach Nydku, źródełka wody w części zwanej Za Kamen. Może nie tyle źródełko ale jakimś dobrym człowiekiem zbudowane miejsce, które pozwala na to by ochłodzić się świeżą górską wodą. Tak samo było i dziś kiedy niespodziewanie zawołał na mnie szum spływającej wody, tym razem w miejscu zwanym Kyčera.


Chwilę wcześniej moje serce i oko pocieszyła zauważona moneta na środku drogi. Tylko jedna Korona, ale przypomniałem sobie jak już od dzieciństwa cieszyły nas znalezione nawet najdrobniejsze pieniądze, bo "na szczęście".


Jechało się dość przyjemnie, ale czasami podjazd był ostrzejszy i trzeba było odpocząć. Teoretycznie, albo nawet praktycznie cała trasa jest możliwa do pokonania bez odpoczynku, ale muszę jeszcze potrenować🙂. Tak samo jak odpoczynek pomógł mi w zauważeniu poziomek tak i monety wciśniętej między żwir, to tym razem zauważyłem zupełnie niezauważalną tabliczkę informującą, że szlak Ścieżki Rycerskiej skręca z drogi. Właściwie to tabliczka informowała idących nią z dołu, że aby kontynuować trzeba skręcić w prawo. W tym momencie postanowiłem, że to będzie droga powrotna.
Pół kilometra wyżej na rozdrożu, na którym zwykle kiedy zjeżdżam w dół jadę w prawo odpocząłem głównie z powodu rozciągającego się widoku na Nydek. Punkt widokowy nazwałem od części Nydku położonej niżej, zwanej Na Dolinach.


Zlepianie trzech zdjęć niezupełnie wyszło, ale dla oddania wyjątkowości tego miejsca zupełnie wystarczy.
Zaledwie kilka metrów wyżej napotkałem 4-tą (z 7) tablicę ze szlaku dydaktycznego Ścieżki Rycerskiej (Rytířská Stezka), ponieważ dołączyłem do głównego szlaku prowadzącego z Nydku na Czantorię.


Podobnie jak pomysł poszukiwania Trzynieckich ławeczek, postanowiłem, w niedalekiej przyszłości, znaleźć wszystkie tablice. 4 tablica opisuje legendę o Rycerzach, którym też poświęciłem swój post.


Stąd chyba najtrudniejszy odcinek do pokonania, ale przyjadę jeszcze kilka razy i może zniknie zmęczenie, podobnie jak kiedyś drogą do Nydek Kolibiska.


Tuż przed ostatnim skrętem, za którym już było widać dach chaty na Czantorii, pojawiła się tabliczka informująca o skrócie do wieży widokowej (po czesku: rozhledna), który jak później zauważycie wykorzystałem jadąc w dół.


Cel dzisiejszej wycieczki osiągnięty co "uczciłem" jak zawsze Kofolą.
Serio w końcu muszę napisać do producenta, aby mi coś za reklamę płacili😀.




Słońce dziś prażyło, więc aby wykorzystać jego żar do wysuszenia koszulki, przesiadłem się na wygodniejsze miejsce. Ja ale pozostałem w cieniu, wystarczy mi poziom opalenia jaki mam😉.
Po odpoczynku zajrzałem na polską stronę granicy, gdzie po latach samotnej chaty czeskiej, mają od jakiegoś czasu konkurencję.


Przy okazji złapałem pomysł na kolejną wycieczkę, którą zaplanowałem na jutro. Po powrocie z wczasów w Bułgarii nadal mam urlop, więc najlepszy czas na rower, tym bardziej, że pogoda dopisuje.


O ile obserwujecie moją aktywność w Endomodo, już wiecie, że pojechałem, ale o tym w kolejnym poście, wkrótce🙂. Co prawda napisałem, że cel dzisiejszej podróży osiągnięty, ale siły po 9 km niewyczerpane, więc po chwili namysłu skierowałem się w stronę wieży. Pomiędzy chatą i wieżą można zachwycać się ładnym widokiem na pasmo gór z drugiej strony Nydku.


Przy wieży widokowej, jak na "środek" tygodnia dość sporo ludzi, ale jakby nie było - wakacje.


Drogę powrotną do domu obrałem wspomnianym skrótem, który znajduje się dokładnie w połowie drogi pomiędzy wieżą i chatą. Inicjatywa właściciela wieży i bufetu😉.


Sympatyczna dróżka pomiędzy pniami ściętych drzew, w sam raz dla takich amatorów terenowej jazdy, jak ja. Dla rowerzysty skrót być może mało znaczący, ale pieszym skróci drogę o spory kawałek.


Dojechałem do żwirowej drogi i bacznie teraz obserwowałem zaznaczony punkt na mapie, by nie przejechać słabo oznaczonego (właściwie to z tej strony wcale) zjazdu na Ścieżkę Rycerską. Już wcześniej patrząc w tę ścieżkę, wiedziałem, że będzie to ciekawa trasa. To czego nie wiedziałem, że ścieżka będzie tak słabo oznaczona i tu. Jechałem czymś co wyglądało jak droga, ponadto na mapie ewidentnie widać, że droga tu jest.


Coraz bardziej było widoczne, że droga tam raczej kiedyś była, ponieważ pomiędzy zarośniętymi koleinami rosły drzewka i różne krzaki. Jechać dalej nie ma szans. Zawróciłem więc do miejsca, które teraz wyglądało mi bardziej prawdopodobne do kontynuowania jazdy. Po chwili zauważyłem oznaczenie szlaku na drzewie. Zjazd był tak karkołomny, że zawodziły hamulce, czy też raczej przyczepność koła. Musiałem ratować się sprawdzoną metodą polegającą na kierowaniu roweru w brzeg drogi. Tym razem nie był tak przyjazny co spowodowało lot przez kierownicę.


Właściwie to nie był lot. Był to skok w stylu jakiegoś gimnastyka. Ponieważ działo się to tak szybko w wyniku instynktu samozachowawczego, więc nie wiem jak ale najprawdopodobniej zrobiłem w powietrzu szpagat lub sam nie wiem co, ponieważ nawet nie dotknąłem nogami kierownicy. Nie wiem jak to zrobiłem i najchętniej nie będę próbował robić wizji lokalnej😀. Najważniejsze jest to, że bez żadnego problemu stanąłem na nogach w locie łapiąc kierownicę uciekającego mi roweru. Tym sposobem ani mi ani rowerowi nic się nie stało.
Odsapnąłem i naprawiłem błąd jaki popełniłem. Zapomniałem obniżyć siodełko na ten zjazd! Wierzcie nie wierzcie, często zapominam lub też stwierdzam, że dam radę bez obniżania. Następnie okazuje się, że mam przed sobą niespodziankę, gdzie już o wiele za późno na to by zsiąść. Teraz miałem tylko do pokonania dwa przewrócone drzewa i zjazd krętą leśną ścieżką sprawił mi wielką przyjemność.


Wyjechałem już na znanej mi drodze z wycieczki 4/2015 obok tablicy nr 7. Przejechałem w pobliżu pomnika Trzanowskiego, później przez Padovy skierowałem się na Kouty i do centrum Nydku.
Można by powiedzieć, że zaledwie 18 km, ale i tak przyjemna wycieczka z odkryciem nowych ścieżek.
Mam nadzieję, że z przyjemnością "jechaliście" ze mną😉.

0 Komentarze