Czasami zasłyszę podczas jazdy o czym mówi prezenter/ka w radio. Tak też było i tym razem. Zainteresowało mnie zdanie, że niepunktualność jest nieuleczalną chorobą, że tacy ludzie mało tego, że są niepewni i że nie można na nich polegać, to nie ma dla nich ratunku. Podobno mają to w krwi, albo lepiej powiedziane w genach. Wiadomo, ci badacze na różnych uniwersytetach robią różne badania i dość często się różnią, ale ktoś gdzieś odkrył, że spóźnialstwo jest chorobą genetyczną chorobą albo nawet ma coś wspólnego z ADHD.
Od razu pomyślałem, że fajny temat do dyskusji, aczkolwiek spojrzę na niego z drugiej strony, czyli że tak samo niepunktualność tak i punktualność jest chorobą i też obawiam się, że nieuleczalną.
Nie trzeba nawet daleko szukać osoby do porównania, ponieważ ja do takich osób należę i stwierdzam, że to w wielu przypadkach bym to nawet określił mianem jakiegoś przekleństwa.
Zastanawia mnie fakt:
- Kto żyje w większym stresie? Punktualny czy ten który to ma gdzieś?
Tak, powiedzmy szczerze, ogólnie mówi się o osobach, które notorycznie się spóźniają na spotkania, że nie szanują ani czasu ani tej drugiej osoby. Niektórzy wykorzystują najróżniejsze wymówki swojego spóźnienia.
Jedną z takich wymówek jest twierdzenie, że są bardziej produktywni, że tę samą pracę zrobią w krótszym czasie, wbrew temu, że znaną opinią jest, że to człowiek punktualny jest uważany za tego solidnego i pilnego pracownika. Natomiast ten, który nie przychodzi na czas, zrzuca swoją pracę na innych lub co najmniej im ją utrudnia, ponieważ w wielu przypadkach się mówi:
- Co cztery ręce to nie dwie.
Wśród minusów dla punktualnego w związku z powyższym przypomina mi się, że w swojej poprzedniej pracy byłem posądzony czy nawet oskarżony o to, że tym sposobem chcę zwrócić na siebie uwagę szefów i pokazać się jako lepszy niż reszta pracowników.
Czystym przypadkiem wpadł mi do oka dowcip:
- Ja nigdy się nie spóźniam, to po prostu inni przychodzą za wcześnie.
Dobrą wymówką w komentarzu pod tym dowcipem była informacja, że podobno punktualność jest cechą królewską, a że on i tak nigdy królem nie będzie😀.
Czy to by oznaczało, że ja jestem królem? Nie sądzę😉 Chyba, że królem lwem😀.
Tego rodzaju wymówki śmiało zostają odebrane jako żart, ale kiedy zerknąłem do netu by sprawdzić, co ktoś mówi na podobny temat, głównie dlatego, aby nie być posądzonym o powielanie tematu, zaskoczyły mnie wypowiedzi, że spóźnialscy są bardziej optymistyczni niż ci punktualni.
Nie mogę się z tym zgodzić, ponieważ sam o sobie mówię, że jestem wręcz niepoprawnym optymistą😉. Że optymizm ma wpływ na zdrowie potwierdzam. Mniej stresu, dobra odporność organizmu, ale nadal nie widzicie związku z punktualnością? Otóż pod tym kątem widzenia optymista zakłada, że zdąży, tym sposobem pozbywa się stresu. Punktualny okazuje się nie być optymistą, ponieważ chociaż nie zakłada, że się spóźni i tak jest w teoretycznym napięciu, kiedy wszystko musi zaplanować tak, aby zdążył na czas.
Tak że kolejny minus punktualności: Muszę ciągle planować, analizować, organizować...
Wszystko musi być na medal, na czas i dokładnie.
Wymówką dla spóźnialskiego może być stwierdzenie, że w wyniku wspomnianej choroby i w dodatku nieuleczalnej, że choćby nie wiem jak się starał, i tak nie ma najmniejszych szans. Po prostu ten typ tak ma i nie obowiązuje zasada:
- Gdy się chce to wszystko się da.
Tylko, że ktoś może bardziej wychodzić z założenia, że:
- I tak nie zdążę, po co się śpieszyć.
Zmorą, nocnym koszmarem czy jak inaczej zwał dla punktualnego w połączeniu z cholerykiem jest złość, zdenerwowanie albo nawet gniew z powodu wiecznego czekania.
