Górobranie czy grzybobranie? Tajemniczy szczyt i niebieskie grzyby



Czeski post powstał wcześniej niż ten polski i co gorsza nie da się dosłownie tłumaczyć, ale żeby polscy czytelnicy nie byli poszkodowani więc z miłą chęcią przedstawiam wam polską wersję Horobraní na houby.
Tytuł powstał w mojej głowie jeszcze zanim w ogóle wiedziałem kiedy i czy w ogóle na te grzyby pójdę😃.
Czeskie stwierdzenie "na houby" to takie określenie czegoś do niczego, do nic się nienadającego. Po prostu chciałem zainsynuować, że aplikacja Górobranie jest do niczego, ale kto mnie zna wie, że chodzi o żart, ponieważ aplikację uwielbiam, co wielokrotnie podkreślałem we wcześniejszych postach.
A teraz wracamy do treści...

Nie macie pojęcia jak mnie ci wszyscy ludzie z koszami wkurzali i to jak w autobusie tak również na fb😡.
Niee, przesadzam😃tylko i po prostu zazdrościłem chociaż mógłbym poprosić kolegę, zapalonego grzybiarza, który by mi z radością ofiarował swoje zbiory, ale chciałem po prostu wyruszyć osobiście.
Chciałem iść już w zeszłym tygodniu kiedy po popołudniowej zmianie miałem wolne, ale wiecie jak to jest kiedy parę dni wcześniej wstawałem na rano do pracy to ten niedostatek snu musiał się kiedyś odezwać i kiedy w końcu wstałem, zjadłem śniadanie, wypiłem kawę to jakieś wyjście do lasu traciło sens.
Na samym początku, kiedy się zastanawiałem gdzie iść powiedziałem sobie: Praszywa, do której mam niecały kilometr a na szczyt w sumie 2,2 km. No, oczywiście, że bez Górobrania się nie da😍.
Ostatecznie zdecydowałem się na  Mionszy, którego również w tym roku nie odwiedziłem ponieważ skupiłem się na odkrywaniu nowych (dla mnie) obszarów i muszę przyznać, że w porównaniu do lat ubiegłych, w tym roku niewiele szczytów się powtarza, a ich liczba kilkakrotnie przewyższała poprzednie.
Dzisiejszej trasy specjalnie nie pilnowałem, bo wiedziałem, że jeśli będę podążać za nosem, to kto wie, gdzie mnie poniesie😃, ale mimo wszystko próbowałem kierować się w stronę Mionszego. Około 100 metrów od wejścia do lasu spotkałem znajomego, który nie pocieszył mnie słowami: Nie ma. Po weekendzie wszystko pozbierane🙁
Nie szkodzi, grzyby nie są moim jedynym celem i nie potrzebuję ich dużo, bo potem z nimi jest kupa roboty.
Możecie sobie wyobrazić moją radość kiedy po kolejnych 100 metrach i to akurat w momencie kiedy zszedłem z drogi do lasu znalazłem pierwszego grzyba🤩. No i jak się mówi: Jeśli jest jeden będzie też następny.


No i rzeczywiście, zaraz obok ich było całe mnóstwo😃.


Pewnie, że żart😃, ale kawałek dalej zupełnie poważnie były kolejne 3. Owszem inne od tych co znam, czym potem bombardowałem wszystkich grzybiarzy prosząc o identyfikację, dlatego że kolor spodniej części kapelusza wzbudzał we mnie spore wątpliwości, aczkolwiek najbardziej znane testy, cięcie i ugryzienie podpowiadały, że by to nie miały być trujące grzyby.

Wg wszystkich pozbieranych informacji był to Krasnoborowik ceglastopory, ale czy to jest potocznie zwany Siniok tego nie jestem pewien i najprawdopodobniej to Modroborowik ponury. Czeska aplikacja kilkakrotnie trzymała się swojej wersji.


