7/2015 z cyklu: Ja i mój rower. Ot tak bez konkretnego planu


Już od dzieciństwa kiedy zaczynałem przygodę z rowerem dość często wsiadałem na rower ot tak, bez konkretnego celu. Dziś zupełnie podobnie. Właściwie o pierwszym etapie zdecydowałem na skrzyżowaniu w Nydku.
Tym razem nie będę poznawał swojej bliskiej okolicy, ale zapuszczę się w kierunek, gdzie mnie w zasadzie jeszcze nie było, nie licząc nielicznych wyjątków. Kilka dni temu w pracy pomysł podsunął mi kolega, twierdząc, że Belko koło Hrádku jest bardzo ładnym miejscem. Znam to miejsce ze słyszenia, ponieważ sporo ludzi korzysta z dobrego miejsca na kąpiele w upalne dni.
Zgodnie z podpowiedzią jechałem na Bystrzyckie skrzyżowanie do Milíkova, a tam tuż przed Olzą skręciłem w lewo. Droga asfaltowa prowadząca wzdłuż rzeki, potem most, z którego ujrzałem zachwycający mnie widok.

W sumie nie powinno mnie to dziwić, bo przecież górskie tereny i górska rzeka, ale jednak obecność tej skały była dla mnie niespodzianką. Aż kusi by zbadać, czy nie kryje się tam jeszcze coś piękniejszego, ale przeglądając mapy nie zauważam żadnej dróżki czy ścieżki, która by do niej prowadziła.
Dalej jechałem w stronę Gródka (Hrádku) i zadziwiająco był bardzo blisko. Nie miałem zielonego pojęcia gdzie szukać tego Bełka, bo dziś, po raz pierwszy na tego typu wycieczkę, wyjechałem bez wcześniejszego planowania trasy do nawigacji. Dlatego też, kiedy dotarłem do skrzyżowania okazało się, że owo kąpieliskowe miejsce niezauważalnie minąłem. Zawróciłem i na jednym z mijanych budynków zauważyłem strzałkę. Bardzo niepozornie oznaczone, szczególnie z kierunku, z jakiego wcześniej jechałem. 
Nad brzegiem Olzy, w przepięknej scenerii, sporo miejsca do siedzenia a tuż obok restauracja.


Z restauracji nie skorzystałem, chociaż zachwalano mi oferowane tutaj piwo. Na kofolę też było jeszcze za wcześnie, bo przejechałem zaledwie 6 km. Nie mogłem też oprzeć się pokusie by wejść na skalną część rzeki. Używając jak zwykle samowyzwalacza miałem 2 sekundy, które okazały się zbyt krótkie na śliskich kamieniach, więc zapozowałem przed skałą🙂.



Nie byłaby to dla mnie żadna przygoda gdybym nie sprawdził czy przypadkiem nie odkryję czegoś jadąc wąską leśną ścieżką wzdłuż rzeki. Przez chwilę zwątpiłem, kiedy ścieżka znikała w gęstych liściach.


Powiedziałem do siebie, że niemożliwe żeby ot tak zniknęła, gdzieś na pewno prowadzi dalej.
Nie myliłem się. Za chwilę byłem znowu nad brzegiem Olzy.
Nic szczególnego ale zapewne miejsce wykorzystywane przez miłośników kąpieli w upałach, których tego roku jeszcze nie było. Pusty kamienno piaszczysty brzeg z dość szybko płynącą wodą.
Już wiem, że chętnie skorzystam z tego miejsca o ile będzie z kim, bo samemu trochę nudno.

Wróciłem na drogę i jak możecie zauważyć na mapie, ślad potwierdza to, że nie miałem konkretnego planu na dzisiejszą wycieczkę. Sądząc, że na skrzyżowaniu, z którego zawracałem będzie kontynuował jakiś szlak pojechałem tam. Tam stwierdziłem, że jednak nigdzie mnie ta droga nie doprowadzi, a wręcz wyprowadzi w pole, zawróciłem drogą, którą przyjechałem, bo tu miałem pewność, że mijałem trasę rowerową (6088).
Postanowiłem po namyśle, że pojadę na Kozinec. Nie miałem pojęcia którędy więc trzeba było zaufać urządzeniu. Jak na razie ale nie było źle, bo bez żadnych niespodzianek. Za to mogłem z bliska przyjrzeć się pasmu od Kozubovej po Javorovy.


Przeciąłem główną drogę z Bystrzycy, oznaczone jako Křiva (Krzywa) i kontynuowałem jazdę po trasie rowerowej i żółtym szlaku.


