Mały Ostry do trzech razy sztuka czyli dziewięć zdobytych szczytów


Początkowo miało być w sobotę, ale prognozy nie były zbyt ciekawe. Zapowiadały przeważnie deszcz ale przyglądając się co chwila z okna stwierdzałem, że nie jest tak źle i jak zwykle aplikacja zawiodła w swej dokładności. Przetestowałem ich już sporo i jak dotąd żadna nie dostała zadowalającej oceny. Kilka razy wahałem🤔.
- A może jednak iść?
Trochę mnie to smuciło zarazem wkurzając ale godziny mijały i coraz bardziej wyjście traciło sens. Jeden dzień lenistwa pochłonął mnie tak bardzo, że i w niedzielę wyjście trochę wisiało na włosku, ale siła uzależnienia w postaci chęci zapisania kolejnych szczytów do aplikacji Horobraní wygrała.
Zwykle moje wyjście z domu wygląda jak w wierszu Brzechwy o sójce, która się wybierała za morze ale tym razem start przewidziany był w Trzyńcu, do którego musiałem się dostać autobusem i pociągiem. Na szczęście większość rzeczy w swoim plecaku mam zawsze załadowanych więc po zamontowaniu naładowanych baterii do światła i garmina mogłem wyruszyć.
Za autobus nie płaciłem🤫 ale za pociąg już musiałem😉


Parę minut jazdy dwie stacje i mogłem ruszać znaną mi trasą.


Szedłem tędy w dokładnie tym samym celu 1,5 roku temu więc otworzyłem sobie mapy.cz z tą trasą czasami obserwując czasami czy nie zbaczam z kursu. Nie było to tak dawno więc pamiętałem parę szczegółów z tej trasy co dość ułatwiało poszukiwanie. Pierwszy szczyt na trasie to Jahodná (407m).


Nadal nie wiem co powoduje niedokładność mapy🤔, aplikacja albo telefon? Może kiedyś się dowiem ale zapisałem szczyt stojąc dokładnie na kamieniu. Zastanowiłem się teraz:
- Jak się nazywa ten kamień?
Google podpowiadało, że to kamień graniczny ale chociaż kształtem i krzyżem to to samo wiedziałem, że to nie to. Postanowiłem napisać do znajomego, którego poznałem podczas wędrówek ze świetną ekipą w 2014 roku. Wiedziałem, że będzie znał odpowiedź. Poza prosta odpowiedzią, że jest to punkt wysokościowy nosi nazwę reper. Oczywiście nie zawsze to kamienie, bo jak widzieliście nie raz w moich postach są też słupki triangulacyjne. No i znów jestem bogatszy w jakieś informacje i mądrzejszy😎. Tymczasem nadal jestem na Jahodnej🤭. Przy okazji zapytam:
- Wiecie co to takiego jahoda po czesku?
O ile odpowiedź brzmiała, że to jagoda to koniecznie musicie przeczytać mój stary post o podobnych słowach znaczących zupełnie coś innego😉.


Dochodząc tutaj z mapą w ręce zauważyłem, że na jej szczyt była krótsza droga. Jestem pewien, że przed półtora rokiem temu tej ścieżki nie było na mapie. Pewnie ktoś jest aktywny podobnie jak ja zgłaszając "błędy" gdzie trzeba. No i dobrze bo sprawdziłem tę ścieżkę jak można widzieć na mapie (będzie jak zwykle na dole😉). Kolejną zmianą w trasie jest miejsce gdzie ostatnio zawahałem i jednak poszedłem w prawo. Również jestem przekonany, że nie było na mapie ścieżki doprowadzającej mnie do miejsca zwanego Kaliště. Ta ścieżka to bardziej trasa dla skoczków rowerowych ale z buta też spokojnie da się wejść.


Pogoda co prawda niezbyt sprzyjająca ale podobnie jak samo ich skakanie podejrzewam, że również pogoda potrafi podnieść poziom adrenaliny koniecznej podczas uprawiania tego sportu więc dla pewności byłem przygotowany odskoczyć w bok przed ewentualnym nisko przelatującym obiektem😀. Niezły to skrót był, bo doprowadził mnie dokładnie do miejsca, w którym chciałem się znaleźć bez potrzeby zawracania jak ostatnim razem, bo przecież wiecie, że zawracania nie mam w zwyczaju🤭.