Potem długo długo nic i chociaż zejście z "zaplanowanej" trasy przewidywałem to jednak nieoczekiwanie znalazłem się w niesamowicie magicznym miejscu w bezpośredniej bliskości formacji skalnej, albo raczej porządnie stromego kamiennego kopca, obok którego na szczęście była droga. Miałem trochę obawy ale miałem nadzieję, że gdzieś się nagle nie skończy, bo na mapie jej nie ma.

Ani potem nie sprawdzałem mapy i nagle wszedłem na drogę, która mi była jakaś znajoma.
Nýdek Bajcarka to oddalona od centrum Nydku osada, w której mieszka już na prawdę tylko kilka ludzi, a kawałek wyżej mieszkała moja droga koleżanka. Trochę zboczyłem z zaplanowanej trasy🤭, ale przynajmniej wiem gdzie jestem i do Mionszego to wcale nie tak daleko😃.
Przeszedłem pomiędzy znajomymi zabudowaniami, za którymi po obu stronach drogi odpoczywała bycza młodzież co mnie zniechęciło od grzybowego kłusownictwa i to na prywatnym terenie a na to, że prawdopodobnie coś tam rosło, wskazywała duża liczba muchomorów.


Był tu nawet piękny widok, który tylko poprawił i tak już świetny nastrój, mimo że w koszyku były dopiero i tylko cztery grzyby.

W tym samym miejscu był też słupek ze znaną wszystkim tabliczką „punkt geodezyjny”, który od razu dodałem do folderu w mapach.cz o nazwie „szczyty w Nýdku, których nie ma”. Folder istnieje od chwili, gdy nie mogę się zdecydować, który wybrać szczyt w Nýdku, którego będę patronem(taka opcja w Górobraniu), a są tam przede wszystkim takie, których nie znajdziesz poza urzędowymi katastralnymi mapami (w Czechach ČÚZK, w Polsce geoportal.gov.pl).


O ile wam teraz przyszło na myśl, że głównym celem dzisiejszego dnia nie jest ani grzybobranie, ani Mionszy, to dobrze kombinujecie🤭, ale na razie po drodze kilka razy nie mogłem się oprzeć przepięknej jesieni.


Tak czy inaczej wizyta na Mionszym to nie tylko i wyłącznie zapisanie szczytu, ale spacer po szczycie, który, jeśli pamiętacie, odkryłem z zupełnie innej strony, a dziś, ponieważ pogoda była naprawdę piękna, chciałem po prostu cieszyć się pięknem tego szczytu.
Mionší (744 m) to nie tylko szczyt🥰. Jest tam wiele magicznych, tajemniczych i cudownych miejsc🤩. Ścieżka znajduje się na odcinku tej „głównej” ścieżki idącej z Pleniska na Dziołek i jest wydeptana, co oznacza, że ​​miejscowi znają to miejsce. Oczywiście, że znają ponieważ nie znalazłam tam ani jednego grzyba😡.
Ale muchomory są również piękne, prawda😍.


Tuż pod szczytem moją uwagę przyciągnęło drzewo zjadające kamień.


Kamieni jest tutaj bardzo dużo, a kolejne skupisko kamieni ze starannie wykonanym paleniskiem, obok którego pewnie jakiś Górozbieracz napisał na jeden z nich nazwę szczytu.


Nie mniej jednak aplikacja informuje, że ​​do szczytu pozostało około 70 metrów, co by odpowiadało, ponieważ znajduje się tam również kamień szczytowy czyli reper. W chwili obecnej nie stoi tylko leży a przeniosłem w to miejsce ten z napisem przy ognisku. No co, porządek musi być😉.


Około 5 metrów obok (dalej) znajduje się kolejne skupisko kamieni, gdzie obok kamienia z nazwą znajduje się kamienny „kopiec” i jakiś kamień pamiątkowy dla... kurcze!🙁 teraz widzę, że napis na zdjęciu jest nieczytelny, ale chyba dla jakiejś Danuśki🥰.
Miłe miejsce, które mi od razu przypomniało miejsce niedaleko chaty na Czantorii, które z przyjaciółmi zrobiliśmy dla Bee🖤.


