Przedstawiam wam opowiadanie o Skunksie.
Opowiadanie znane przede wszystkim (podobno) w Ameryce. Ma głębszy sens (też podobno).
Miałem gdzieś ułożone na dysku, przez kilka lat, już nie wiem skąd to mam, plik okazał się uszkodzony ze względu na jakiś kod źródłowy, pomogło ściągnąć darmowy program od Microsoftu, Word Viewer.
Dobrze, bo nie znalazłem nigdzie tej treści w google. Własnoręcznie tłumaczone z języka czeskiego.
Zawsze taki był. Niby normalny, ale jednak. Brakowało mu tego czegoś, co identyfikuje i wyróżnia rasę spośród innych gatunków. Był „niemy”, kaleki, a to wszystko dlatego, że był nieśmierdzącym skunksem. Od dziecka był dyskryminowany przez rówieśników i całą swoją rodzinę. Przezywali go na każdym kroku na setki różnych sposobów. Miał mnóstwo przydomków, ale najbardziej nienawidził kilku ostatnio wymyślonych, takich jak: pachnidło, odświeżacz, chanell czy ozone friendly. Jako dziecko próbował wszelkich możliwych sposobów zaśmierdnięcia. Codziennie rano tarzał się w końskich pączkach, pływał w szambie, jadł ryby, które zamieszkiwały zalew pobliskiej elektrowni jądrowej, ale niestety nie był to smród wystarczający.
Miał już tego kompletnie dość i zdecydował, że opuści rodzinne strony w celu poszukania sposobu na to by zostać skunksem z krwi i kości. Wędrował tak całymi dniami i podziwiał lasy i rozlewiska wodne. Wszystkie napotkane zwierzęta trzymały się jednak od niego z daleka. Nie przyszło im do głowy, że akurat ten skunks jest nietoksyczny, ale nie winił ich za to. Wiedział, że jest skazany na odosobnienie i był pewien, że już do końca życia zostanie outsiderem.
Pewnego poranka, kiedy leżał na plaży i myślał wiadomo nad czym, usłyszał cienki głosik wzywający pomocy.
- Help, help.
- Cóż to może być? – pomyślał.
- Help me whoever you are! – krzyczało przerażone stworzenie.
Znał trochę język angielski, więc zrozumiał, że ktoś wzywa pomocy. Podszedł bliżej wody i zauważył uwięzioną złotą rybkę w gęstych zielonych wodorostach. Rybka zauważyła wpatrzonego się w nią skunksa i spytała:
- Do you speak english?
- Yes, but a little - odpowiedział zmieszany skunksik.
- Release me now please. I am little golden fish and I’ll give you one big wish.
Skunks nie zastanawiając się długo, uwolnił rybkę z wodorostów i zabłysnął.
- Ok baby. Let’s rock!
- Thank you. Tell me what do you want from me?
- I want to smell more even all skunks in the world.
- Ok, let’s begin. You will be real skunk on tomorrow evening. Bye bye – powiedziała rybka, po czym odpłynęła na zachód.
Ucieszony skunks oddalił się w kierunku lasu w celu znalezienia legowiska. Chciał przeczekać do jutra w jakimś zacienionym miejscu i wrócić do domu jako najbardziej śmierdzący skunks na świecie. Był pełen nadziei, że los w końcu się do niego uśmiechnie. Szedł tak jakąś chwilę aż dotarł do polanki, na której przy wielkim ognisku siedziało mnóstwo zwierząt różnego gatunku.
- Kim jesteście? Świtą Noego? – spytał zaczepnie.
- Nie wiemy kim jest Noe – odpowiedziała siedząca najbliżej brzegu papuga.
- Należymy do AA – dodał żółw, który zgubił chyba gdzieś swój domek.
- Anonimowi alkoholicy? – spytał poruszony skunks.
- Anonymous animals – wyjaśniła przelatująca im nad głowami wielka sowa, po czym dodała. - Jestem przewodniczącą i prowadzę raz w tygodniu terapię. Są tu u nas zwierzęta zdesperowane, znudzone życiem, a ja jestem tu po to by im pomóc.
- Dołączysz się do nas? – spytała.
- Nie jestem już zdesperowany, chociaż do niedawna byłem – odpowiedział główny bohater.
- A jaki znalazłeś sposób na to by zerwać ze swoimi smutkami. – spytała ponownie.
- Spotkałem złotą rybkę! – stwierdził radośnie.
- Farciaaarz! Szczęściarz! W czepku rodzony! – krzyczały pozostałe zwierzęta.