A może by tak zdobyć dziś Ostry? Wyzwanie było by to spore, bo 1044 m.n.m. No zobaczymy. Nadal nie mam planu. Jak na razie zmierzam na Kozinec. Nie znając drogi obserwowałem gps, którego jedną propozycję odrzuciłem, ponieważ droga wyglądała mi mało prawdopodobna. O dziwo nie upierał się bardzo, bo szybko przeliczył kolejną trasę😉. Po drodze mogłem spojrzeć zupełnie z innej strony na "moją" Czantorię.


Dojechałem tym sposobem do znanego mi skrzyżowania w Karpentna, gdzie tuż za przystankiem autobusowym tablice informowały mnie o kierunku.


Trochę dylemat, ponieważ to nie pierwszy przypadek umieszczenia kierunkowskazów po minięciu wskazanej drogi. W takiej sytuacji chce się szukać skrętu poniżej znaków. Po wjechaniu w drogę upewniłem się raczej pytając pana z budynku gospodarczego. Tuż za budynkiem koło drogi, pasły się konie ze źrebakami. Ciekawostką jest, że od lat o Karpentnej krąży powiedzenie: "na Karpentnej zdechł koń", a proszę zamiast zdychać są trzy młode🙂. To taki dowcip podobny do tych o Wąchocku😉.


Podchodził blisko, ale jednak był nieśmiały i nie udało mi się go pogłaskać. Za to zainteresował się mną drugi, którego licznym przekonywaniem by podszedł, pogłaskałem. Nie wiem, jakie macie doświadczenia z małymi konikami, ale ten był niesamowicie mięciutki, prawie jak pluszowy🙂.


Utwardzona leśna droga coraz bardziej się wznosiła, ale dało się jechać na najwyższym biegu. W którymś miejscu zacząłem się oddalać od wyznaczonej trasy. Czyżby szlak skręcał tam gdzie traktor robił bałagan ściągając z lasu ścięte drzewa? Miałem nadzieję, że nie i męcząc się coraz bardziej podjeżdżałem pod górkę.
Okazało się jednak, że droga prowadzi tylko do posesji🙁. Nie pozostało nic innego jak zawrócić do tego traktora. Skacząc po nierównej drodze nie dałem rady wyhamować przy samym skręcie, ale trudno było oprzeć się pokusie by zjeżdżać powoli. Faktycznie zielony szlak w tym miejscu skręcał.
Serio?
Po chwili z lasu wyszła para turystów. Powiedzieli, że droga stroma. Schodzili nią 15 minut. Stwierdziłem, że spróbuję, no bo co, ja nie dam rady?!😀 To przecie nie pierwsze wprowadzanie pod górę by było. Po chwili zwątpiłem widząc za zakrętem jak bardzo wznosi się ta droga. Gdyby była chociaż utwardzona!
Mijając znowu tych turystów podsumowałem, że jednak to za dużo na mnie z rowerem i pojechałem z powrotem w dół rezygnując tym samym z Kozińca. Zmieniając trochę trasę skusiłem się zjazdem po żwirowej, później asfaltowej drodze, zamiast tą koło źrebaków. Całkiem możliwe, że to była ta droga, którą zignorowałem, kiedy proponowała mi ją nawigacja. Tak czy inaczej wróciłem do skrzyżowania w Karpentna.
Patrząc na przejechanych ponad 10 km stwierdziłem, że wcale nie muszę dziś zdobywać szczytu i pojadę sobie przez Oldřichovice do Třince (przez Oldrzychowice do Trzyńca), tam coś zjem i pojadę do domu. Tylko że kawałek dalej minąłem początek trasy rowerowej 6083 prowadzącej na Ostry. Po chwili zastanowienia stwierdziłem, że sił jeszcze dość, godzina młoda więc czemu nie.
Nie było tez dużym zaskoczeniem, że kolejne skrzyżowanie było oznaczone pod Kozincem. Tyle wiedziałem, że Kozinec jest niedaleko Ostrego.


Kawałek dalej jakby na dłoni ukazał mi się Javorovy.


Jadąc tą trasą nie ustawiałem nic na urządzeniu. Dziś zupełna improwizacja i zobaczymy co z tego wyniknie. Trasa rowerowa z numerem 6083 asfaltowa i dało by się powiedzieć, że wygodna. Niestety nie zamknięta dla samochodów, więc ci leniwi "turyści" zdobywali szczyt bez wysiłku. Ja ale wysiłek miałem. Długi podjazd wziąłem na 3 razy. Długi, ale jak się okazuje, patrząc na mapę, że zaledwie kilometrowy. Dla rowerzystów z lepszą kondycją niż moja, zapewne do pokonania bez przystanków.
Kiedy dojechałem do skrzyżowania Plenisko, gdzie na Ostry skręcało się w lewo drogą żwirową, na tabliczkach przeczytałem, że do chaty na Kozincu mam zaledwie 500 metrów.


