3/2014 z cyklu: Ja i mój rower. Trasa: Nýdek - Třinec - Konská - Ropice - Horní Žukov - Č.Těšin - Třinec - Nýdek


Dla większości długi weekend.
Ja, żeby mieć ów długi weekend, odpracowałem wczorajsze Święto Pracy i mogę cieszyć się z 3 dni wolnego. Pomimo prognoz meteorologów postanowiłem wybrać się na wycieczkę.
Jeszcze nie wspomniałem, że posiadam outdoorową nawigację Garmin eTrex20. Fajna zabawka, tym bardziej, że motywuje mnie do wsiadania na rower i tworzenie śladów moich wypadów, które potem zamieszczam na treseo.pl
Dzisiejszą wycieczkę zaplanowałem poprzez program BaseCamp bezpośrednio połączonym z nawigacją.
Po ostatniej nieudanej próbie wyjazdu na pobliską "górkę" Filipka (762m) postanowiłem potrenować kondycję na równiejszych terenach. Za cel obrałem sobie Zalew Těrlicko.
Jak poinformowałem z rana na FB, plan był taki:
Plan na dziś.
Ktoś ze mną?
Někdo se mnou?
Start z Nydku: godz: 10
Z Nydku do Těrlicko, objechać dookoła i z powrotem. 

Mapę wytworzyłem w BaseCamp i za pomocą pliku przeniosłem do treseo.
Foto = link do mapy


Jak zwykle jechałem sam. Wyjechałem o jakieś pół godziny później, ponieważ przygotowania zabrały mi więcej czasu niż przypuszczałem. 
Z Nýdku do Třince jechałem znaną mi już trasą (pozwólcie, że będę używał oryginalnych nazw miejscowości), gdzie w Bystřici tuż przed mostem użyłem cyklotrasy, która powstała w zeszłym roku, po tym jak i tak ludzie tam jeździli unikając jazdy w dużym ruchu samochodów. Owa cyklotrasa ciągnie się od Bystrzycy po Vendryně przy przejedzie kolejowym koło Restauracji Zobava, później to trasa składająca się z różnych odcinków dróg i innych cyklotras.
Ponieważ swoją trasę w nawigacji rozpocząłem od Trzyńca, skierowałem się na Naměsti Míru (Rynek Pokoju). Zupełnym przypadkiem trasa zaczynała u kamienia w parku z którego tryska pitna woda. Stąd zgodnie ze wskazówkami eTrexa jechałem w stronę Huty Trzynieckiej (Třinecké železárny), nemocnice Podlesí (szpital) czyli Konská, następnie Ropice w kierunku Horní Žukov.
Trasa przebiegała w większości asfaltem, czasami tylko żwirem albo dawno nie naprawianą drogą asfaltową, czyli wykruszony asfalt. Dla mnie nie problem, ponieważ posiadam dobrze amortyzowany rower.
Jechało się spokojnie wśród domów i dość ładnych widoków. Jedną z atrakcji po drodze było ogromne pole golfowe, na którym z jednej strony grający a po drugiej kosiary. Jadąc dalej, nad polem zauważyłem krążącego jastrzębia, chwilę później siedział na drzewie. Zatrzymałem się w bezpiecznej odległości by go nie płoszyć. Siedział bokiem do mnie i być może pomimo świetnego wzroku mnie nie zauważył. Zanim jednak zdążyłem wyciągnąć telefon by zrobić mu zdjęcie - zwiał. Jednak mnie zauważył, no chyba, że dostał sms od kolegi, że żarcie łazi gdzie indziej😁.
Od dłuższej już chwili obserwowałem jak nad Trzyńcem leje, o czym wcześniej poinformowały mnie grzmoty.
Wahałem... zawrócić czy jechać dalej? Znając meteorologów miałem nadzieję, że się pomylili i to tylko chwilowe, poza tym jak dotąd deszcz był za mną. Jadąc jednak dalej dosięgały mnie sporadyczne krople przyniesione z wiatrem. No cóż jak wspominałem - kondycję mam za słabą by mknąć jak wicher😀.
Coraz bardziej rozglądałem się za odpowiednim miejscem do schronienia. Najlepszym byłby przystanek, bo zaparkować komuś w podwórku, mijanych domów, pod jakimś daszkiem było by chyba nieodpowiednie😛. Moim oczom pojawił się przystanek w Górnym Żukowie, gdzie bez wahania zaparkowałem, ponieważ deszcz mnie dogonił. Przerwa w sumie się przyda.
Czas na mały posiłek w postaci kilku kostek czekolady. Normalnie słodyczy nie jadam, bo jak twierdzę: Jestem wystarczająco słodki😁 ale w trasie cukier to podstawa. Przerwa przydała się też z innego powodu. Ucisk siodełka na niektóre naczynia krwionośne spowodował zdrętwienie mojej męskiej części ciała. No co śmiejecie się?!😝 Dość częsty przypadek ale nie jestem pewien czy nie skonsultować tego z moim lekarzem (mały problemik - mój lekarz to kobieta) czy przypadkiem nie zagraża to temu lub owemu😉.
Nadal padał deszcz. Nie lało tylko padało... oczywiście, że to różnica. Patrząc w obranym kierunku było słonecznie, więc postanowiłem, że kontynuuję do celu. Jakieś 250 drogą w dół do skrzyżowania. W lewo cel za jakieś 20km, w prawo Cieszyn 5km. W błyskawicznej decyzji pomógł padający deszcz.
Dobrze, że stąd do Cieszyna jedzie się z górki! Teraz już lało, jechałem w stronę burzy, ale to nic, bo zaobserwowana prędkość (51km/h) chyba powodowała to, że to co na mnie spadło schło po drodze😀. Wyścig z deszczem i czasem świecenia zielonego światła na semaforze. Stojąc na czerwonym zmókłbym więcej. Dałem czadu obserwując zamocowany na kierownicy zegarek z pulsometrem, który raz informował mnie piszczeniem, że osiągnąłem maksymalny dozwolony puls (chyba 174).
Dla niedoinformowanych> to z polecenia lekarza kardiologa, że  nie powinienem szaleć, bo ja chociaż młody (42) to serduszko uważa inaczej.
Deszcz ustawał a ja zbliżałem się do Olzy, gdzie jadąc wzdłuż, zatrzymałem się by przeczekać deszcz i podreperować poziom płynów w organizmie, co uczyniłem w restauracji "Sikorák" pijąc już kiedyś wspomnianą Kofolę. Park Sikory graniczy przez rzekę z Parkiem Sportu w Cieszynie - polecam nie tylko rowerzystom ale i rolkarzom. 
Koszulkę zamieniłem na kurtkę ponieważ troszku się ochłodziło. Z parku jechałem wzdłuż Olzy.



