Górskie Pogotowie Ratownicze, słucham


Dzień zapowiadał się świetnie. Ładna pogoda, ambitny plan: Soszów, po drodze oczywiście Czerchla potem po odpoczynku w Lepiarzówce miałem zamiar iść przez Gruník zapisując tym kolejne punkty przy okazji odwiedzając po raz drugi w tym roku Mały Soszów, który jest tylko o parę metrów od skrętu w stronę Grunika. Wyglądało nawet na to, że zobaczę zachód słońca.
Wyruszyłem tuż przed południem, u mnie dość specyficzna godzina na start i już parę minut później na pierwszym etapie podziwiałam Nýdek, no czyż nie jest tu pięknie?😍


Cel widziałem przed sobą ale Ci, którzy mnie znają pewnie już wiedzą, że coś nie wyszło i dlaczego właśnie taki tytuł. Opowiadałem niektórym osobiście jak również pisałem o tym na fb i instagramie tylko, że w języku czeskim obiecując tę właśnie wersję polską, która jest zdecydowanie obszerniejsza.
Tak więc jeśli wiecie jak się to wszystko skończyło to i tak wierzę, że doczytacie do końca.


Śniegu napadało sporo, więc kiedy minąłem ostatnie zabudowania nie szedłem zawrotną prędkością, ale to ja w zasadzie nigdy nie chodzę. Od Dílku aż do skrzyżowania pod Mionszym trochę ułatwił mi podróż traktor.


Stamtąd szło się już ciężej ale jakoś nie dopuszczałem myśli, że będzie coraz trudniej.
Jedno z najpiękniejszych miejsc w Nýdku: Plenisko było dopiero początkiem tych trudności. Dlatego zdecydowałem się na krótką przerwę.
13:20-13:58. Plenisko

Zmierzyłem głębokość śnieżnej pokrywy... no, ładnie


W celach piknikowych wydeptałem sobie wygodne miejsce popijając herbatkę i podziwiając widoki


Czantoria zawsze robi na mnie wrażenie a przy okazji Gruník.


Pięknie malowniczo prezentowała się ścieżka skąd przyszedłem


Takie widoki zdecydowanie poprawiają mi samopoczucie. Jakżeby inaczej, kiedy ja tak kocham te góry😍.

Po pokonaniu 90-metrowego odcinka w 10 minut nie mogłem się oprzeć panoramie.


Cały odcinek przez tę łąkę na Plenisku to tylko 176 metrów


Walcząc z tym ostatnim miałem nadzieję, że w lesie nie będzie tak trudno i że to co tu jest było po prostu nawiane.


Okazało się, że moje przypuszczenia nie były właściwe.
Były jakieś ślady, jedne piesze oraz od dwóch koni, które spotkałem jeszcze przed Mionszym. Tyle śniegu, że nawet mojego przyjaciela, którym stał się leśny stwór, pogrążyło to we śnie. Ale był😍. Nie budziłem go swym zwyczajem na odpoczynek. Poszedłem dalej.


14:27. Pod Čerchlą
Gdy doszedłem skrzyżowania ścieżki z utwardzoną drogą, która niżej przecina niebieski szlak, czyli w miejscu gdzie droga jest zbudowana z betonowych podkładów kolejowych, ku mojemu zdziwieniu warunki nie były wcale lepsze🤨. Ale nie poddałem się💪😎. Wiedząc, że lekko nie będzie odsapnąłem z herbatką następnie zjadając dwie pastylki cukru winogronowego, które mam zawsze pod ręką.
Niestety nie ma zupełnie magicznych właściwości ponieważ na kolejne skrzyżowanie oddalone zaledwie 300m dotarłem za pół godziny. Tu zwykle zbaczam z trasy aby zapisać wizytę na szczycie.


Niestety nie tym razem. Głębokość śniegu się zwiększała. Jak widać nawet narciarz się poddał.