- W takim razie usiądź tylko i posłuchaj, na czym polega terapia w AA
- Dobrze i tak do jutra nie mam nic do roboty – zgodził się z sową skunks.
- A więc kto dziś zabierze głos pierwszy – spytała przewodnicząca.
Z lewej strony podniosła się małpa i weszła w sam środek okręgu stworzonego przez zainteresowanych.
- Mam na imię Fikimiki i rzygam po bananach.
- Oh! Ah! Uh! Fuj! - rozległy się współczujące westchnienia.
- No właśnie – krzyknęła zapłakana Fikimiki. - Wszystkie małpy jedzą banany, a ja na samą o nich myśl zielenieję.
- Może zjadłaś nieświeże? – spytał bezdomny żółw.
- Nie! – krzyknęła małpa. - Jestem po prostu na nie uczulona. Wszystkie małpy w wiosce się ze mnie śmieją i szydzą. Wiecie jak oni mnie przezywają? Chiquita! To straszne! Nie mam po co żyć.
- A co lubisz jeść? – spytał małpę skunks.
- Marchewkę.
- Hurra! Niech żyje! – ucieszyły się króliki.
- Echem Echem – odchrząknęła sowa. - Dziękujemy ci Fikimiki za przemówienie. Kto zabierze głos teraz?
Pod ognisko podbiegła papuga.
- Ja wydziobuje sobie pióra. To jest silniejsze ode mnie. Kiedyś miałam je piękne i kolorowe. Wszyscy mi zawsze ich zazdrościli do czasu aż mnie coś opętało. Codziennie rano skubie się i skubie. Nie mogę przestać. Ostatnio nawet używam wosku. Nie wiem co zrobić żeby przestać. Okropny to nałóg. Na dodatek wpędził mnie w alkoholizm. To wszystko co chciałam powiedzieć. Dziękuję.
- Dziękuje Ci również kochana papużko – odezwała się przewodnicząca. - Kto następny?
Wystąpił żółw bez domu.
- Mam na imię Makary. Jestem żółwiem, któremu ukradli dom. Zabrali mi go nocą, jacyś nicponie i od dwóch lat błąkam się po świecie jak jakiś naturysta. Próbowałem schronić się w rodzinnym mieście, ale nie wytrzymali tam ze mną długo. Pastor żółw Benedykt stwierdził, że nie będę demoralizował mieszkańców swoim nagim ciałem i wypędził mnie na amen. Nazwali mnie Drzymałą i stwierdzili, że dopóki nie znajdę jakiegoś domu to nie mam tam czego szukać. Nawet moja żona znalazła sobie kogoś innego. To straszne! – zapłakał.
- Usiądź proszę Makary. Kto następny? Świetlik? Bardzo proszę.
- Dzień dobry – przywitał się owad. - Ja mam taki problem, że w nocy zamiast świecić to migam. Moich ziomków strasznie to wpienia, więc odłączyłem się od nich zrezygnowany. Nie ma sposobu na to, żeby mi pomóc. Próbowałem już wszystkiego. Byłem nawet u elektryka i nic.
Skunks tak słuchał wszystkich zmartwionych zwierząt i zauważył, że są oni wszyscy podobni do niego. Nie lubiani przez swoich sąsiadów i nie kochani przez swoje rodziny.
- Zupełnie tacy jak ja – pomyślał.
Spotkanie trwało aż do białego rana. Wyżaliły się już prawie wszystkie zwierzęta i nadeszła chwila ostatniego przemówienia.
- Dziękuje wam jeszcze raz kochani za przybycie na spotkanie AA – ukłoniła się sowa.
- Przeanalizowałam wszystkie wasze przypadki i przygotowałam mowę końcową, która na pewno pomoże niejednemu z was.
Problem, który dotyczy tutaj każdego z osobna nosi nazwę odmienności. Różnicie się wszyscy od swoich przyjaciół, dlatego oni was od siebie odpychają. To straszne i głupie co robią. Jesteście wszyscy wyjątkowi i powinno się was szanować za wasze zalety. Nie smućcie się i nie płaczcie z powodu odtrącenia. Każdy, nawet największy kaleka na świecie potrafi, lub lubi coś robić. Musicie się właśnie na tym skupić. Fikimiki, jedz marchewki i załóż plantację.
