Do napisania tego posta zainspirował mnie (nie pierwszy raz) post Iwony.
Nie będę się odnosił do tamtego posta ale jak najbardziej polecam wam tę lekturę.
Postanowiłem wam opowiedzieć swoją własną historię.
Przez 30 lat mieszkałem w mieście.
Na początku (w mej pamięci) był Chorzów, następnie świeżutkie mieszkanie w Panewnikach (dzielnica Katowic), a o ok. 10 lat później, o kawałek dalej, dzielnica Rudy Śląskiej (Kochłowice).
Od lat kochałem góry i jak tylko miałem możliwość jechałem minimalnie 80 km po to by zdobyć jakiś szczyt. Kiedyś żartem powiedziałem: Muszę sobie znaleźć żonę z gór. Zupełnie nieplanowanie żart się spełnił. Spotkałem (nie w górach) kobietę, która 2 lata później stała się moją żoną. Tym sposobem od 13 lat (z przerwą 2,5 roku na Irlandię) mieszkam na wsi w miejscowości Nydek. Dookoła góry, lasy, pola... przepięknie!
Chciało by się powiedzieć, że cisza i spokój, nie tak jak w miejskim zgiełku, ale kiedy zaczyna się wiosna słychać z samego rana jak ptaki wrzeszczą jeden do drugiego, warkot pił i kosiarek...
Ale mimo wszystko podoba mi się mieszkanie na wsi. Można by wymieniać plusy i minusy jak np. strach z pszczół, kury, kaczki, krowy, owce... i ich łajno i smród.
Z drugiej strony przestrzeń przed domem bez gapiów w oknach, obserwujących co i w czym ubrany wynosisz do śmieci. Jak wiadomo mieszkanie na wsi (niecałych 2 tys. mieszkańców) niesie za sobą pewne "ryzyko", że wszyscy o wszystkim i wszystkich wiedzą. Wielu ludzi pewnie zdziwi (może nie) fakt, że wcale mi to nie przeszkadza. Jestem w miarę kulturalnym i porządnym człowiekiem, więc czego miałbym się obawiać. Czasami mówię z uśmiechem:
- Jeśli ludzie nie mają o czym mówić to niech mówią o mnie😁.
Jednym wielkim, zaobserwowanym plusem tego, że wszyscy się znają (wierzcie mi, nie wszyscy) jest przykład, kiedy potrzebowałem przywieźć na drogę żwir. Poprosiłem o to znajomego posiadacza traktora z przyczepą i przywiózł. Zanim zdążyłem mu zapłacić za pierwszy dowóz to potrzebowałem kolejnej, bo było za mało, ale w telefonie, kiedy tłumaczyłem się z wyrzutem sumienia w głosie, że nie zapłaciłem jeszcze, usłyszałem w odpowiedzi:
Jednym wielkim, zaobserwowanym plusem tego, że wszyscy się znają (wierzcie mi, nie wszyscy) jest przykład, kiedy potrzebowałem przywieźć na drogę żwir. Poprosiłem o to znajomego posiadacza traktora z przyczepą i przywiózł. Zanim zdążyłem mu zapłacić za pierwszy dowóz to potrzebowałem kolejnej, bo było za mało, ale w telefonie, kiedy tłumaczyłem się z wyrzutem sumienia w głosie, że nie zapłaciłem jeszcze, usłyszałem w odpowiedzi:
- Nic nie szkodzi, to drobnostka.
W takim sensie, że mi ufa i wie, że jak tylko znajdzie się okazja to mu zapłacę.
Kontakt z przyrodą daje mi niesamowita radość, co wielokrotnie mogliście zauważyć w opisywanych przeze mnie wycieczkach z cyklu: Ja i mój rower. Zieleń, kwiaty i te góry. Aaach!
Wsiadając na rower, czy też idąc pieszo na spacer często delektuję się tym pięknem okolicy i mimo wszystko (wiejską) ciszą. Wdycham powietrze pełnymi płucami, no bo oddychać trzeba, a i tu widać czym się oddycha ze względu na niedaleką Trzyniecką hutę.
Zimą wychodzę z domu tylko kiedy muszę, bo w górach bardzo często wygląda jak w opowiadaniu, które zamieściłem w części bloga: Toni NIE napisał.
Zwierzaków nie hoduję, pola nie obrabiam. Nie licząc eksperymentu z dwoma "drzewkami" pomidorów w zeszłym roku i 2 lata temu zasadzonego czosnku niedźwiedziego. Zajmuję się tylko tym co niezbędne by wokół domu było pięknie. Koszenie trawy, nie licząc okresu kiedy rośnie jak szalona, daje nawet przyjemność. Mając kawałek działki zawsze jest coś do zrobienia.