Decyzja o przejściu tej trasy zapadła ponieważ nigdy tu nie byłem zimową porą. Co prawda śniegu dosłownie śladowe ilości, szczególnie jeśli chodzi o Trzyniec ale i tak przezornie niosłem na plecach rakiety ponieważ pomimo świadomości, że odwilż zrobiła sporo roboty to kto wie co mnie czeka wyżej. Kaliště a właściwie Nad Kalištěm już odwiedziłem kilka razy ponieważ po tym jak je odkryłem podczas rowerowej wycieczki będąc w okolicy musiałem zaglądnąć w to specyficzne miejsce ponieważ oczywistą oczywistością jest, że moje wycieczki to nie tylko zdobywanie szczytów ale przede wszystkim odkrywanie nowych dróg albo innych ciekawych miejsc.


Niestety jak wiele miejsc ulega pewnego rodzaju zniszczeniom i bywa zaśmiecane przez ludzi, którym nie w głowie turystyka ale inne rozrywki na łonie natury.


Mimo wszystko nadal jest tu pięknie. To urwisko i widoki z niego robią wrażenie.


Kiedyś tu była ławeczka ale zniknęła więc bez zbędnego zatrzymywania się podążałem dalej teraz już czerwonym szlakiem prowadzącym na...
Zaraz, zaraz🤔! Dlaczego myślałem, że ten szlak prowadzi na Czantorię? Po pierwsze koło szczytu Vružná się rozdziela na dwa kierunki to idąc w stronę Czantorii skręca nagle do Nýdku. Głowy nie dam ale jestem prawie przekonany, że i tu doszło do zmian w mapach. Minimalnie z tego powodu, że dosłownie kilka lat powstała nowa turystyczna trasa ściśle związana z corocznym Marszem Legionistów na szczyt Polední (672), który odwiedzam przy okazji Nýdeckiej Siódemki.
Tej zagadki pewnie nie rozwiążę więc wracam na dzisiejsza trasę😉, na której jak zwykle zauważam kolejny punkt wysokościowy w postaci kamienia z krzyżem na czubku.


Najprawdopodobniej jest to szczyt bez nazwy o wysokości 449 metrów, nad którym zastanawiałem się już przed półtorej rokiem. Kawałek dalej kolejny kamień, który bardziej oznaczał jakąś granicę, może coś w rodzaju jakiś czas temu odkrytych kamieni z napisem TK.


Może kiedyś się dowiem więc nie będę się nad tym zbytnio zastanawiał.


Czerwony szlak, którym idę nosi nazwę "Ścieżka dydaktyczna Jahodná", który jak sądzę później zmienia się w międzynarodowy szlak o nazwie "Przyroda nie zna granic", które są częścią (być może całością) projektu Starostwa Cieszyńskiego z nazwą "Szlaki Śląska Cieszyńskiego. W zasięgu ręki"
Ja wiem, trochę się wymądrzam ale uznałem za stosowne wspomnieć o tym, kiedy przy okazji pisania z dawnym znajomym w temacie repera dowiedziałem się i innych interesujących rzeczy.


Taką samą tablicę spotkałem również dalej podążając do Babí hory.


Skrzyżowanie kilku ścieżek dla mniej spostrzegawczych, szczególnie tych idących z drugiej strony, dla pewności oznaczone odpowiednimi strzałkami.


Kawałek dalej kolejne dobrze mi znane skrzyżowanie tras czerwonej z żółtą i rowerową "Śladami hutnictwa".


O ile czytaliście poprzednie opowiadanie opisujące tę trasę wiecie, że dochodząc później do kolejnego skrzyżowania to aby dojść na szczyt Babí hora trzeba zejść z szlaku skręcając w prawo. Trochę błota i przeszkoda w postaci przewróconego drzewa nie powstrzymała mnie od wybranej trasy. Żeby było mało zaczęło porządnie sypać śniegiem wspomaganym bocznym wiatrem co po dotarciu na szczyt oznaczało brak widoków.


