Pierwsze wrażenia z jazdy autobusem


Jak wiele z was wie, zacząłem nowy rozdział życia zawodowego. Mój blog już dawno określiłem jako blog osobisty i chociaż dla niektórych jestem pewnego rodzaju ekshibicjonistą to i tak postanowiłem opisać wrażenia z pierwszych dni pracy, niezależnie od tego, że ciągle napływają pytania znajomych na gg, fb czy też czacie. To bardzo miłe, że się mną interesujecie😀. Teraz i tak poruszam prawie monotonnie ten sam temat, a że lubię pisać, więc nawet kilka razy dziennie odpowiadam na te same pytania.
Pierwszego dnia (1 grudnia) pojechałem do nowej pracy na zupełnie nienaturalną dla mnie godzinę, 8:30. Szkolenie, podpisywanie ostatnich dokumentów i ogólnie nuda. Przesiedziałem 8 godzin w pracy nic nie robiąc. Dotąd pracowałem głównie rękami i nie było mowy o obijaniu się. Wczesnym rankiem następnego dnia wsiadłem w samochód i pojechałem 104 km do Vsetina, gdzie pod okiem doświadczonych kierowców przygotowywałem się do samodzielnej pracy.
Firma, w której się zatrudniłem zaczyna jeździć w naszym regionie dopiero od 13 grudnia i do tego czasu nie bardzo miał by mnie kto na miejscu szkolić. Dlatego Vsetin.
Na miejsce dotarłem po niecałych 2 godzinach jazdy. Zjadłem śniadanie i zgodnie z poleceniem zameldowałem się u wskazanej osoby o godzinie 8.
Drugi dzień obijania się😀. Moją pracą na ten dzień było uczenie się obsługi kasy na bilety.



Ponieważ tego typu urządzenia, podobne w pewnym sensie do komputera, nie sprawiają mi żadnych większych trudności, więc i tym razem starczyły maksymalnie 2 godziny i miałem opanowane. I tak dopiero używanie w praktyce się okaże co i jak.
Już dawno stwierdziłem, że dniówka szybciej mija jak się coś robi, ale mi się wydłużała niemiłosiernie, bo na te maszynkę dali nam (z kolegą) cały dzień. Pod koniec zmiany dowiedziałem się, co będę robił jutro.

Przydzielono mnie pod oko Pepy (zdrobnienie od imienia Josef) i rano po 6-tej czekałem przy wskazanym autobusie.



Patrzyłem na niego wytrzeszczonymi oczami kiedy wręczał mi klucz ze słowami:
Autobus jest twój. - No cóż, skoro mi wierzy muszę i ja wierzyć w to, że stanę na wysokości zadania, w zasadzie bez żadnej praktyki.
Żeby was nie zamęczać szczegółowymi opisami przejeżdżania przez kolejne przystanki😉 powiem tylko tyle, że nikogo nie przejechałem, w zakrętach nie wjechałem ani na jeden krawężnik ani nie otarłem żadnego samochodu. Za to jeżdżąc nabierałem coraz większego spóźnienia.
Mój rekord to 22 minuty. Przyczyną byli liczni pasażerowie i mój brak doświadczenia w drukowaniu biletów na wyżej wspomnianej kasie, bo to nie tylko normalne i ulgowe, ale jeszcze bilety dla dzieci, emerytów i dla wózków. Przetestowałem chyba wszystkie możliwe typy poza (chyba) psem😀.
Czasy postojów na pętlach itp wykorzystywałem na doganianie spóźnienia, które zmniejszyłem po 4 godzinach jazdy na 8 minut. Było to akurat w tym czasie, kiedy pewna pani z oburzeniem oznajmiała mi, że mam aż 10 minut... W ogóle nie reagowałem, ale pomyślałem sobie:
- Jak już to nie 10 tylko 8, bo przecież widzę na monitorze😜 - w duchu również uśmiechałem się, wiedząc , że gdyby wiedziała o tych poprzednich 22 to byłby dopiero dym😂.
Jak już napisałem zachowałem spokój, za to mój dozór wybuchnął gniewam i nakrzyczał na nią pytając, czy też wszystko od razu umiała, kiedy zaczynała po raz pierwszy swoją pracę. Pewnie wcisnęła się w najdalszy kąt autobusu by uniknąć jego złości. Do mnie powiedział, że w żadnym wypadku nie mam się tym przejmować, po pierwsze dopiero się uczę, a po drugie najważniejsze jest dojechać na miejsce nawet kosztem spóźnienia.



