16/2015 z cyklu: Ja i mój rower. Złota jesień


Ostatnio wszyscy pokazują jaką to mamy piękną jesień więc i ja postanowiłem, że nie mogę być gorszy😉. Tak naprawdę to powodem była chęć wskoczenia na rower, chociażby po to by jakoś zakończyć sezon i zrobić jakieś podsumowanie. Lato było upalne więc ze względu na swoje wcześniejsze problemy z sercem rezygnowałem z jazdy. Żal mi było, ale zdrowie ważniejsze. Kilka razy nawet musiałem odmówić znajomemu na fb, który zapraszał na wspólny wyjazd.
Czułem się głupio, bo jak sami wiecie dość długo ubolewam nad tym, że muszę jeździć sam, a kiedy już ktoś się znajdzie to ja nie mogę. Ciężka sprawa z tym umawianiem się.
Najpierw upały a potem uraz 29 sierpnia, który wysadził mnie z siodła na miesiąc a nawet na dłużej.
Ramię wraca do normy, rehabilitacja w toku więc dziś postanowiłem, że nie będę siedział w domu.
Początkowo miała być Czantoria, którą proponował mi ten sam znajomy, ale tym razem to on z powodu choroby został w domu. Pomyślałem, że Czantoria to idealna trasa na zakończenie sezonu, ponieważ jak czytaliście, odwiedziłem ją w tym roku kilka razy.
Zastanawiając się nad trasą stwierdziłem jednak, że zjazd w kierunku Cisownicy nie należy do lekkich i mimo wszystko może się to nie spodobać mojemu ramieniu. Zmodyfikowałem plan uwzględniając proponowane miejsca: Przez Nydek Gora koło Spowiedziska pod Małą Czantorią do Cisownicy następnie przez Goleszów koło jeziora Ton.

Mapy do wglądu:
Endomodo
Przygoda Garmin

Podsumowanie sezonu.
Poprzeczkę w zeszłym roku postawiłem sobie wysoko ponieważ napedałowałem 1150km, chociaż Endomodo podaje tylko 840, zapewne nie wszystko tam podawałem. Za to w tym roku podałem więcej niż zapisałem w postach, ponieważ mimo wszystko z dzisiejszą wycieczką zrobiłem 750 km. Nie jest źle, najważniejsze, że rower nie stał za dużo w garażu😉. Tyle tytułem wstępu.
No to jedziemy.
Wczoraj było tak ładnie słonecznie, że trochę mnie zdziwiło chowające się dziś słońce. Dla pewności ubrałem się cieplej i wcale nie żałowałem. Kiedy o 11:34 wyjeżdżałem trochę świeciło, ale jakby nie było jesienne słońce już nie za wiele grzeje.
Czantorię sobie odpuściłem, ale dość długo miałem ją w zasięgu wzroku. Po pierwsze jak wiecie widzę ją z podwórka, a po drugie jechałem przez Nydek Naměsti (rynek) i do Nydku Gora. Trasę znam, bo jechałem kilkakrotnie, m.in. skracając (lub też nie) drogę do Lesznej na granicę. Znałem więc nie martwił mnie ciągły podjazd pod górę, bo wiedziałem, że będą momenty dla złapania tchu.
Nie tylko dla złapania tchu ale i świetnego jesiennego ujęcia.


Piękne ujęcie mi wyszło, prawda? To pewnie ten nowy aparat po tym jak poprzedni nie wytrzymał naporu 90kg😉. Mniej udane zdjęcie pasma Czantorii, chyba to jednak zależy od fotografa😉.


Nie wiem dlaczego czasami używa się stwierdzenia: jesień życia, pewnie dlatego, że pozornie wszystko zamiera, więdnie, spadają liście... ale jak się okazuje, może też coś kwitnąć na jesień.