Gdzieś podczas wędrówki w śniegu powstała myśl: Nie trzeba jechać w Tatry żeby sobie dać w kość i szedłem dalej. Idąc w coraz głębszym śniegu walczyłem chwilę z myślami w głowie coraz bardziej wątpiąc w dotarcie do celu.
15:32. Koniec. Dalej nie dam rady

Po ciągłym brnięciu w głębokim śniegu uświadomiłem sobie, że jestem bardzo bliski wyczerpaniu i postanowiłem sobie wezwać pomoc. Każdy krok oznaczał brnięcie w śniegu powyżej kolan!
Pierwszy numer, pod który dzwoniłem (15:37) to Lepiarzówka, do której zmierzałem skuszony tym co pisali, reagując na ich profilu:
- Jak mnie nie pochłoną te masy śniegu to zajrzę za parę godzin🙂.
Następnym razem muszę uważać na słowa bo wykrakałem - nie dotarłem. Niestety też nie dodzwoniłem się. Zatrzymałem się w miejscu, które wyglądało mi strategicznie najbardziej odpowiednie.


Niestety nawet tu gubił się sygnał(czyli również internet) i nie byłem w stanie zdobyć innego numeru telefonu na przykład do stacji wyciągu, gdzie wiedziałem, że mają skutery, którymi wożą turystów. Pozostała jedyna opcja:
15:42. Telefon na 1210 - Horská služba ČR, Beskydy
Kto z was pamięta numer do pogotowia górskiego? Ja tak🤭. Kilka razy na szlakach spotkałem taką tabliczkę z numerem i nie wiem dlaczego ale numer został mi w głowie. Być może dlatego, że jeden z moich autobusowych kursów ma odjazd 12:10🤔albo po prostu mam pamięć do numerów..
Dodzwoniłem się bez problemu do dyspozytora czeskiego górskiego pogotowia ratunkowego, któremu przedstawiłem swoją sytuację:
- głębokość śniegu dochodząca do 1 metra
- obawy o całkowitą utratę sił
- brak chęci powrotu tą samą drogą.


Wiedziałem, że nawet jeśli sobie skrócę trasę z Pleniska gdzie już niedaleko do drogi na Strzelmą to i tak oznaczało to 3-4km śniegiem zasypanej drogi. Teoretycznie wracałbym po swoich śladach ale w chwili wzywania pomocy czułem się dość wyczerpany i zrezygnowany.
Podczas rozmowy z ratownikiem odpowiedziałem na kilka najważniejszych pytań i ze względu na swoją pozycję zasugerowałem, że wystarczyło by mi gdyby dodzwonili się do któregoś ośrodka i poprosili w moim imieniu o wysłanie pomocy. Wiedziałem, że do szlaku turystycznego na granicy mam niedaleko, brakowało około 500-600 metrów ale w tym śniegu byłoby to mordercze. Powiedział, że skontaktuje się z GOPRem. Zadzwonili już o 15:55 i dowiedziałem się, że ratownicy, którzy mają dyżur koło stacji narciarskiej nie mają skutera, że mają tylko narty ale wyślą jeden z Wisły. Po podaniu danych jak również odesłaniu "pinezki" w wiadomości dla określenia dokładnej pozycji pozostało mi czekać.
Nie było mi zimno ale jednak palce u stóp i rąk zaczęły odczuwać mróz. Zacząłem chodzić w miejscu potem trochę tam i z powrotem wydeptując sobie tym pole do manewru.


16:09 ponownie zadzwonił telefon. Dzwonił ratownik z Czech aby upewnić się czy pomoc z Polski nadejdzie.
Jak napisałem na początku plan dzisiejszej wycieczki był ambitny. Pogoda mroźna ale ładna, spoza drzew przebijało się słońce. Stojąc u kresu mojej dzisiejszej wycieczki jakiś czas  je jeszcze widziałem ale po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że dziś jego zachodu nie zobaczę😒.
Nie spoglądałem wtedy na zegarek więc nie wiedziałem jak długo już tam czekam ale przygotowując ten post jak zwykle przyjrzałem się wszystkim danym z mapy zapisanej w mym eTrex oraz na podstawie historii rozmów w telefonie okazało się, że dosłownie godzina!


