Jedynka, dwójka, trójka, czwórka i rakieta czyli niespełniony plan sprzed 10 dni


Jak już parę razy gdzieś wspomniałem zakupem rakiet śnieg się dla mnie stał wyzwaniem💪😎.
Po niedawnym niepowodzeniu dziś znów wyruszyłem ale zanim przejdę do sedna muszę was na wstępie wprowadzić do tematu.
Wymyślić tytuł posta czasami bywa trudniejsze niż samo napisanie posta. Dotąd w większości przypadków tytuł powstaje na podstawie odwiedzonych szczytów lub ogólnie miejsc. Czyli według tego schematu dzisiejszy post mógłby nosić tytuł: Nýdek, Dílek, Mionší, Čerchla, Sošov, Gruník. Też ładnie prawda?😉 Ale nie oddaje zupełnie treści. Tym razem jednak potrzebowałem czegoś innego i wpadłem na pomysł aby brzmiał: Chodził Toni razy kilka, ale jak stopniowo treść posta powstawała w głowie stwierdziłem, że to będzie zupełnie inny post kiedyś w przyszłości (chciałbym w tym roku) w zależności od powodzenia pewnego planu🤭.
No i udało mi się, wymyśliłem tytuł, który nie jest zupełnie przypadkowy ponieważ w kilku aspektach jest ściśle powiązany z treścią.
Pamiętacie ten dowcip?👇
Pewnego razu, a stało się to dokładnie 50 lat temu, pewien facet kupił sobie w salonie nowiusieńką Syrenkę (105L gdyby się ktoś pytał😉). Już na drugi dzień pojawia się w salonie i mówi, że zepsuła mu się skrzynia biegów, więc dali mu inny samochód. Na następny dzień przyjechał i znowu to samo ale szanując swoich klientów dali mu kolejny egzemplarz. Następnego dnia znów przyjeżdża no i zaciekawiony sprzedawca z salonu postanowił pojechać z nim aby sprawdzić co jest nie tak z tą skrzynią biegów. Jadą, jadą, facet zmienia kolejno biegi, gadając do sobie pod nosem: jedynka, dwójka, trójka, czwórka i Rakieta!

Również nie przypadkiem opowiedziałem ten dowcip używając czterobiegowej skrzyni, bo po pierwsze powstał w latach, kiedy więcej biegów nie było to również w bardzo dużym stopniu nawiązuje to do treści mojego opowiadania. Do niezliczonej ilości odwiedzonego Soszowa to zdecydowanie nie pasuje. Nie pasuje nawet do tego ile razy szedłem tę swoją pętlę, bo nazbierało się tego ponad 10 razy. Nawet ilość szczytów na tej pętli nie pasuje😀 bo wliczając Mionszy, na który nie chodzę za każdym razem to szczyty są 3 (Mionší, Čerchla, Wielki Soszów). Są tam co prawda po drodze dwa bez nazwy ale to również nie równa się 4.
Odpowiedź dlaczego 4 biegi w zasadzie już padła powyżej ponieważ dziś do tej pętli dodałem kolejne 2 ale odejmując Mionszy. No i mam tytułową czwórkę😀.
Trzymając się dalej tego porównania trzeba zauważyć, że ostatnio trochę te biegi zgrzytały i to bez wrzucania rakiety😀. Oczywiście wsteczny też użyłem i w dzisiejszym poście ma swoje znaczenie😉.

Dość kręcenia, bo się sam tak zakręcę, że zapomnę co chciałem napisać. Chodzi o to, że szukałem tytułu, który podpowie czytelnikowi o czym to będzie. Aczkolwiek już się pewnie domyślacie ale i tak wam zdradzę, że nie jest to typowy opis trasy ponieważ w dużym stopniu odnosi się do tego co się wydarzyło 10 dni temu jak również jest pewnego rodzaju recenzją zakupionych rakiet czy bardziej opisem pierwszych wrażeń z używania.
Niby nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło ale post znów jest trochę przydługi.  Tego się można spodziewać znając Toniego gadułę ale czy aby na pewno nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło dowiecie się czytając od początku do końca, bo przecież u mnie nigdy nie wiadomo🤭.

No to w drogę😀.
I tym razem cel przede mną. Trochę niepewności po ostatnich przygodach ale idę.