Nie ma to jednak nic wspólnego z brakiem cierpliwości.
Nie tylko w związku z moją pracą jestem zupełnie odporny na nerwy z powodu stania w korku, wbrew pozorom jestem bardzo cierpliwym człowiekiem. Kilkakrotnie też w swoim życiu zawodowym byłem "nauczycielem" gdzie po prostu kogoś szkoliłem czy po prostu pokazywałem, wdrażałem do nowej dla niego pracy. Żaden problem dla mnie komuś coś wytłumaczyć, przykładem mogą być np napisane przeze mnie instrukcje w tym blogu, a wielokrotnie kilkugodzinne nawet konwersacje by wytłumaczyć "co dalej".
Jednak wspomniany gniew czy jakiekolwiek zdenerwowanie z powodu czekania w niektórych przypadkach może prowadzić do podniesienia ciśnienia, a później nawet do innych problemów zdrowotnych. Dochodzę do wniosku, że sama punktualność nie jest chorobą, ale w połączeniu z reakcją na niepunktualność, może ją wywołać. Do takich ryzyk osób punktualnych można by dodać, że nierzadko grozi mu co najmniej uraz, albo co gorsza inny wypadek, kiedy próbuje nadrobić spóźnienie nie ze swojej winy .
Pamiętam, przed laty miałem kolegę, naprawdę dobrego (nadal chyba jest moim kolegą😉), który notorycznie się spóźniał. Nie wystarczały nawet tzw. studenckie kwadranse, potrafił się spóźniać nawet ponad godzinę, a w zasadzie częściej niż on przychodził na umówione spotkanie, zniecierpliwiony szedłem do niego do domu, gdzie dość często okazywało się że spał.
Wiele razy mówiłem mu, że nie powinien się nazywać jak się nazywa (ma "zwierzęce" nazwisko) ale niedźwiedź, który ponadto zapada w głęboki sen nawet w lecie.
Szczerze mówiąc nie wiem jak z jego punktualnością dzisiaj, zapytam kiedyś, ale mimo wszystko nie miało to większego wpływu na naszą przyjaźń. Kiedy już dotarł na miejsce, albo ja przyszedłem do niego, wtedy już nie było mowy o czasie, ponieważ przestawał nas ograniczać, ale to już inna "bajka"i to co razem przeżyliśmy nadawało by się na niejednego posta🙂.
Czy więc punktualność jest chorobą, a do tego nieuleczalną tego na 100% nie wiem, ale coś w tym jest, ponieważ do takich nieuleczalnych chorób śmiało zaliczyłbym drobiazgowość, pedantyzm itp. Te cechy charakteru są opisywane jako wymagające długotrwałego leczenia. Na pewno jest swego rodzaju przekleństwem, bo np zauważyłem się wielokrotnie w takich sytuacjach, że stwierdzam, że "sam to zrobię lepiej". Powiem wam: Masakra!
Z jednej strony jestem pedantem, ale gdybyście zerknęli na moje biurko to bylibyście w szoku.
Faktem jest, że w tym bałaganie wiem, że "tam to mam", a skoro leży to na biurku, to znaczy, że trzeba z tym coś zrobić: załatwić, napisać, zapłacić...
Podobnie w garażu, bałagan, szczególnie w lecie, ale w szafkach ze śrubkami, czy częścią elektryczną i innych "sekcjach", zawsze mam wszystko na swoim miejscu do tego stopnia, że mogę w zasadzie iść po ciemku i po sięgnięciu ręką łapie dokładnie to co potrzebuję.
Czy ktoś z was też tak ma?
Ponieważ nieuleczalnie chorych na brak punktualności otacza tych drugich sporo, więc i ja przykłady mogę mnożyć. Wychodziłem zawsze ze skóry, kiedy umawialiśmy się gdzieś ze szwagierką (siostrą żony). Najczęściej dlatego, że ja zmotoryzowany a ona nie, więc podjeżdżaliśmy po nią. Dzwonimy, wchodzimy... a ona jeszcze w piżamie! Wymyśliłem po czasie sposób by nie czekać: następnymi razy umawialiśmy się o godzinę wcześniej, a przyjeżdżaliśmy godzinę później. Nie uwierzycie! I tak nie była gotowa, ale czekanie nie było już tak długie🙂.
Kolejną manią w związku z punktualnością jest, że nie ma mowy o tym by któryś z zegarków pokazywał zły czas. Niektórzy nawet specjalnie ustawiają zegary ciut do przodu, aby wyeliminować ewentualność spóźnienia.