16:40. Przyjazd ratownika
Chwilę wcześniej usłyszałem jakieś głosy i pomyślałem, że pewnie jacyś odważni turyści bo ratownicy mają przyjechać na skuterze ponieważ byli świadomi trudności terenu.
Porządnie się zdziwiłem, kiedy po kilku minutach od usłyszanego głosu ujrzałem zbliżającego się do mnie ratownika na nartach. Pomimo wcześniejszym informacjom jednak ktoś chyba zdecydował, że może dają radę. W każdym razie potwierdził, że kontunuowanie drogi do góry jest niemożliwe, że i on miał problem dotrzeć do mnie na tych nartach. Tak jakby potwierdził, że zrobiłem dobrze zostając tutaj.
Oznajmił mi, że poprowadzi mnie inną drogą do stacji narciarskiej. Faktycznie dochodząc tutaj mijałem jakieś ślady nart ale nie miałem pojęcia gdzie by mnie zaprowadziły. Dokładnie tam mnie zaprowadził torując trochę ścieżkę nartami ale i tutaj warunki wcale nie były lepsze czyli również śnieg powyżej kolan.
Kiedy za nim szedłem w którymś momencie zaproponował, żebym stanął za nim na jego nartach. Znając swoją wagę i trochę prawa fizyki😉 jakoś nie wierzyłem w skuteczność tego manewru ale kto by odmawiał ratownikowi. Oczywiście wagi wam nie zdradzę, bo podobnie jak się kobiet nie pyta o wiek to i nikogo nie powinno się pytać o wagę😁.
Wchodząc na te narty stało się to co przewidywałem: jego narty stanęły tak zwanego dęba🤭 ...taki żarcik. Nie no serio, po prostu robiliśmy o wiele głębsze ślady niż robią normalnie narty i w zasadzie nie było mowy o jeździe. Bardziej te narty służyły jako rakiety śnieżne i w zasadzie to było pierwsze pytanie ratownika dlaczego ich nie mam. Często się chwalę jak to jestem bardzo dobrze wyposażony w sprzęt na te moje wycieczki, plecak, który noszę mieści na prawdę wiele potrzebnych rzeczy, bo przecież człowiek nigdy nie wie co go może spotkać albo ktoś spotkany na "szlaku" może potrzebować pomocy. Okazuje się, że jednak czegoś mi brakuje.
Trzymając się go, jakbyśmy jechali na motorze, wspólnymi siłami koordynując ruchy przesuwaliśmy się stopniowo do przodu. W którymś momencie udało się nawet chwilę jechać ale potem znów nastał moment, że zszedłem z tych nart pozwalając mu na swobodniejsze poruszanie się. Pisząc to dociera do mnie jaką ten człowiek ma niesamowitą kondycję!😮 Ma moje uznanie i wdzięczność, której nie da się opisać słowami.