Jakoś tak zawsze moim zwyczajem jest, że rozglądam się wokoło podziwiając dość dobrze znane mi widoki na Nýdek. Na przykład parę dni temu miałem wolne, które było by dobrze wykorzystać dla zdobycia szczytu, tylko że jakoś mnie dopadł leń oraz prognoza pogody zapowiadała w popołudniowych godzinach deszcz. Mimo wszystko wieczorem odezwało się sumienie twierdząc, że przecież szkoda tak zmarnować dzień no i poszedłem na spacer.
Poszedłem kawałek przez Gluchową gdzie przechodząc przez łąkę wracałem w stronę rynku.
Ale to nie koniec bo plan od początku brzmiał:
Zapisać punkty na szczycie, który w zasadzie jest zawsze nie po drodze.
Vrchhora (483m). Tak to ten sam, na którym widać wieżę nadajnika.


No i tym sposobem "spacerkiem" zrobiłem 5km.
No nie lada spacerek to był, bo trochę padało i było na drodze bardzo ślisko a tym razem wyjątkowo nie wziąłem ani raczków ani kijków więc trzeba było uważać.

Podczas dzisiejszego marszu raczki założyłem na Dziołku na początku ścieżki wchodzącej do lasu. Na mokrym i zmarzniętym śniegu było bez nich bardzo wielkie ryzyko upadku.
Mało uczęszczana droga ale podobnie jak ostatnio spotkałem jeźdźca na koniu.


Na samym początku podejścia na łąkę na Plenisku okazało się, że do moich śladów z poprzedniej wyprawy przybyły tylko jedne. Patrząc na nie stwierdziłem, że śniegu nadal sporo a to oznaczało , że czas na premierę rakiet.

Zakładanie żadna filozofia i mogłem ruszyć. Od razu poczułem różnicę ponieważ kijki zapadały się o wiele głębiej niż rakiety, które sprawiały dość dobre wrażenie zostawiając za sobą tylko znikome ślady.


Oczywiście nie omieszkałem przyjrzeć się jak zawsze imponującym znajomym widokom.


Patrząc na kijki widać różnicę. Jest duża.


Kiedy z łąki na Plenisku wszedłem do lasu nagle sobie uświadomiłem, że idę jakoś za bardzo pod górkę🤔. Okazało się, że sugerując się śladami nart zboczyłem z trasy. Wiem, że teoretycznie można sobie tędy skrócić drogę ponadto rakiety zdecydowanie by mi ułatwiły drogę ale mimo wszystko wróciłem na tę właściwą chociażby po to aby się upewnić, że mój przyjaciel leśny stwór nadal tu jest. Ponadto ślady nart nie podążały prosto w górę tylko skręcały, bo na wprost widać było gęstsze gałęzie więc zmiana decyzji nie była trudna.
Ta sytuacja jest idealnym przykładem tego, że nawet kiedy człowiek zna bardzo dobrze jakąś trasę to starczy na przykład chwila nieuwagi i nie trudno o pomyłkę. Tym bardziej podczas warunków zimowych.

Dotarłem do miejsca pod Czerchlą gdzie ostatnio ze względu na coraz wyższy poziom śniegu zrezygnowałem z zapisania tego szczytu. Tym razem bez większego problemu ale nie mając doświadczenia w chodzeniu w rakietach szedłem ostrożnie ponieważ tu powierzchnia śniegu nie była miejscami aż tak zmarznięta i rakiety wchodziły trochę głębiej.


W celach recenzyjnych postanowiłem zrobić zdjęcie tej różnicy i chciałem zrobić krok w tył.
Błagam nie róbcie tego!😃