Zastanawiam się co jest gorsze, tym bardziej, że pasowało by stare powiedzenie:
- Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.
Chodzi o to, że punktualność może czasami przynieść więcej szkody niż użytku.
Do grona tych ludzi, o których się mówi, że mają to gdzieś, albo nawet nie "to" ale tego "kogoś" co czeka, na pewno nie zaliczyłbym tych, którym się po prostu zdarzy, przecież każdemu może się zaspać, odjechać autobus, albo korek na drodze był dłuższy niż zwykle.
Nie wiem jak uważacie wy, ale ja odważę się na stwierdzenie, że NIE KAŻDEMU się to może zdarzyć. "Nie może" w sensie "nie powinno", ponieważ w swej perfekcyjności przewidują ewentualne spóźnienia i wychodzą wcześniej. Wierzcie nie wierzcie, przez ponad 40 lat mojego życia mógłbym na palcach (być może jednej ręki) policzyć spóźnienia i zapewniam was, że nie były z mojej winy. Otóż wyznaję zasadę:
Lepiej wcześniej pół godziny, niż 5 minut po czasie.
Założę się, że znajdzie się ktoś, komu chociaż na myśl przyjdzie znana zasada, że przychodzenie na (niektóre) umówione spotkanie przed czasem jest nieodpowiednie, chociażby dlatego, że osoba, która nas zaprosiła, może nie być jeszcze przygotowana w związku z inną pracą czy wcześniejszymi zajęciami, albo że przygotowanie waszego spotkania potrzebuje więcej czasu, albo po prostu akurat tyle ile było zaplanowane. Powiem wam, że w tej swojej chorobie, klątwie czy inaczej zwanym przekleństwie, jestem skłonny stać pod drzwiami, może nie dosłownie, ale odejdę na te pół godziny maksymalnie tak daleko, żeby nie było mowy o żadnym spóźnieniu.
Jak może wiecie, czasami (lub częściej) bywam na koncertach rockowych lub metalowych. Dość wielkim minusem dla takiej osoby jak ja, która zawsze przychodzi na czas, albo nawet przed czasem jest fakt, że w świecie muzycznym dość nagminnym jest opóźnienie w rozpoczęciu koncertu. Podobno gwiazdy mają do tego prawo😜.
Wiecie co jest ciekawe? W zasadzie temat posta powinien się nazywać "przekleństwo punktualności" chociaż w tym wypadku chciało by to znaleźć jakieś pozytywne słowo, ponieważ jak wcześniej zarzekając się, że NIGDY, albo maksymalnie kilka razy nie spóźniłem się, stwierdzam, że jakaś "czasowa opatrzność" trzymała nade mną straż i nad wszystkim wokoło, że "zawsze" to wychodziło.
Tak, powiedzmy szczerze, ogólnie mówi się o osobach, które notorycznie się spóźniają na spotkania, że nie szanują ani czasu ani tej drugiej osoby. Niektórzy wykorzystują najróżniejsze wymówki swojego spóźnienia.
Jedną z takich wymówek jest twierdzenie, że są bardziej produktywni, że tę samą pracę zrobią w krótszym czasie, wbrew temu, że znaną opinią jest, że to człowiek punktualny jest uważany za tego solidnego i pilnego pracownika. Natomiast ten, który nie przychodzi na czas, zrzuca swoją pracę na innych lub co najmniej im ją utrudnia, ponieważ w wielu przypadkach się mówi:
- Co cztery ręce to nie dwie.
Wśród minusów dla punktualnego w związku z powyższym przypomina mi się, że w swojej poprzedniej pracy byłem posądzony czy nawet oskarżony o to, że tym sposobem chcę zwrócić na siebie uwagę szefów i pokazać się jako lepszy niż reszta pracowników.
Czystym przypadkiem wpadł mi do oka dowcip:
- Ja nigdy się nie spóźniam, to po prostu inni przychodzą za wcześnie.
Dobrą wymówką w komentarzu pod tym dowcipem była informacja, że podobno punktualność jest cechą królewską, a że on i tak nigdy królem nie będzie😀.
Czy to by oznaczało, że ja jestem królem? Nie sądzę😉 Chyba, że królem lwem😀.
Tego rodzaju wymówki śmiało zostają odebrane jako żart, ale kiedy zerknąłem do netu by sprawdzić, co ktoś mówi na podobny temat, głównie dlatego, aby nie być posądzonym o powielanie tematu, zaskoczyły mnie wypowiedzi, że spóźnialscy są bardziej optymistyczni niż ci punktualni.