Znów drobna odchyłka aplikacji od miejsca, w którym znajduje się kamień ale to powiedzmy pominę aby się nie powtarzać😉. Do kolejnego szczytu, który w mapach.cz znajdziecie tylko z numerem oznaczającym jego wysokość, jest niecałych 300 metrów. Górozbieracze go znają z nazwą Flaščí vrch (454m).


Jakaś funkcja aparatu w telefonie stwierdziła, że jestem bardziej interesujący niż jakaś tabliczka z nazwą😀.

Oczywiście jak zawsze zależy od punktu widzenia, bo mnie się spodobało miejsce, o które postarała się patronka tego szczytu.


Chociaż widoków zbytnio nie ma do podziwiania to i tak nie mogłem sobie odmówić przerwy na herbatkę przy okazji dla odmiany podziwiając swoje ubłocone nogi.


Tutaj również nie byłem obojętny odnalezieniu kamienia oznaczającego szczyt, który oczywiście również był ciut w innym miejscu niż pokazuje mapa😉.


Wracając przez Babią górę mogłem się na własne oczy przekonać jaka dziś pogoda jest kapryśna ponieważ jednak mogłem podziwiać jakieś widoki, które zawsze mnie zatrzymają chociaż na chwilkę.


Schodząc w dół zachowałem maksymalną ostrożność ponieważ śliska ścieżka kusiła błotnista kąpielą. Dzielnie otrzymałem się na nogach często z pomocą "ostatniej deski ratunku" w postaci kijków i nic poza nogami z błotem nie miało bezpośredniego kontaktu. Oczywiście wiecie, którą część mam teraz na myśli😉.


Dla odmiany trochę asfaltu czy też jemu podobnemu sposobowi utwardzenia drogi o nazwie "Za pięknem Wędryńskiej przyrody" do której chyba też należały bardzo krzykliwe gęsi.


Wideo mam również, ale nie będę nimi odwracał waszej uwagi😉.
Zdecydowanie mniej krzykliwymi były konie na łące, koło której mogłem podziwiać kolejne widoki.


Stąd już kawałek do miejsca zwanego Dvanáct měsíčků (Dwanaście miesięcy). Nazwa pochodzi z czeskiej bajki, której znakiem szczególnym jest tych 12 kamieni.


Tu na chwilę schodzę z szlaku w celu zdobycia szczytu Vružná (531m) gdzie również ku mojemu zdziwieniu prowadziła ścieżka widoczna również na mapie. Mógłbym się śmiało założyć, że poprzednio jej tu nie było ale musiałbym długo szperać w materiałach abym znalazł dowód swojego twierdzenia. Nie mniej jednak oznaczało to, że doszedłem do szczytu z innej strony. Zamiast tego mam kolejny dowód na to, że chodzenie w te same miejsca wcale nie oznacza te samej trasy.


Ten szczyt poza kamieniem jest dla odmiany oznaczony również wcześniej wspomnianym słupkiem triangulacyjnym. Powrót tą samą ścieżką i tak jak poprzednio przekraczając druty ogrodzenia. Nie miałem podejrzeń żeby był w nich prąd tak samo jak nie spodziewałem się , że gdzieś zza zakrętu wybiegnie na mnie jakiś byk😀. Mimo wszystko przekraczając je pomogłem sobie kijkami, które jak zwykle oferują wielofunkcyjne możliwości. Przede mną kolejny punkt na mej trasie.


Na trasie parę niespodzianek w postaci gałęzi tak nisko, że gdyby tu ktoś jechał na rowerze to nie ma szans. Zapewne spowodowane niedawnymi obfitymi opadami śniegu, pod którymi dalej kłaniały się nawet drzewa. Niektóre nawet padając na ziemię uszkadzając płoty.


Chwilami myślałem, że będę musiał iść na czworaka😀.