Jak wiecie z Nydkiem Gora wiąże się kilka pobłądzeń więc dla pewności ustawiłem sobie w urządzeniu gdzie mam skręcić w stronę Spowiedziska. Jest tam co prawda strzałka, że do Cisownicy, no ale wiecie... a więc jechałem teraz trasą 6086. Znacie ją już, prawda? Ale nie jadę nią zbyt długo bo zamiast pod Małą Czantorią wylądowałbym na dużej😀. Kawałek dalej z asfaltu wjechałem na utwardzoną ścieżkę pieszo - rowerową. Za czasów granic zapewne nie było by mowy o wycieczce tędy, ale dziś zapewne z funduszy EU wybudowano trasę. Jest tu nawet tuż za zakrętem kamień z tablicą informującym o tym dziele. Zdjęcia nie robiłem, bo musiałbym stawać co chwila, a jak chcecie musicie sami się tędy przejechać😜.
Aby wam pomóc w zorientowaniu się w terenie dodałem do przygody Garmin zdjęcia dokładnie w miejscu fotografowania. Wcześniej kwitnące kwiatki, których nazwy nie znam, więc możecie mi podpowiedzieć w komentarzu, a teraz wbrew temu, że już jesień, to niektóre jeżyny nie zdążyły dojrzeć.


Na tle tej różnorodności kolorów jesieni - bomba. Zaraz za zakrętem znowu się zatrzymałem, chociaż szkoda było tracić energii na ponowne ruszanie pod górę, które nie należy czasami do łatwych.


Jak już wspomniałem, kiedyś w czasach granic wycieczka nie byłaby możliwa, dziś można zobaczyć pozostałość po szlabanie.


Ciekawe czy czerwony szlak przebiegający dokładnie po granicy spod Czantorii w kierunku Údoli Gory (i dalej) był już wtedy, czy też to nowa ścieżka.


Kto robił zdjęcie? A słupek graniczny😀. Stał tam to go poprosiłem😉.
Boczna tabliczka żółtego szlaku, którym jechałem informowała, że do kolejnego punktu granicznego jest zaledwie 0,05km, czyli, że 50 metrów? Wydawało mi się kawałek dalej.


Jechało się przyjemnie, ale w tym miejscu kończyła się ścieżka pieszo - rowerowa, być może dlatego że z prawej strony (na zdjęciu z lewej) wyjeżdżała droga, która używały najprawdopodobniej ciężkie leśne sprzęty.


Mimo wszystko samochodów żadnych nie spotkałem, ale turystów kawałek niżej owszem.


Za chwilę znowu się zatrzymałem na techniczną przerwę, bo kończyła mi się mapa w urządzeniu. Trza było wymienić karty z mapami, co zajęło mi raptem minutę może dwie, no wprawę już mam😉.
Przy Spowiedzisku nie zatrzymywałem się dłużej niż było konieczne, ale jesienne ujęcie zrobiłem.


Ostatnio czegoś szukałem w postach i zauważyłem, że zadałem sobie zadanie domowe w postaci zidentyfikowania miejsca poniżej.


Nigdzie nic nie znalazłem, chociaż przyznam się, że specjalnie nie szukałem, ale myślę, że nadając nazwę: Skrzyżowanie pod Małą Czantorią jest odpowiednie, bowiem tu to żółtego szlaku dołącza czarny właśnie z Małej Czantorii. Zjeżdżałem nim kiedyś, ostra jazda, a potem skręcałem w miejscu oznaczonym Leszna Podlesi w lewo w głąb Lesznej Górnej. Dziś postanowiłem jechać w prawo, tym bardziej, że w końcu chciałem dotrzeć do jeziora Tuł. Z tego skrzyżowania już asfaltem i ostro w dół. Jakieś 100 metrów za zakrętem spotkałem się z dużym osobowym mercedesem, którego kierowca otrzymał moje podziękowanie, ponieważ zjechał na pobocze bym swobodnie przejechał. Są jednak kierowcy, którzy respektują rowerzystów. Górka chociaż kusiła powstrzymywałem się jednak. Droga nie dość, że kilka razy zawracała ostro w dół to jeszcze gęsto posypana liśćmi mogła by się okazać zdradziecka. Przy okazji obejrzałem się za siebie, na Małą Czantorię.