Nie mogę się z tym zgodzić, ponieważ sam o sobie mówię, że jestem wręcz niepoprawnym optymistą😉. Że optymizm ma wpływ na zdrowie potwierdzam. Mniej stresu, dobra odporność organizmu, ale nadal nie widzicie związku z punktualnością? Otóż pod tym kątem widzenia optymista zakłada, że zdąży, tym sposobem pozbywa się stresu. Punktualny okazuje się nie być optymistą, ponieważ chociaż nie zakłada, że się spóźni i tak jest w teoretycznym napięciu, kiedy wszystko musi zaplanować tak, aby zdążył na czas.
Tak że kolejny minus punktualności: Muszę ciągle planować, analizować, organizować...
Wszystko musi być na medal, na czas i dokładnie.
Wymówką dla spóźnialskiego może być stwierdzenie, że w wyniku wspomnianej choroby i w dodatku nieuleczalnej, że choćby nie wiem jak się starał, i tak nie ma najmniejszych szans. Po prostu ten typ tak ma i nie obowiązuje zasada:
- Gdy się chce to wszystko się da.
Tylko, że ktoś może bardziej wychodzić z założenia, że:
- I tak nie zdążę, po co się śpieszyć.
Zmorą, nocnym koszmarem czy jak inaczej zwał dla punktualnego w połączeniu z cholerykiem jest złość, zdenerwowanie albo nawet gniew z powodu wiecznego czekania.
Nie ma to jednak nic wspólnego z brakiem cierpliwości.
Nie tylko w związku z moją pracą jestem zupełnie odporny na nerwy z powodu stania w korku, wbrew pozorom jestem bardzo cierpliwym człowiekiem. Kilkakrotnie też w swoim życiu zawodowym byłem "nauczycielem" gdzie po prostu kogoś szkoliłem czy po prostu pokazywałem, wdrażałem do nowej dla niego pracy. Żaden problem dla mnie komuś coś wytłumaczyć, przykładem mogą być np napisane przeze mnie instrukcje w tym blogu, a wielokrotnie kilkugodzinne nawet konwersacje by wytłumaczyć "co dalej".
Jednak wspomniany gniew czy jakiekolwiek zdenerwowanie z powodu czekania w niektórych przypadkach może prowadzić do podniesienia ciśnienia, a później nawet do innych problemów zdrowotnych. Dochodzę do wniosku, że sama punktualność nie jest chorobą, ale w połączeniu z reakcją na niepunktualność, może ją wywołać. Do takich ryzyk osób punktualnych można by dodać, że nierzadko grozi mu co najmniej uraz, albo co gorsza inny wypadek, kiedy próbuje nadrobić spóźnienie nie ze swojej winy .
Pamiętam, przed laty miałem kolegę, naprawdę dobrego (nadal chyba jest moim kolegą😉), który notorycznie się spóźniał. Nie wystarczały nawet tzw. studenckie kwadranse, potrafił się spóźniać nawet ponad godzinę, a w zasadzie częściej niż on przychodził na umówione spotkanie, zniecierpliwiony szedłem do niego do domu, gdzie dość często okazywało się że spał.
Wiele razy mówiłem mu, że nie powinien się nazywać jak się nazywa (ma "zwierzęce" nazwisko) ale niedźwiedź, który ponadto zapada w głęboki sen nawet w lecie.
Szczerze mówiąc nie wiem jak z jego punktualnością dzisiaj, zapytam kiedyś, ale mimo wszystko nie miało to większego wpływu na naszą przyjaźń. Kiedy już dotarł na miejsce, albo ja przyszedłem do niego, wtedy już nie było mowy o czasie, ponieważ przestawał nas ograniczać, ale to już inna "bajka"i to co razem przeżyliśmy nadawało by się na niejednego posta🙂.
Czy więc punktualność jest chorobą, a do tego nieuleczalną tego na 100% nie wiem, ale coś w tym jest, ponieważ do takich nieuleczalnych chorób śmiało zaliczyłbym drobiazgowość, pedantyzm itp. Te cechy charakteru są opisywane jako wymagające długotrwałego leczenia. Na pewno jest swego rodzaju przekleństwem, bo np zauważyłem się wielokrotnie w takich sytuacjach, że stwierdzam, że "sam to zrobię lepiej". Powiem wam: Masakra!