- Papugo, możesz spróbować swoich sił w salonie kosmetycznym, a żółw może zostać foto - modelem. Róbcie to, co wychodzi wam najlepiej, wykorzystajcie swoją ułomność do czegoś pożytecznego. Pokażcie całemu światu, że stać was na to by przenosić góry. Każdy z nas żyje po to by wykonać jakąś ważną misje. Nie jesteśmy niepotrzebni. Wręcz przeciwnie. Gdyby było więcej zwierząt takich jak my, świat byłby lepszy i bardziej wrażliwy na troski istot będących w potrzebie. Dziękuję za uwagę kochani.
- Sowo! - krzyknął ktoś z tłumu. - A ty jaki masz problem?
- Mam taki problem, że nie mogę mieć dzieci. Przez długi okres czasu nie potrafiłam z tym żyć. Dopiero kiedy byłam już prawie na dnie zrozumiałam, że mogę przygarnąć pod swoje skrzydła jakieś biedne i bezdomne zwierze. Adoptowałam brzydkie kaczątko i jestem najszczęśliwszą matką na świecie.
- Pięknie postąpiłaś – wyznał na głos skunks, po czym dodał. - Dziękuje wam za miłe towarzystwo. Te wasze spotkanie dało mi wiele do myślenia. Szkoda tylko, że nie spotkałem złotej rybki po nim. Żegnajcie.
- Do widzenia. – pożegnała skunksa sowa.
Dwa dni później skunks wrócił do domu. Szedł główną aleją z wysoko podniesionym ogonem. Jego okrutny zapach rozniósł się po wiosce jak pożar na wietrze. Wszystkie skunksy patrzyły na niego z podziwem, niedowierzaniem i zazdrością. Przywitali go jak honorowego gościa i nakarmili iście po królewsku. Skończyły się obelgi i głupie spojrzenia. Nie minął tydzień, a uznano go namiestnikiem skunksiej społeczności. Żył w ten sposób cały miesiąc i coraz bardziej zaczynało go to irytować. Myślał często o spotkaniu zwierząt w AA i o mądrym przemówieniu sowy. Z chwilą, gdy stał się prawdziwym skunksem, stracił nieodwracalnie jakąś cząstkę siebie i czuł z tego powodu ogromną pustkę. Pewnego słonecznego dnia spacerował sobie po lesie i nagle potknął się o jakieś duże naczynie.
- Co to do diabła!? – krzyknął rozdrażniony.
Na ziemi leżał piękny dzbanek, zdobiony jakimiś kolorowymi rysunkami. Skunks podniósł go i zaczął mu się bliżej przyglądać. W trzech miejscach był zabrudzony, więc nasz bohater przetarł go machinalnie łapą. Nagle naczynie zabłysło oślepiającym światłem i zawisło nad głową zdziwionego zwierzęcia. Z jego wnętrza wypłynęła niebieska chmura, która zamieniła się w olbrzymią lazurową postać.
- Cóż tak śmierdzi? – spytała skunksa zjawa.
- To ja. – odpowiedział. - Jestem najbardziej śmierdzącym skunksem na świecie. A ty kim jesteś zjawo?
- Nie jestem żadną zjawą, tylko dżinem z lampy. Uwolniłeś mnie skunksie, więc spełnię twoje jedno życzenie.
Zaskoczony skunks zaniemówił na chwilę, ale ocknął się zaraz i powiedział:
- To jest ogromny zbieg okoliczności, że wciągu tak krótkiego okresu czasu spotkały mnie dwie, tak podobne i nierealne sytuacje. Dobrze wiem, jakie jest moje życzenie dżinie.
- A więc mów i daj mi już odejść. Jestem spóźniony na randkę o jakieś trzy tysiące lat.
- Zrób tak, aby każda istota na świecie miała jakąś wadę, za którą będzie się wstydzić. Niech nie będzie ideałów. Każdy musi mieć coś takiego, co będzie mu przypominać o tym, że nie jest lepszy od innych. Włącznie ze mną. Chcę z powrotem nie śmierdzieć.
- To bardzo złożone życzenie. Ale zgadzam się. Niech tak będzie.
Dżin pstryknął palcami i zniknął zostawiając jedynie bezużyteczną już lampę, którą skunks zabrał sobie na pamiątkę. Zadowolony z siebie zwierzak, wrócił do swojej wioski i spakował swoje rzeczy. Inne skunksy wydawały się jakieś odmienione. Zdziwiły się, że przestał śmierdzieć, ale nikt go z tego powodu nie wyśmiał. Skunks opuścił wioskę przed wieczorem i wyruszył w świat, tym razem nie z powodu swojej próżności, ale z chęci niesienia pomocy innym w potrzebie.
0 Komentarze
Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.