I tym razem nie obyło się bez odkrycia. Specjalnie spojrzałem do zdjęć z września 2021 i już wtedy ten kamień tu był ale szczyt nie posiadał oznaczenia. A może nie zauważyłem?🤔. Szczyt z tą samą nazwą Wróżna ale z innym numerem wysokości: 561m


Świetny pomysł z tym QR kodem. Na coś się ta nowoczesna technika przydaje😉.


Oczywiście z ciekawości sprawdziłem czego się dowiem, ale były tam tylko podstawowe informacje. Kiedyś pisząc na ten temat sięgnąłem głębiej znajdując w różnych źródłach różnice np w nazwach tych szczytów.


W miejscu gdzie zaczyna opłocenie miałem zamiar zrobić małą przerwę na herbatkę. Miejsce podczas dobrej pogody oferuje świetne widoki ale nie dziś.


Na zdjęciu tego nie widać ale zaczęło znów sypać śniegiem więc podążałem dalej gdzie kawałek przed szczytem Wróżna (571) zaskoczył mnie słupek i kamień za płotem.


Nie jestem pewien czy to to samo miejsce co wtedy, bo spotkałem też kamień ale przed płotem. Być może doszło również do innych zmian w mapach co się oczywiście chwali.
Na wspomnianym szczycie nie ma nic poza drzewami i płotami po obu stronach więc po zapisaniu kolejnych punktów zmierzałem do skrzyżowania szlaków oznaczonego Pod Małym Ostrym - grzbiet.


Tu znów pogoda się zmieniła i mogłem się w końcu napić. Chodzenie samemu ma swoje niewygody. Jedną z nich jest brak kogoś kto poda picie😀, kiedy w tym celu się nie chce zdejmować plecaka. Muszę pomyśleć nad jakąś alternatywą🤔. Może by się dało zaadaptować ten worek z wężem, który nabyłem przed laty do plecaka, z którym jeździłem na rowerze🤔.
Patrząc na ten napis hřeben zastanawiałem się chwilę nad tłumaczeniem, ponieważ nie wiem czy wiecie, ale treść opowiadania w blogu częściowo powstaje w głowie już podczas wędrówki😀. Hřeben to w bezpośrednim tłumaczeniu grzebień ale w przypadku chyba chodzi o grzbiet🤔. Chyba się nie mylę, prawda?
Tutaj mógłbym sobie skrócić drogę do domu ale to nie koniec zdobywania szczytów. Co prawda szczyt Małego Ostrego zdobyłem przed niecałym miesiącem i poszło mi całkiem nieźle w porównaniu do wcześniejszej próby więc postanowiłem, że chociaż bez punktów to zapisać mogę znowu. Skądś miałem nadzieję, że może mi się uda zbliżyć bardziej do szczytu niż 23 metry. Udało mi się tylko 19 metrów! Niesamowity gąszcz oraz obniżający się teren, gdzie wskazywał kompas nie pozwoliły mi iść dalej.


Normalnie wpadłem na pomysł, że zdobędę jakąś maczetę specjalnie do taki terenów ale moja natura obrońcy przyrody chyba mi na to nie pozwoli. Aczkolwiek, kiedy mnie jedna taka wredna mała cienka gałązka strzeliła w twarz, co niesamowicie zaszczypało to wierzcie mi zemścił bym się🤣😡. Zapisany szczyt można oceniać pod kątem trudności zdobycia jak też atrakcyjności miejsca. Mały Ostry oceniłem tak samo jak stopień trudności największą możliwą ilością gwiazdek ponieważ poszukiwanie należy do trudnych ale zarazem jest świetną zabawą, która zasługuje na najwyższą ocenę. Chyba nawet bardziej od samego zdobycia tego szczytu trudniejsze jest się stamtąd wydostać. Walcząc z tym gąszczem próbowałem dotrzeć do czerwonego szlaku. Nie było łatwo bo tym razem w tych "odrobinach" śniegu widocznych śladów nie zostawiłem. Pomyślałem, że mogłem sobie włączyć zapis śladu w mapy.cz ale pomysł ten przyszedł zdecydowanie za późno.