Z jednej strony jestem pedantem, ale gdybyście zerknęli na moje biurko to bylibyście w szoku.
Faktem jest, że w tym bałaganie wiem, że "tam to mam", a skoro leży to na biurku, to znaczy, że trzeba z tym coś zrobić: załatwić, napisać, zapłacić...
Podobnie w garażu, bałagan, szczególnie w lecie, ale w szafkach ze śrubkami, czy częścią elektryczną i innych "sekcjach", zawsze mam wszystko na swoim miejscu do tego stopnia, że mogę w zasadzie iść po ciemku i po sięgnięciu ręką łapie dokładnie to co potrzebuję.
Czy ktoś z was też tak ma?
Ponieważ nieuleczalnie chorych na brak punktualności otacza tych drugich sporo, więc i ja przykłady mogę mnożyć. Wychodziłem zawsze ze skóry, kiedy umawialiśmy się gdzieś ze szwagierką (siostrą żony). Najczęściej dlatego, że ja zmotoryzowany a ona nie, więc podjeżdżaliśmy po nią. Dzwonimy, wchodzimy... a ona jeszcze w piżamie! Wymyśliłem po czasie sposób by nie czekać: następnymi razy umawialiśmy się o godzinę wcześniej, a przyjeżdżaliśmy godzinę później. Nie uwierzycie! I tak nie była gotowa, ale czekanie nie było już tak długie🙂.
Kolejną manią w związku z punktualnością jest, że nie ma mowy o tym by któryś z zegarków pokazywał zły czas. Niektórzy nawet specjalnie ustawiają zegary ciut do przodu, aby wyeliminować ewentualność spóźnienia.
Zastanawiam się co jest gorsze, tym bardziej, że pasowało by stare powiedzenie:
- Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu.
Chodzi o to, że punktualność może czasami przynieść więcej szkody niż użytku.
Do grona tych ludzi, o których się mówi, że mają to gdzieś, albo nawet nie "to" ale tego "kogoś" co czeka, na pewno nie zaliczyłbym tych, którym się po prostu zdarzy, przecież każdemu może się zaspać, odjechać autobus, albo korek na drodze był dłuższy niż zwykle.
Nie wiem jak uważacie wy, ale ja odważę się na stwierdzenie, że NIE KAŻDEMU się to może zdarzyć. "Nie może" w sensie "nie powinno", ponieważ w swej perfekcyjności przewidują ewentualne spóźnienia i wychodzą wcześniej. Wierzcie nie wierzcie, przez ponad 40 lat mojego życia mógłbym na palcach (być może jednej ręki) policzyć spóźnienia i zapewniam was, że nie były z mojej winy. Otóż wyznaję zasadę:
Lepiej wcześniej pół godziny, niż 5 minut po czasie.
Założę się, że znajdzie się ktoś, komu chociaż na myśl przyjdzie znana zasada, że przychodzenie na (niektóre) umówione spotkanie przed czasem jest nieodpowiednie, chociażby dlatego, że osoba, która nas zaprosiła, może nie być jeszcze przygotowana w związku z inną pracą czy wcześniejszymi zajęciami, albo że przygotowanie waszego spotkania potrzebuje więcej czasu, albo po prostu akurat tyle ile było zaplanowane. Powiem wam, że w tej swojej chorobie, klątwie czy inaczej zwanym przekleństwie, jestem skłonny stać pod drzwiami, może nie dosłownie, ale odejdę na te pół godziny maksymalnie tak daleko, żeby nie było mowy o żadnym spóźnieniu.
Jak może wiecie, czasami (lub częściej) bywam na koncertach rockowych lub metalowych. Dość wielkim minusem dla takiej osoby jak ja, która zawsze przychodzi na czas, albo nawet przed czasem jest fakt, że w świecie muzycznym dość nagminnym jest opóźnienie w rozpoczęciu koncertu. Podobno gwiazdy mają do tego prawo😜.
Wiecie co jest ciekawe? W zasadzie temat posta powinien się nazywać "przekleństwo punktualności" chociaż w tym wypadku chciało by to znaleźć jakieś pozytywne słowo, ponieważ jak wcześniej zarzekając się, że NIGDY, albo maksymalnie kilka razy nie spóźniłem się, stwierdzam, że jakaś "czasowa opatrzność" trzymała nade mną straż i nad wszystkim wokoło, że "zawsze" to wychodziło.
0 Komentarze
Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.