Ze względu na konstrukcję gdzie tylna część rakiety nie jest przymocowana do pięty i podczas podniesienia nogi odchyla się od stopy jakby na zawiasie. Zbyt mało podniesiona noga spowodowała zaczepienie rakiety o podłoże i już leżałem na plecach. Na szczęście miękkie lądowanie jak w pierzynie z tym, że dzięki głębokości śniegu i plecaku poczułem się chwilę bezradny jak jakiś chrząszcz albo żółw😃.
Nie! Nie mam selfie😝. Kilku znajomych zadało mi to pytanie. kiedy opowiadałem im tę historię😀.
Metodą "kolebkową"😉 udało mi się przewrócić na bok ale to nie był koniec, ponieważ każda próba podparcia się łokciem albo kolanem kończyła się zapadaniem w śniegu. W końcu jakoś mi się udało postawić lewą nogę w rakiecie i tym sposobem wygrałem tę nierówną walkę🤣.
Mimo wszystko nie szedłem aż na sam szczyt i dziś wyjątkowo wykorzystałem 50m tolerancję.
Idąc dalej powoli zbliżałem się do znajomego miejsca, z którego tak trochę mnie przeleciał dreszcz po plecach. Ślady po akcji ratunkowej czyli alternatywnej trasy były jeszcze widoczne.


To zostało po moim placyku, który wydeptałem dla rozgrzewki.


Odwilż zmniejszyła wysokość śniegu minimalnie o połowę ale i tak pozostało go jeszcze sporo.


Od czasu mojej eskapady upłynęło zaledwie 10 dni i szedł tędy jedynie jeden człowiek.
Na podstawie jego śladów ładnie widać różnicę odcisku buta i rakiety.


Kawałek dalej na swojej tarasie nieoczekiwanie natknąłem się na przeszkodę w postaci padniętego drzewa. Specjalnie użyłem tego stwierdzenia "padniętego" ponieważ było już bardzo mocno spróchniałe. Nie ma tego złego bo dzięki temu, że musiałem go jakoś ominąć, w czym bez problemu pomogły mi rakiety, natknąłem się na resztki jakiegoś starego domostwa😮.


Często spotykam się z reakcjami, że chodzenie tą samą trasą jest nudne ale na podstawie tego i podobnych odkryć zdecydowanie stwierdzam, że wcale nie ponieważ szedłem tędy wielokrotnie i zauważyłem to dopiero dzisiaj.
W moich wcześniejszych opowieściach z chodzenia tą trasą znalazły się już jakieś zdjęcia otaczających to miejsce drzew. Pod pewnym względem można ten las nazwać magicznym.
Co widzicie na zdjęciu poniżej?


Ja na przykład widzę ręce🤔...a te ubytki "skóry"? Też by mógł ktoś ciekawie zinterpretować.

Miejsce skąd wtedy przeświecało na mnie słońce i później wygasła moja nadzieja na obejrzenie jego zachodu znajduje się na skrzyżowaniu trasy, którą chodzę z niebieskim szlakiem, który idzie przez Głuchową a parę metrów za przystankiem Setinka skręca w lewo. Dziś znów jest tu pięknie.


Na podstawie kilku wycieczek często twierdzę, że tym szlakiem nikt nie chodzi, bo wiele z odcinków jest dość zarośniętych co utrudnia chodzenie. Dziś widać tam jakieś ślady.


Bardzo możliwe, że te ślady kończą o parę metrów dalej ponieważ ktoś szedł podziwiać te widoki tak żeby mu nie zasłaniały drzewa ale możliwe również, że się mylę i rzeczywiście ktoś jednak tędy chodzi. Mam bowiem informacje od naszego infocentrum w nowym muzeum, że przyjezdni turyści nie znający trasy przez Strzelmą chodzą oficjalnym szlakiem. Zanim dokończyłem tego posta przejeżdżałem Głuchową autobusem i rzeczywiście prowadzą stamtąd ślady.
Rakiety są niezaprzeczalnie jakimś dodatkowym balastem w już i tak ciężkim bagażu ale równie niezaprzeczalnym jest fakt, że bez nich szło by mi się o wiele gorzej, zakładając że w ogóle bym tędy szedł w tych warunkach po niedawnych doświadczeniach😉.
Tak samo jak poprzednio to i dziś warunki na trasie zmieniają się można powiedzieć z każdym metrem czy odcinkiem. Niby jest wydeptana jakaś ścieżka ale nagle tak jakby znika albo rozprasza się na różne strony w zależności od tego jak moi poprzednicy to sobie ułatwiali.


Dzięki rakietom nie musiałem omijać tych wydm i mogłem iść na wprost. Również dzięki nim mogłem odwiedzić miejsce, w którym często podziwiam widoki nie tylko na Czantorię ale i jej okolice. Gdyby nie one pewnie bym poszedł dalej omijając ze względu na głębokość śniegu.