Jezioro Ton.
Asfaltem przez Cisownicę do Goleszowa gdzie tym razem już nie dałem się ponieść znanej mi drodze do domu. Tak na prawdę już wcześniej mogłem skręcić w stronę Lesznej Górnej, ale jak wiecie, już kilkakrotnie nie mogłem trafić nad jezioro. Najgorsze jest to, że byłem tak blisko🙁.
Dziś upewniłem się przed wyjazdem czy aby na pewno mam dobrze zapisany punkt w urządzeniu.
Czarnym szlakiem w końcu dotarłem.


Jak wspominałem wczoraj było słonecznie i nawet ciepło, dziś pod chmurką ale na szczęście bez deszczu. Nie wiem czy tu można się kąpać, ale dziś nie będę sprawdzał. Jedynym, którym zimna woda nie przeszkadzała to kaczki😀.


Piękne i spokojne miejsce. Poza turystami zauważyłem kilku wędkarzy, ale co tam wędkarze... Jesień jest na prawdę przepiękna.


Skusił mnie prowadzący od jeziora most - tunel, za którym myślałem, że będzie dobre ujęcie jeziora, ale nic z tego.


Wyjazd przez tunel spowodował, że zboczyłem z czarnego szlaku, ale nie zawracałem, bo widziałem, że droga, którą jadę znowu na niego trafię.
Jak jesień to też nie mogło zabraknąć kolejnych typowych ujęć.


Z radością stwierdziłem, że z tego kierunku zdecydowanie lepiej jechać, bo z górki a czasami nawet ostro w dół. Przyjemna utwardzona droga sprawiała wrażenie gruntowej przez mnóstwo liści, pod którymi kto wie czy nie czyha na mnie schowana dziura, a na upadek już nie mogę sobie pozwolić.


Mimo wszystko nadal uwielbiam terenową jazdę. Podczas jazdy myślałem o koleżance, która po niefortunnym upadku dość się potłukła i dość długo miała traumę czyli uraz psychiczny. Dziwiło mnie to wtedy ale dziś ją rozumiem, z tym, że postanowiłem walczyć z tym strachem. Mimo wszystko jechałem ostrożnie. Przyjemna terenowo - leśna droga się skończyła kiedy dojechałem do jakiejś drogi asfaltowej. Chwilę dezorientacji, ale spojrzenie na urządzenie szukając opcji zdecydowało, że jechałem dalej czarnym szlakiem, z którego później skręcałem w nieoznaczoną drogę. Wiecie przecież, że wolę unikać głównych dróg nawet kosztem objazdu. Okazało się, że jadę z drugiej strony Kamieniołomu w Lesznej Górnej.
Obserwowałem bacznie mapę, bo widziałem, że droga jest, ale jadąc pewności nie miałem, ponieważ coraz bardziej miałem wrażenie, że skończę na jakiejś prywatnej posesji. Tak też było, kiedy już właściwie nie drogą ale trawnikiem przejechałem koło domu i zastanawiałem się czy przejadę gdzieś czy nie. Z okna zauważył mnie właściciel. Wiedząc, że nie zawsze zabłąkany turysta jest mile widziany oczekiwałem niemiłego spojrzenia, w zamian otrzymałem radę, którędy dojadę tam gdzie chcę, na granicę. Okazało się, że minąłem dróżkę w gęsto porośniętym lesie.
Początkowo wąsko, trochę wilgotno, że koła kręciły się w miejscu, ale spokojnie bez pośpiechu wspinałem się pod górkę. Później już było szerzej a na koniec na asfalt.
Właściwie kawałek dalej wyjechałem na drodze, która bym jechał gdybym skręcił we wspomnianym punkcie Leszna Podlesi w lewo. Teraz po planowanym objeździe byłem i tak kawałeczek od przejścia granicznego.