Tu ale piękne i miłe odczucia się nie kończą, bo kilka metrów dalej znajduje się kolejny kopiec, czyli kolejna kupa kamieni, której pochodzenia nie znam.


Właściwie to szedłem w kierunku, z którego tu przyszedłem wtedy po raz pierwszy i wiedziałem, że kilka metrów dalej rośnie piękny podwójny buk, który jedna z moich koleżanek nazwała parą czy małżeństwem, teraz nie jestem pewien, ale gdzieś w moim blogu na pewno to znajdziesz😉.


Co ciekawe, a teraz znów nie jestem pewien czy tu był, ale tuż obok jest też kamień, szczytowy czy graniczny... nie wiem🤔.


Wtedy, gdy szedłem tu po raz pierwszy, natknąłem się na jakąś skałę. Bałem się wówczas zbadać to dokładniej, ponieważ obecność fotopułapki na drzewie obok podpowiadała mi, że bywają tu jakieś dzikie zwierzęta😱.


Dzisiaj nieco odważniejszy i oczywiście głośniejszy zszedłem od podwójnego buka, aby przyjrzeć się dokładniej temu miejscu. Serio dziś naprawdę piękna pogoda i nagle w mrocznym lesie było dużo więcej światła.
Tylko że skały nie ujrzałem a czym niżej tym jakoś mniej mi się nie podobał pomysł wspinaczki z powrotem na szczyt. Mimo to zatrzymałem się tu na chwilę przy kolejnym skupisku kamieni. Na zdjęciach nie za bardzo widoczne, ale tyle skupisk kamieni co tu nie widziałem nigdzie w Nýdku.


Na drogę wracałem przez szczyt i wyżej opisane miejsca a dopiero teraz mnie zafascynował ten kamień.


Teraz znowu się rozglądałem w poszukiwaniu jakiejś zdobyczy do koszyka, ale grzyby... to był tylko muchomorowate😐
W czeskiej wersji tego opowiadania użyłem stwierdzenia "ale houby", które znów miało podwójne znaczenie w sensie "nic z tego".


Poza muchomorami i niczym znalazłem porzuconą butelkę, która bez problemu zmieściła się do niezbyt zajętego koszyka.


Jesień to wspaniała pora roku zarówno dla grzybiarzy, Górozbieraczy albo po prostu "zwykłych" miłośników gór, którzy w jakiś sposób czerpią siłę z gór i lasów. Już nie jest już tak zarośnięty, a ponieważ „wiedziałam” dokąd zmierzam, nie wahałam zejść ze ścieżki w głąb, aby sobie skrócić drogę.
Spodziewanie niespodziewanie zostałem nagrodzony kilkoma co prawda ogryzionymi, ale poza tym całkowicie zdrowymi sztukami, które w sumie były ostatnimi na dziś.


Patrzę na zdjęcia i tak jakoś się gubię w liczeniu🤔.


Prawdopodobnie jedno znalezisko zapomniałem utrwalić aparatem, ale do domu przyniosłem świetnych 7 sztuk🤩.


Tak czy inaczej to nie koniec opowiadania🤭.
Znudzeni? Niee😃
Zaskoczeni? To już wcale, przecież mnie znacie🤣.
Pomyślnie udało mi się dojść do ścieżki, którą zwykle chodzę w celach czysto turystycznych i w momencie, kiedy się kładłem na skarpę dzielącą drogę od lasu to o mało nie zniszczyłem tego oto pięknisia🤩.


Rósł sobie ot tak na samiuśkiej drodze, a ten dla którego się chciałam położyć, rósł właśnie na tym brzegu.


Z jednej strony tak sobie myślę, że tyle piękna, ale niestety niejadalnego... o tak, wiem, każdy grzyb jest jadalny ale często tylko raz🤣.
Z drugiej strony wyobraźcie sobie, że wszystko by było jadalne😮... to co by nam pozostało do podziwiania?!