Po godzinnej przerwie znów usiadłem za kółko i ciut innymi trasami jeździłem aż do wieczora.
Czułem się coraz pewniej, więc już nie maksymalnie 40km/h jak rano z ostrożności ale nawet w porywach do 60km/h. Tym sposobem moim największym spóźnieniem były 2-4 minut, które bardzo szybko odrabiałem. Dużą wygodą w pełnej koncentracji była automatyczna skrzynia, co pozwalało na zajęcie się resztą obowiązków poprzez obserwowanie wewnętrznych i zewnętrznych lusterek, pasażerów, otwieranie i zamykanie drzwi oraz wydawanie biletów.
Kiedy zaczęło się ściemniać pojawiła się nowa obawa, że zahaczę jakiś zaparkowany samochód. Jakby nie było byłem zarówno szerszy jak i sporo dłuższy od osobowego auta (11x2,5m) a nie wspomnę już o wadze. Mimo wszystko pod koniec dnia kolega stwierdził, że już tu był zupełnie niepotrzebny, ponieważ radziłem sobie znakomicie. Korygował ewentualnie skomplikowane operacje z biletami i potwierdzał właściwy skręt w odpowiednią ulicę.
Dwa razy tego dnia dostałem nawet napiwek🌝. Za każdym młoda, uśmiechająca się kobieta, która zostawiała resztę. Linie miejskie więc właściwie poza darmowymi biletami wydawałem za 12 i 6 koron (ulgowy). Niestety dzięki błędowi pozbyłem te dwa "napiwki" wydając normalny za cenę ulgowego. No, mówi się trudno.
Męczący dzień ale bardzo przyjemny. Okazało się, że jednak daję radę i oby tak dalej.
Pasażerowie w 99% mili a też większość z uśmiechem. Starzy wyjadacze (czyt. doświadczeni kierowcy) z firmy patrzyli na mnie łaskawym okiem udzielając praktycznych rad. Nie pierwszy raz stwierdzam, że czym dalej w Czechy tym ludzie życzliwsi. Tu gdzie mieszkam to region, w którym wymieszały się dwie kultury: polska i czeska, a jak zauważam ma to sporo minusów. Być może kiedy zasiądę za kierownicą w swoich okolicach to wcale nie będzie gorzej, na co liczę, ponieważ zawsze mimo wszystko wierzyłem w dobroć ludzi.

Na następny dzień otrzymałem krótszą zmianę przychylnej dyspozytorki, która wiedziała, że wracam do domu na weekend. Jazda również bez większych opóźnień aczkolwiek czasami popełniałem mniejsze błędy w postaci nie wypuszczenia starszej pani z autobusu. No co... nie widziałem jej, że stała koło drzwi😜. To przecież i tak lepiej niż przymknąć kogoś drzwiami😀.
Po 11:30 spakowałem rzeczy do samochodu i pieszo udałem się na poznanie miasta, które dotąd obserwowałem z autobusu. Oto kilka zdjęć:


Drogę do centrum znałem już dobrze.
Prosto w stronę rynku, a po lewej dworzec autobusowy.






Często przejeżdżałem tu autobusem i zainteresowały mnie te białe kręgi na deptaku. W odpowiedzi usłyszałem to po to by było widać tych co najczęściej tutaj stoją😉.
Na poniższym zdjęciu jakiś pomnik, który stoi u wejścia do parku.



Po chwili zobaczyłem Vsetiński zamek.


Park jesienią, a w zasadzie już zimą, też wyglądał ładnie.




Na drugim końcu parku dotarłem do rzeki Vsetinska Bečva (Wsetińska Beczwa) gdzie pod mostem czekały kaczki, przyzwyczajone do karmienia.