Przyjechałem ulicą Lipową, to ta z lewej na poniższym zdjęciu.


Granicę przejechałem drogą dziś oznaczoną jako ślepa, ale kiedyś to był wyjazd z Czech.
Częsty przystanek moich wycieczek jaki miejsce startu grupowych wycieczek. Teraz pozostały puste ławeczki i zamknięte okienko gdzie normalnie kupowałem kofolę. Dziś i tak bym nie pił, za zimno.


Sklep jak sądzę był otwarty, ponieważ siedziało tam zapewne kilku stałych bywalców przed nim. Lubię piwo, ale żeby się tak poświęcać i siedzieć na zewnątrz?! Zatrzymałem się tylko z powodów technicznych, aby znowu wymienić mapy w urządzeniu i pojechałem dalej. Zjeżdżając wąską drogą na starą drogę w Lesznej widziałem jadące auto. Tym razem to ja zatrzymałem się przy brzegu umożliwiając bezstresowe wyminięcie się.
Uważam, że kultura na drodze obowiązuje wszystkich bez względu czy to pieszy, rowerzysta czy kierowca. Spróbujcie oddawać dobry gest, który otrzymaliście od kogoś. Zapomnijcie ale o oddawaniu złem za złe😉, bo chociaż nie łudzę się, że zmienimy tym świat, to chociaż garstka ludzi może poczuć się chwilę miło. Jeśli nie czytaliście, polecam inny post, który napisałem na temat kultury na drodze.
Jak już pisałem wcześniej, kiedy się zna trasę, niestraszne już są wzniesienia, tym bardziej, że za kolejnym razem wcale nie są takie trudne do podjazdu.
Przy okazji do jesiennej kolekcji zrobiłem kolejne zdjęcie.


Do domu pozostało jakichś 12km, za daleko by jechać bez posiłku, ponieważ jak wiadomo, ostatnie odcinki bywają najtrudniejsze. Zbaczając z trasy podjechałem do trzynieckiej kręgielni Green. Po drodze mijałem jedną z licznych ławek z napisem, o których na pewno czytaliście.
Zamówiłem pizzę o nazwie Quattro Formaggi i czekałem na szwagierkę, która mieszka nieopodal, aby mi się miło siedziało🙂.
Licząc na to, że mnie nie zlinczujecie przyznam się wam, że jako napój wybrałem dziś herbatę z rumem. Na piwo bezalkoholowe i kofolę za zimno, a jakby nie było miałem za sobą przejechanych 25 km w dość chłodnej aurze. Jestem przekonany, że pizza w żołądku dobrze pochłonęła tę odrobinę rozgrzewających procentów.
No i koniec sezonu, chociaż przebiegła mi myśl, by od czasu do czasu wyciągnąć rower by przejechać chociażby 10 km. Nadchodzi zima, opał przygotowany no i byle do wiosny.
Podsumowując ten rok stwierdzam, że pomimo dwóch upadków skończyło się dobrze. Przejechanych kilometrów nie tyle ile sam od siebie oczekiwałem, ale i tak jestem zadowolony.
A jak wam się udał sezon? Napiszcie mi koniecznie w komentarzu, albo jeśli się wstydzicie to prywatnie😉.

2 Komentarze

  1. Jak to się u nas mówi:Co się odwlecze to nie uciecze sezon się jeszcze nie zakończył.(wspólny wyjazd)
    Podsumowanie sezonu :Do dziś 4370 km
    Koprivnicki Drtić przejechany w całości.
    Zdecydowana większość wyjazdów w góry Trasy znane niektóre wręcz klasyki ale było też sporo nowych ciekawych miejsc do których pewnie wrócimy.
    Znaleźliśmy sposób na upały -bardzo wczesne wstawanie i powrót w południe i to była dobra metoda.
    Rozpoczęta zabawa z rowerem szosowym.
    Rodzą się ciekawe pomysły na przyszły rok powinno być jeszcze ciekawiej
    Andrzej

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepiękne zdjęcia, pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.