O ile nie znacie tej funkcji to te buciki😉. Domyślnie nie ma ich na pulpicie mapy, trzeba je włączyć w ustawieniach, no i później nie zapomnieć użyć🤭. Pomagałem sobie włączonym w mapach śladem z roku 2021 ale to też nie był zbyt dobry pomysł, bo o ile pamiętacie to wtedy tez miałem kłopoty z wydostaniem się z tego lasu. Może ktoś wpadł na pomysł:
- Dlaczego nie użyłeś tego garmina, który nosisz w kieszeni?
Dobre pytanie. Też je sobie teraz zadaję, przecież on cały czas trasę zapisywał! W tym momencie po prostu nad głosem rozsądku zwyciężył duch wojownika. Bo przecież noszę na szyi młot Thora💪.
Zwyciężyłem ale spójrzcie na screen z BaseCamp jak się różnią 3 próby odnalezienia tego szczytu.


Zielony to ten dzisiejszy, żółty z 30 stycznia a niebieski z września 2021. No, do trzech razy sztuka nie wyszło ale wbrew pozorom uczę się na popełnionych błędach i na pewno spróbuję kolejny raz😀.
Poprzednio ominąłem Ostrý vrch (709m) twierdząc, że zostawię na inną okazję mając bardziej na myśli N7 w maju ale przypomniałem sobie, że w zeszłym roku musiałem zawrócić spory kawałek pod górkę, bo zapomniałem go zapisać. Dziś pomimo pojawiającego się lekkiego zmęczenia postanowiłem w razie czego  zapisać ale długie podejście po granicy wcale nie należy do łagodnych.


Tym sposobem zapisałem dziś 7 szczytów z tego 6 punktowanych💪.


Dziś ładnych widoków było niewiele ale na ostatnim odcinku w Dziurze węża (Hadí díra) można było co nieco zobaczyć.


Okiem aparatu nigdy się nie zobaczy tyle co własnym ale panorama całkiem niezła.


13 przebytych kilometrów sprawiało ten dzień świetnym i gdyby nie jeden szczegół pozostał by taki do końca, bo przecież góry uspokajają.


Powtarzałem to sobie co chwila, kiedy jeszcze przed Ostrym wnerwiał mnie śnieg przylepiający się do podeszwy i paska od stuptutów (okropna nazwa, przywykłem do czeskiej návleky😉). Powstawała grudka, która bardzo utrudniała chodzenie, a w niektórych momentach groził nawet upadek albo skręcenie kostki. Bezustanne odkopywanie pomagało dosłownie na parę kroków.


Kto by pomyślał, że taka "drobnostka" potrafi zniszczyć tak wspaniałą wycieczkę. Chciałem je po prostu zdjąć ale mocowanie jest zrobione tak, że zmarzniętego paska nie dało się poluzować. Gdybym miał nuż w kieszeni (jest w plecaku) to normalnie bym to odciął. Serio byłem nabierałem przekonania, że lepiej chodzić bez nich zamiast się męczyć. Tylko nie wiem co by na to "powiedziała" pralka🤭.


Pamiętam, że w podobnych warunkach nie pierwszy raz się z nimi męczyłem ale tym razem byłem zdecydowany kupić coś bardziej odpowiedniego. Nie zwlekając jeszcze tego samego wieczora popytałem znajomych no i nastąpiła zamiana HiTec na Forclaz - Quechua.


Mimo wszystko dzisiejsza trasa zakończona pomyślnie i założę się, że nikt nie powie, że chodzenie tymi samymi trasami jest nudne😀. Dużą wygodą powtarzania tras jest, że dzięki znajomości niektórych szczegółów skraca się czas przebycia. Tak było np z pierwszymi trzema szczytami, do których nie musiałem zawracać z powodu przejścia bez zauważenia.
Mapy jak zwykle do podglądu, które możecie porównać z tymi poprzednimi (podlinkowany tekst na samej górze) i jak najbardziej możecie się nimi sugerować😉. Oczywiście po wyczyszczeniu trasy długość trochę zmieniona.


 

Pytanie na koniec:
Czytaliście uważnie?😉 Pasuje wam ilość zapisanych szczytów z tytułową liczbą?😀

0 Komentarze