Pewnie nie jestem osamotniony w tym, że jak nie ma nic do roboty to znajdę sobie zajęcie chociażby wyrównywaniem nierówności czy przełożeniem czegoś na inne miejsce, mniej rażące w oczy.
Wszystko to daje mi satysfakcję, ale jak już wspomniałem chęci i motywacji by sadzić ziemniaki itp, nie mam. Jak by nie było pozostało we mnie coś z "mieszczucha", z tym, że do miasta wróciłbym niechętnie. Jestem na tyle wygodny, że wolę sobie odkupić worek ziemniaków od kogoś ze wsi i nadal są to swojskie.
W takim sensie, że mi ufa i wie, że jak tylko znajdzie się okazja to mu zapłacę.
Kontakt z przyrodą daje mi niesamowita radość, co wielokrotnie mogliście zauważyć w opisywanych przeze mnie wycieczkach z cyklu: Ja i mój rower. Zieleń, kwiaty i te góry. Aaach!
Wsiadając na rower, czy też idąc pieszo na spacer często delektuję się tym pięknem okolicy i mimo wszystko (wiejską) ciszą. Wdycham powietrze pełnymi płucami, no bo oddychać trzeba, a i tu widać czym się oddycha ze względu na niedaleką Trzyniecką hutę.
Zimą wychodzę z domu tylko kiedy muszę, bo w górach bardzo często wygląda jak w opowiadaniu, które zamieściłem w części bloga: Toni NIE napisał.
Zwierzaków nie hoduję, pola nie obrabiam. Nie licząc eksperymentu z dwoma "drzewkami" pomidorów w zeszłym roku i 2 lata temu zasadzonego czosnku niedźwiedziego. Zajmuję się tylko tym co niezbędne by wokół domu było pięknie. Koszenie trawy, nie licząc okresu kiedy rośnie jak szalona, daje nawet przyjemność. Mając kawałek działki zawsze jest coś do zrobienia.
Pewnie nie jestem osamotniony w tym, że jak nie ma nic do roboty to znajdę sobie zajęcie chociażby wyrównywaniem nierówności czy przełożeniem czegoś na inne miejsce, mniej rażące w oczy.
Wszystko to daje mi satysfakcję, ale jak już wspomniałem chęci i motywacji by sadzić ziemniaki itp, nie mam. Jak by nie było pozostało we mnie coś z "mieszczucha", z tym, że do miasta wróciłbym niechętnie. Jestem na tyle wygodny, że wolę sobie odkupić worek ziemniaków od kogoś ze wsi i nadal są to swojskie.
Teoretycznie mam jeszcze wiele przed sobą, ale już teraz trzeba patrzeć w przyszłość, by później nie narzekać jak większość starszych ludzi:
- Oj! Jaki ja jestem zharowany.
Pewnego rodzaju minusem mieszkania w domku jest, że ma się mniej czasu na swoje zainteresowania, bo trzeba zrobić to co ważniejsze. Mieszkając w mieście pewnie więcej bym jeździł na rowerze, albo siedział w domu i pisał mnóstwo postów, a tak musicie czekać, aż coś wydarzy się w moim życiu, bo moje posty to przecież posty życiem pisane (patrz nagłówek bloga).
Jedni wędrują ze wsi do miast, a mnie los przywiał na wieś. Nie żałuję chociaż nie raz człowiek chciałby stwierdzić, że "wszędzie dobrze gdzie nas nie ma". Skoro jednak jesteśmy w miejscu, w którym się znaleźliśmy spróbujmy zadowolić się tym czym mamy.
Pewnego rodzaju minusem mieszkania w domku jest, że ma się mniej czasu na swoje zainteresowania, bo trzeba zrobić to co ważniejsze. Mieszkając w mieście pewnie więcej bym jeździł na rowerze, albo siedział w domu i pisał mnóstwo postów, a tak musicie czekać, aż coś wydarzy się w moim życiu, bo moje posty to przecież posty życiem pisane (patrz nagłówek bloga).
Jedni wędrują ze wsi do miast, a mnie los przywiał na wieś. Nie żałuję chociaż nie raz człowiek chciałby stwierdzić, że "wszędzie dobrze gdzie nas nie ma". Skoro jednak jesteśmy w miejscu, w którym się znaleźliśmy spróbujmy zadowolić się tym czym mamy.
2 Komentarze
A mnie się marzy taki domek, z daleka od miejskiego zgiełku...
OdpowiedzUsuńFajny opis wsi dodajacy uroku i tak juz sadzac ze zdjec urokliwemu miejscu
OdpowiedzUsuńTwój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.