Mając zamiar zrobić kilka zdjęć zbliżyłem się do rzeki a kaczki podchodziły bardzo blisko mnie mając nadzieję, że coś dostaną.


Ode mnie niestety nic, ale przed chwilą mijałem młodą mamę z dziewczynką, która nie mogła się doczekać, kiedy będzie je karmić. Z mostu chwilę później dobiegał do mnie jej radosny śmiech.


Tuż za rzeką wznosił się zamek.


Sama rzeka też zaimponowała mi swoim nurtem.



Zaciekawiły mnie pozostałości murów


Po chwili wyprzedził mnie pewien pan, który nagle ze zdumieniem patrzył w krzaki. Okazało się, że rosły tam jakieś grzybki.


Miasto bardzo mi się spodobało. Różni się sporo od regionu, w którym mieszkam.



Wróciłem na rynek, przez który wielokrotnie przejeżdżałem obsługując przystanki na nim.




Na rynek przede wszystkim przyszedłem w poszukiwaniu restauracji, o której byłem przekonany, że jest. Czas bowiem najwyższy był na obiad. Zaczynałem wątpić w znalezienie, ale moim oczom ukazała się zupełnie niepozorna z zewnątrz.



Restauracja U tří slunečnic na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie jakiegoś zwykłego baru ale już szyld informujący o tym, że tam się nie pali upewniał mnie, że będzie ok.


Obsługa więcej niż zadowalająca, a ceny codziennego menu aż zaskakująco niskie. Pojadłem smacznie i ruszyłem w kierunku bazy autobusowej, przychodząc koło kiermaszu świątecznego, który akurat w tym dniu tu był.



Dla urozmaicenia spaceru po mieście i jego poznawania wybrałem uliczkę za przejściem pod budynkiem.


Zbliżając się do celu nie mogłem nie uwiecznić często widzianego podczas jazdy starego autobusu, przerobionego na jakiś użytkowy wóz ale już zdecydowanie nie jeżdżącego.


To najprawdopodobniej czeska Škoda, ale wspomniana przeze mnie ostatnio "tromba bomba" była z tego co pamiętam Jelczem, z tym, że za tamtych czasów sporo nawet osobowych aut zbytnio się od siebie nie różniło.
Na weekend pojechałem do domu, ale nie tylko po to by napisać wam posta😉. Miałem szkolenie. Jutro wracam do Vsetina by dalej jeździć pod dozorem, a niebawem możecie mnie spotkać w autobusie do Nydku. Jeszcze sporo przede mną, więc trzymajcie mi kciuki.


7 Komentarze

  1. No to trzymamy kciuki... szerokiej drogi)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Toni. Fajną masz pracę, choć wcale nie łatwą. Myślę, że spotkamy się w autobusie, który będziesz prowadził. A we Vsetinie, po pracy, polecam browar Valasek na Dolni Jasence :) . Pozdrawiam Pedro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pracy 3 km na piwo? Nie będzie mi się chciało tak daleko :D

      Usuń
  3. Dzięki za taki szczegółowy opis, czuję się tak, jak bym tam była. Jak na razie to zapowiada się praca pełna atrakcji i nowych sytuacji. Pozdrawiam i życzę jutro bezpiecznego i przyjemnego dnia w pracy:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Antoni masz super dar do bardzo ciekawego opisywania swoich przygód.Serdecznie cię pozdrawiam i życzę powodzenia na trasach i miłych pasażerów oraz dużo napiwków!!!Ruben

    OdpowiedzUsuń
  5. Powodzenia w nowej pracy..:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Toni. Drugie moje podejście do komentarza. Się napracowałem, namęczyłem, napociłem zeby wyskrobać pare zdań, a tu nie odznaczyłem jednego okienka i cała robota w ..... Jeszcze raz. Zaciekawił mnie ten stary autobus. To jest Skoda 706 RTO Na jej licencji w polsce produkowano Jelcze. Czasem te Skody nazywane byly jako Karosa. ale to chyba nie ma znaczenia. Pozdrawiam. Życzę szerokości, przyczepności i duuużo miłych pasażerów ... I napiwków wielu. Misiek. Też ridic ;-)

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.