Kiedy dotarliśmy na główny szlak na Soszowie koło górnej stacji wyciągu musiałem mu podać swoje dane czyli imię nazwisko, datę urodzenia, adres. Jak zwykle podczas podobnych językowych konfrontacji trochę zamieszania ze względu na różniące się obywatelstwo od miejsca zamieszkania. Po podaniu danych oczywiście zapytałem czy mam oczekiwać jakiś rachunek za tę akcję ratunkową ale dowiedziałem się, że w Polsce jest to za darmo. Dotarli do nas kolejni dwa ratownicy, którzy o mnie wiedzieli i również ich zapytałem czy chociaż mogę ich zaprosić na herbatę w podziękowaniu za tę pomoc. Odmówili z braku czasu. Zadzwonili oczywiście do swojego dyspozytora informując o dokończonej akcji. Powiedziałem, że poinformuję czeskie pogotowie górskie ponieważ człowiek, z którym wcześniej mówiłem chciał abym to zrobił na potwierdzenie, że jestem w porządku, mimo tego oni to też zgłosili do Czech.
Zarówno Polakom jak i Czechom potwierdziłem, że po krótkim odpoczynku i ogrzaniu się jestem w stanie wracać do domu o własnych siłach. Na pytanie czy mam światło też odpowiedziałem twierdząco, było bowiem parę minut po 17h czyli przejście z ratownikiem trwało 20 minut. Około 600 metrów, które czasami udało się pokonać znów stojąc z tyłu na jego nartach nawet na jakimś odcinku jadąc.
17:10. W schronisku
Z dojścia do Lepiarzówki zrezygnowałem😒, niby dzięki mojej decyzji na szczęście zostało mi jeszcze trochę sił ale chciałem po prostu do domu. W schronisku zamówiłem herbatę i zupę na rozgrzewkę.
Prawdą jest, że mimo wszystko czułem zmarznięte palce i przednie części stóp oraz palce rąk ale na szczęście po kilkunastu minutach uczucie zmarznięcia ustało.


Zaledwie parę minut przed 18tą ruszyłem w drogę powrotną ale już normalną drogą, którą widziałem na końcowym odcinku z ratownikiem, że jest wydeptana.

W rezultacie trasa 13 km, gdzie 5,5 km do celu przeważnie pokonuję w max.2,5h, ale tym razem aż 5h! Następnie 20 minut i ok. 600 metrów z ratownikiem a godzinka i 6 km do domu to był "pikuś" w porównaniu z tym co przeżyłem😎.
Tym razem bez punktów i zanotowanych szczytów, ale i tak ciekawe przeżycie, które uświadomiło mi kilka ważnych rzeczy. Po pierwsze: Idę kupić rakiety śnieżne🤭

Trasa jak zwykle w zapisana w dwóch miejscach (klik zdjęcia otwiera mapę). Ale to nie koniec!

 

Zanim zdążyłem napisać tego posta niektórzy z moich znajomych podsyłali mi linki do czeskich portali informacyjnych ze słowami: Już się o tobie pisze.
Od razu zauważyłem spore nieścisłości co do publikowanych treści. Przede wszystkim główna informacja była, że to jakiś starszy pan ugrzązł w metrowej zaspie. Od razu zareagowałem, że to nie może być informacja o mnie bo przecież nie jestem żadnym starszym panem!😝 Ja wiem , że do najmłodszych już nie nalezę ale STARSZY pan?!😮😡 Wypraszam sobie😉.
Kolejną informacja zaprzeczająca fakt, że to nie ja ponieważ ja nie ugrzązłem ale walczyłem z prawie metrowym śniegiem a to jest spora różnica. Wręcz w innym miejscu napisali, że ów mężczyzna nie był w stanie iść na przód ani z powrotem.
Zakładając, że rzeczywiście posiadają od ratowników informacje o tej akcji ratunkowej dotyczącej mojej osoby to jednoznacznie jest tu widać jak media kłamią i manipulują informacjami tylko po to aby wzbudzić sensację i podnieść "oglądalność".
Jeśli czytaliście podobne informacje to tutaj dowiedzieliście się jak to było. Jedno jest pewne: U mnie kłamstw nie znajdziecie! Bo tak jak jest napisane na samej górze: Posty są życiem pisane.
Na podstawie tych ekstremalnych warunków (nie kojarzyć z ekskrementami🤣) wpadłem na pomysł aby dodać do bloga kolejną kategorię Toniego: szaleństwa Toniego😀.
Nie no żart, nic takiego dodawać nie będę ale może znacie moje ulubione motto (chyba nigdzie w swoich postach nie wspominałem), które mam nawet w swoim fb profilu:
Lepiej zrobić i żałować niż żałować że się nie zrobiło.
Osobista refleksja
Mój post być może sprawia wrażenie, że podchodzę do całego tego zdarzenia lekceważąco i śmieję się z tego ale tak na prawdę dało mi to w jakiś sposób do myślenia i zdecydowanie wyciągnąłem z tego jakieś wnioski. Być może ściągnę na siebie jakąś falę hejtu i krytyki, którą spotykam czytając czasami komentarze pod postami dotyczącymi akcji ratunkowych w górach pod adresem nieodpowiedzialnych turystów, którzy często niepotrzebnie i bezmyślnie się narażają tym samym zatrudniając i tak często przepracowanych ratowników.
Czy różnię się czymś od nich? Jestem pewien, że poza ewentualnym hejtem czy krytyką znajdą się tacy, którzy albo pokręcą głową albo pogrożą palcem. Ale chyba można stwierdzić, że w tym moim szaleństwie było trochę odpowiedzialności resztki zdrowego rozsądku, że mimo wszystko nie szedłem do kresu swych sił?
Mam trochę mieszane uczucia co do tego czy zrobiłem dobrze wzywając pogotowie górskie czy po prostu nie miałem iść z powrotem. Teoretycznie mogłem zawrócić do Pleniska wracając po swoich śladach ale w chwili, kiedy się zdecydowałem wezwać pomoc czułem się dość wyczerpany i zrezygnowany. Patrząc teraz na mapę powrót do normalnej drogi wcale nie oznaczał 3-4km.