Droga na szczyt Wielkiego Soszowa to mnóstwo wydm i zasp, które potwierdziły informacje ratownika, że tędy na pewno nie ma szans. Widząc teraz te masy śniegu, które pod wpływem odwilży są o wiele niższe, stwierdzam, że na prawdę dobrze zrobiłem zostając tam niżej. Wtedy to musiały być zaspy dochodzące nawet do 1,5 metra wysokości.

Już w poprzednim poście reagowałem na kłamstwa mediów, które twierdziły że ów mężczyzna ugrzązł w metrowych zaspach. Zaspy są dopiero tutaj spowodowane sąsiadującą łąką z tymi widokami, tam gdzie się zatrzymałem to był tylko napadany śnieg.
Zafascynowany tymi wydmami w którejś chwili zatrzymałem się rozglądając ponieważ wiedziałem, że gdzieś by tu miał być ten szczyt. Zreflektowałem się dzięki temu, że znam bardzo dobrze tę trasę (nie licząc szczegółów takich jak dzisiejsze odkrycie😉) no i był 3 metry za mną😃.
Nie jest to szczyt, który aż tak łatwo przegapić jak te inne, o których wspomniałem niedawno ponieważ jest na nim ten charakterystyczny biało czerwony słupek ale zagapiłem się i była by wielka szkoda gdybym go nie zapisał. Nie wiem dlaczego nie ma tu żadnego napisu. Będę się musiał o to postarać szukając w okolicy jakiegoś wielkiego kamienia, na którym napiszę nazwę szczytu😉.

Kiedy kupiłem rakiety od razu się nimi pochwaliłem stwierdzając, że teraz dopiero śnieg stał się dla mnie wyzwaniem😃. Teraz dochodząc do skrzyżowania szlaków na Soszowie mogłem je zdjąć ponieważ droga szeroka jak autostrada😉gdzie podziwiając zarazem trochę zazdroszcząc narciarzom ich umiejętności doszedłem do Lepiarzówki. Tutaj jak zwykle zostałem miło przyjęty i obsłużony więc nie mogłem sobie odmówić ich specjałów. Na początek dla ugaszenia pragnienia Żywiec bezalkoholowy.


Serio! Nie tak jak w tej starej reklamie z mrugnięciem oka😃.
Tradycyjnie poprosiłem o ulubiony cebulowy krem😍, który jest jedyną "zupą" (chyba nadal) nadającą się dla rozgrymaszonych wegetarianów😉😃.


Zupa może jedyna ale bezmięsna oferta coraz szersza. Na przykład nowość w postaci wegeburgera.


Przy okazji komentując moje nieudane wejście 10 dni temu, dowiedziałem się, że gdybym się wtedy dodzwonił to na pewno by coś zorganizowali aby mi pomóc😍. Dowiedziałem się również, że na Stożku jest o wiele więcej śniegu niż tutaj. Przypomniało mi to, że planując wtedy swoją wycieczkę miałem w głowie trzy różne trasy. Jedną z nich to wejście na Ostry robiąc pętlę startując w Koszarzyskach, drugi pomysł na podstawie tego, że nigdy w zimie nie szedłem na Stożek. Nie pozostaje mi nic innego niż poczekać do wiosny.
Fajnie się tu siedzi ale dziś wycieczka nie kończy zejściem przy schronisku więc czas kontynuować.
Kawałek przed Małym Soszowem prawie zniknęła granica😉.


Ten kto tędy chodzi wie, że te graniczne słupki do najniższych nie należą. Wcześniej wspomniana wiosna będzie się tu musiała porządnie napracować.
Od Lepiarzówki do miejsca gdzie czerwony szlak skręca lekko w prawo to tylko 1,6km. W tym miejscu poza alternatywną ścieżką przez szczyt Małego Soszowa w lewo jest dróżka do kolejnego szczytu Gruník.


Przechodziłem przez niego chyba ze 2x, a dziś zanim do niego dojdę nie mogę ominąć Małego Soszowa, do którego stąd jest tylko 300 metrów. Punkty zdobyte już w styczniu ale odwiedzane szczyty można zapisywać do nieskończoności. Ale to już wiecie, prawda?😉 Tak samo jak wiecie, że nie da się zapisać szczytu nie schodząc z turystycznego szlaku. Ponadto nie schodząc z szlaku nie da się podziwiać widoków zaraz obok.