Chata na Kozincu to nie to samo co szczyt, ale zawsze to jakieś osiągnięcie. Ale drogę już znam i następnym razem skuszę się dalej. Chata już chyba przeszła lata swojej świetności, aczkolwiek obok przyjemny ogród, gdzie można było posiedzieć ot tak lub delektując się tym co serwuje restauracja.
Mi wystarczyła kofola i sezamowe tabliczki.


Po wylanych siódmych potach w końcu trzeba było wymienić koszulkę. Odpocząłem robiąc kilka ujęć chacie.


Wbrew pozorom na zdjęciach jest jeden budynek. Pewnie z braku środków właściciele na razie wyremontowali tylko część. Tak jak mówiłem, lata świetności ma dawno za sobą, a że ma historyczne znaczenie, świadczy o tym tablica pamiątkowa, która dodatkowo podpowiada skąd się wzięła nazwa.


Czytamy na niej:
Dr. Jan Egon Kozel (po polsku Kozioł)
Pionier cyklistyki górskiej
w latach 1976-47 przeprowadzał
w tutejszych okolicach testy
prototypów
swoich górskich rowerów.
Dalej jechać mi się już nie chciało, więc z wielką przyjemnością skorzystałem z szybkiego asfaltowego zjazdu. Po 500 metrach zatrzymałem się, ponieważ stwierdziłem, że do tego celu potrzebna mi będzie kurtka. Słoneczny dzień mimo wszystko nie był skąpy w chmury i chłodny wiatr, ale w kurtce to zupełnie co innego.
Nie było za dużo okazji by zerknąć przy tej prędkości na licznik, ale widziałem, że było 61km/h.
Zapewne było miejscami i więcej, ale przy tak szybkiej jeździe skręcającą czasami drogą, nie miałem odwagi by to sprawdzić.
Dojechałem do drogi między Karpentna i Oldřichovice i mogło by się wydawać, że będę kontynuował jazdą do wcześniej planowanego Trzyńca, ale zauważyłem, że w las skręca zielony szlak. Bez wahania się na niego zdecydowałem, bo jak wiadomo wolę teren niż asfalt, a poza tym byłem ciekawy dokąd mnie zaprowadzi. Było chyba ciut z górki, albo zupełnie równo, więc jechało się fajnie. Chyba rzeczywiście równo, bo kiedy wyhamowałem po zauważeniu tabliczek z kierunkami, przeczytałem na jednej z nich: Rovna 384 m.


W tym miejscu zielony szlak krzyżował się z żółtym (na mapie widać jakby dopiero zaczynał).
Jadąc dalej musiałem porządnie hamować, bo szlak przecięło mi ogromne błoto budowanej od niedawna obwodnicy.


Nie licząc utopionego w błocie buta nawet jako tako przejechałem na znowu suchą utwardzoną leśną drogę, którą dojechałem na wąski żelazny most przez Olzę.  Mimo wszystko nie wiedziałem dokładnie gdzie jestem.  Spodziewałem się bardziej, że wyjadę w okolicy skrzyżowania z ul. Jabłonkowską ale ku mojemu zaskoczeniu byłem o wiele niżej w pobliżu dworca kolejowego w Wędryni.  Objechałem ciut dworzec by jechać już dobrze znaną mi droga po drugiej stronie torów aż do Bystrzycy.
Ponieważ zmęczenie dziś jakoś mnie nie zmogło, więc malutkim objazdem w Bystrzycy przejechałem obok tamtejszego dworca, później już asfaltową główna droga do Nydku.
Pozwoliłem się wyprzedzić pewnej dziewczynie na rowerze bo widziałem, że miała większą prędkość, a nie chciałem jej blokować.  Tu jednak przekonałem się, że jadąc za kimś mobilizuje to by dotrzymać mu tempa więc jazda do domu z dość dobrą średnią.
W pełni zadowolony z 36 przejechanych kilometrów, zjadłem obiad, wypiłem kawę i słuchając radia Autsajder napisałem tego posta.  Mam nadzieję, że i tym razem dobrze się wam czyta i zainspiruje was do skorzystania z którejś z moich propozycji.
Szukaliście w tekście linku do mapy?😀 Nie było! >Macie teraz<, bo nie pasowała mi do treści😉.


0 Komentarze