Cel mojej dzisiejszej wycieczki był przede mną, a właściwie niedaleko od szczytu Mionszy, bezimienny szczyt o wysokości 675 metrów, który jest właściwie pierwszym, o którym „dawno temu” pomyślałem aby się stał tym, który wybiorę by stać się jego patronem w Górobraniu.
Dlaczego się nie zdecydowałem?
Dlatego, że jestem bardzo niezdecydowanym człowiekiem, aczkolwiek mam w tym temacie kilka kryteriów, o których na pewno wspomnę, gdy już się w końcu zdecyduję😃.


Szczyt 675m spełnia potrzebne warunki. W pewnym sensie to miejsce jest magiczne i bardzo interesujące, znajduje się niedaleko ścieżki, którą lubię chodzić na mój ulubiony szczyt Soszów i tu gdzieś są  kamienie graniczne z napisem TK.
Zatrzymałem się tutaj, aby znaleźć szczytowy kamień, ale niestety bez sukcesu. I nadal nie jestem zdecydowany...
No cóż idę do domu...znaczy się do HoroPriusa (taką nazwę nadałem mojemu wiernemu towarzyszowi wycieczek w tym roku).
Znów poszedłem na skróty w kierunku ścieżki niżej położonej, no bo co co jeśli przypadkiem się tam pojawi jakiś grzyb.
Nic nie znalazłem, ale przynajmniej zrobiłem sobie selfie😉.


Wszystko fajnie pięknie, ale nagle oczekiwana ścieżka jakoś mi się zgubiła, a zamiast niej potok z dość głębokim korytem był niespodziewaną przeszkodą🤔😱. Spojrzałem na mapę i jakoś mi nie pasowało, że zamiast być przed potokiem jak pokazuje mapa, ale realnie jestem przed nim🤔.

Po chwili dotarło do mnie, że jestem w miejscu gdzie łączą się dwa potoki, z tym że ten drugi, którego nie ma na mapie jest prawdopodobnie i po prostu spływającą wodą po deszczach. Nagle okazało się, że o dziwo wróciłem dokładnie tą samą drogą, którą szedłem w górę, tylko wcześniej, pewnie dlatego, że byłem zbyt zajęty rozkładaniem się za jakimś grzybem i tak mi jakoś umknęło, że droga, którą szedłem, tak naprawdę to jej częściowo nie ma, odpłynęła.


Stąd już znów tych 100 metrów do auta przy którym stwierdziłem znowu nieoczekiwany wynik😃: Drogą i bezdrożem nachodziłem 7 kilometrów i znalazłem 7 grzybów😍, noo oczywiście jeśli nie liczyć tych pięknych muchomorowatych😃.
W domu je potraktowałem nożem, ale zanim zdecydowałem się pokroić te z czerwonym "poddaszem". Jak sami widzicie nie jestem żadnym mykologiem, bo nawet nie wiem jak się nazywa ta spodnia część kapelusza🤭.


Pewnie, że się pytałem wujka w goglach, ale okazuje się że nazwy różnią się wg gatunków więc nie będę się wymądrzał, bo mogło by się okazać, że sobie narobię wstydu😃.
Tak czy inaczej nigdy nie widziałem, żeby grzyby tak szybko zmieniały kolor na niebieski. Serio dosłownie kilka sekund, że nawet nie zdążyłem zrobić zdjęcia jak były jeszcze żółte.


Dopiero za drugim razem z telefonem w jednej ręce a z nożem w drugiej😃.


Jeszcze ich nie jadłem, ale już są ugotowane z nacią pietruszki i selera, oregano, majerankiem i lubczykiem, bo jak wiadomo, zioła to podstawa wszystkiego, co gotuję.


Jeśli nie zobaczysz kolejnego artykułu na moim blogu, to albo dlatego, że nadal nie mam czasu, albo jednak te grzyby były trujące😃🤭.

0 Komentarze