Kolejne doświadczenie i nauczka dla mnie: Mogłem sprawdzić trasę powrotną. Zdecydowałem jak zdecydowałem ponieważ nie byłem pewien tego czy dam radę aczkolwiek jakiś zapas siły jeszcze został. Od początku założyłem, że po wejściu na główny graniczny szlak ogrzeję się i wracam do domu tą najprostsza drogą zakładając, że ścieżka od schroniska będzie dostatecznie wydeptana, ponieważ wiem, że większość turystów z Nydku chodzi właśnie tędy.

Kontynuując tę refleksję zastanawiam się dalej czy te doświadczenia wpłyną na moją naturę i czy będę bardziej skłonny do odwrotu albo nadal będę gnał do przodu bo: "jakoś to będzie"🤔.
Podejrzewam, że ci, którzy już czytali o moich przygodach i ci, którzy mnie trochę znają nie spodziewali się stwierdzenia typu "jestem przekonany, że następnym razem szybciej podejmę decyzję o zawróceniu". Tego niestety nie mogę obiecać🤭.

Pamiętacie taki post: Mój pierwszy raz z IZS 112? Bez obaw wtedy to doświadczenie wcale nie zmieniło mojego podejścia do wszystkich tych, którzy czuwają nad naszym bezpieczeństwem albo śpieszą na pomoc ale tym razem to zupełnie inna historia. Wszystko przebiegało zupełnie inaczej. Już pierwsza rozmowa z dyspozytorem czeskiego beskidzkiego pogotowia sprawiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie zauważając profesjonalność i konkretną rozmowę co do szczegółów zdarzenia i tego co właściwie chcę. Dało mi to poczucie bezpieczeństwa i pewnie dlatego w ogóle nie sprawdzałem jak długo na tę pomoc czekam.

Nawet jeśli macie taką pamięć do numerów jak ja😉to mimo wszystko zapiszcie sobie
👇
Numery Ratunkowe w górach:
PL: 985 lub 601 100 300
CZ: +420 1210

Zanim dokończyłem posta zdążyłem już zrobić zakupy😉


W tym momencie śnieg się dla mnie stał wyzwaniem🤭.
Ale nie bójcie się, obiecuję: będę na siebie uważał🙂.

kategoria blogaToni napisał

0 Komentarze