Nie spodziewałem się, że Olza miewa takie piękne miejsca.
Koniec przyjemności z jazdy bez samochodów. Droga od rzeki wychodzi tuż przed mostem na ruchliwym odcinku z Trzyńca do Czeskiego Cieszyna, z trudem przebiłem się na druga stronę, bo to nie skrzyżowanie. Chyba najbezpieczniej było by wyjechać w kierunku Cieszyna i na skrzyżowaniu włączyć się jak człowiek, a w sumie niedaleko, jakieś 50m. Tu spotkałem dwóch cyklistów, którzy zapytali czy trasą którą przyjechałem dojadą do Cieszyna. Nic dziwnego, trasa nijak nie oznaczona, można tylko na nosa skręcić i liczyć na to, że nie jest to ślepa. Oczywiście jednak potwierdziłem, że jest to najlepsza opcja. Chłopaków również zawrócił deszcz z wcześniej obranej trasy. Ich zamiarem było w góry. Byli z Bohumina, mam nadzieję, że nie zmokli bo kawałek do domu jeszcze mieli.
Na rondzie przy Myší díře (Mysia dziura) jechałem prosto, gdzie znowu relax bez samochodów i kontynuacja jazdy wzdłuż Olzy gdzie połączyłem się z trasą "tam", czyli cyklotrasa aż do Bystrzycy.
Tuż za Mysią dziurą zauważyłem, że padły baterie w nawigacji. Oj jaka szkoda! Nie będzie chyba zarejestrowanego śladu mojego dzisiejszego wysiłku😒.
Baterie wymieniłem, jak nie zapisało, to odtworzę trasę z pamięci i na podstawie trasy, którą zaplanowałem przez BaseCamp. Żeby szkód nie było mało... podczas małej przerwy w Bystrzycy na końcu cyklotrasy, po to by zamienić kurtkę z powrotem na koszulkę, bo znowu wyszło słońce, zdejmując moje drogocenne okulary ułamało się mi "uszko". No... nie będę wydawał znowu kupy kasy na fotochromy, przylepię.
Do domu dotarłem cały ale z obolałą częścią ciała, która zwykle boli po tylu kilometrach.


Obolały ale szczęśliwy, bo chociaż plan niespełniony, bo jednak meteorolodzy się nie mylili, to jednak przejechałem dziś równych 50km. A że się nie mylili potwierdziła to burza do pół godziny od mojego powrotu. 
Mam nadzieję, że wam się przyjemnie czytało. Liczę na wasze komentarze, a może nawet zachęcę was do tego bym następnym razem nie musiał jechać sam. Okazało się, że Garminek jest ętelegętny🙂 i zapisał trasę przy wyłączaniu.

0 Komentarze