Ale bez obaw ścieżka biegnie równolegle i jest często uczęszczana. Odległością się nie różni ale wyjątek tkwi w tym, że jest bardziej pod górkę. Dzięki rakietom dziś zapis wykonany dużo bliżej szczytu ale da się też stojąc przy granicznym słupku, który nie był aż tak zasypany jak ten niżej.
Jak widać powoli zaczyna się ściemniać więc czas na powrót. Wracając z powrotem do szlaku potem skręcając w mniej uczęszczaną drogę rakiety zdecydowanie ułatwiały chodzenie. Zdążyłem jeszcze uchwycić piękne widoki ale zachód słońca mnie ominął.


Przyglądając się dokładnie widać też polanę na Plenisku którędy dziś przechodziłem.
Dochodząc do domostw zapisałem szczyt Gruník (719m), który jest trochę bardziej w lewo ale w drodze do niego przeszkadzają druty elektrycznego pasterza. Zapewne wyłączone ale w zapadającym zmierzchu można nie zauważyć i pod koniec wycieczki wywinąć tak zwanego orła. Dziś już jednego wywinąłem więc ostrożnie😀.


Mijając niezamieszkane (chyba) w zimie domki mogłem już zdjąć rakiety ale zdecydowanie czas najwyższy na użycie światła przy okazji pakując na plecak rakiety. Są trochę duże i do plecaka nie wejdą ale w komplecie dostałem specjalną torbę. Muszę jeszcze pomyśleć nad lepszym mocowaniem bo w rękach nosić nie będę😉. W drodze powrotnej spotkana koleżanka widząc ten ładunek zapytała:
- Ile waży ten twój plecak?
- Noo🤔 szczerze mówiąc nie wiem ale sprawdzę.
Tak też zrobiłem zaraz po wejściu do domu:
Plecak to około 9kg, odejmując moją wagę😉 to moje ubranie ma około 5-6kg oczywiście razem z tym co mi się mieści w kieszeniach ale bez butów, bo przecież nie będę wchodził na wagę w butach🤣.
Kurcze niezły ciężar noszę w te góry😲ale wiecie jak to mówią:
"Lepiej nosić niż się prosić" albo "Przezorny zawsze ubezpieczony"🙂.

Pamiętam, że nad zakupem rakiet zastanawiałem się już jakiś czas temu ale po tej niedawnej eskapadzie nie wahałem ani chwili i aktualnie nie żałuję. Na prawdę kolosalna różnica. Idzie się w nich dobrze aczkolwiek do jakiegoś szybkiego marszu albo do biegu się nie nadają. To oczywiście zależy od punktu widzenia😉i treningu.
Ich szerokość nie ma zbytnio wpływu na to aby prawa noga przeszkadzała lewej i na odwrót ale faktem jest, że na wąsko wydeptanej ścieżce bywa trudniej i o ile warunki pozwolą to lepiej sobie poszukać innej nie wydeptanej drogi. W przypadku, że rakieta napotyka "utopiony" ślad buta to śmiało można na niego nadepnąć ponieważ wielkość rakiety z powodzeniem go zakryje.
Sporą ich niewygodą jest wspomniane wcześniej👆cofanie ale to również zależy od punktu widzenia albo nawet leżenia jak w moim przypadku🤣.
Jedyną "wadą" wydaje mi się wiązanie, które ma pewne braki na przednim pasku, tak jakby ta ten uchwyt mijał się z ząbkami paska podczas dociągania.



Oczywiście moja recenzja opiera się na dopiero jednym testowaniu i to na częściowo zmarzniętej warstwie śniegu więc w razie głębszej wpadki reklamacji nie przyjmuję🤣. Na pewno jeszcze skorzystam z tego wynalazku i na pewno taki post oznaczę odpowiednim tagiem.

Tym razem niespełniony poprzedni plan udało się spełnić💪
4 szczyty zapisane😍a wśród nich jeden punktowany oraz 14,3km do statystyki.
Tak, zapisuję to sobie i jeśli was to interesuje to w tym roku mam już (albo dopiero😉) 76km i 6544 punktów.


Trasa jak zwykle w zapisana w dwóch miejscach (klik zdjęcia otwiera mapę).
 

0 Komentarze