Kalafior zapieczony z ziemniakami, porem i tofu


Już połowa terminu do zdjęcia gipsu z ręki żony, która stwierdziła dziś:
- Och ty biedaku, musisz ciągle gotować.
Ku jej zaskoczeniu odpowiedziałem:
- Przecież ja to lubię.
Lubić i mieć czas to dość często nie idzie w parze, ale jak już wspomniałem: Jak mus to mus.
Jeść trzeba, przecież nie będę jadł chińskich zupek, a zdradzę wam w tajemnicy, że ot tak czasami mam ochotę na coś niezdrowego.😀
Czy nie pisałem kilka razy, że "odrzucam" ziemniaki?😉
Pisałem, pisałem, ale zachciało mi się kalafiora, a ten chyba najbardziej smakuje właśnie w tej kombinacji. Aby nie było zbyt prosto i zwyczajnie wymyśliłem na poczekaniu dodatkowe składniki.
Pisząc "na poczekaniu" mam na myśli, podczas zakupów, gdy kalafior już był w koszyku.

Składniki:
  • 1 mniejszy kalafior
  • 1 kg ziemniaków
  • 1 kostka bulionu
  • 1 por
  • 5 ząbków czosnku
  • 220g wędzonego tofu
  • 400ml 12% śmietany
  • 1  łyżeczka rozmarynu
  • 0,5  łyżeczki imbiru (po czesku: zázvor)
  • 1 łyżeczka "diabelskiej" przyprawy
  • 1 łyżka oleju z oliwek
  • 1 łyżka soli
  • 1 łyżka ciemnego sosu sojowego

Kalafior gotowałem z dodatkiem kostki bulionu do stadium niemiękkiego, podobnie ziemniaki. Przyśpieszy to później zapiekanie.
Gotowość testowana widelcem, bo tym razem wolałem nie testować metodą nadgryzienia jak w przypadku soczewicy z poprzedniego przepisu. Mogłoby grozić oparzenie mordki😀.

Białą część pora pokroiłem na plasterki, a zieloną na paseczki. W tym czasie kalafior już jest odpowiednio przedgotowany.


Wykorzystuję wodę z niego podczas odcedzania na sparzenie pora, który tym sposobem będzie później miększy.
Ziemniaki gotowałem całe aby się lepiej kroiły na plasterki. ale jeszcze twarde, więc mam czas na pokrojenie tofu na kosteczki. Po odcedzeniu odstawiłem na zewnątrz, dziś +3 stopnie więc dość chłodno na to, aby zabronić poparzeniu palców podczas krojenia.

No i zaczynam robić warstwy. Pierwsza ziemniaki, druga tofu, trzecia pokrojony kalafior (jak się dało) na plasterki, no i ostatnia warstwa to por z pokrojonym na kawałeczki czosnkiem.


Całość zalewam śmietaną, którą rozmieszałem z przyprawami.
Ta diabelska przyprawa to gotowa mieszanka papryki słodkiej, chilli, czosnku, pieprzu, kminu, ziela angielskiego i szałwii. Ot taka sklepowa mieszanka. Soli dodałem teraz, ponieważ zapomniałem posolić ziemniaki😀.

Jak dobieram przyprawy?
Po zapachu🙂.
Może mi nie uwierzycie, ale od dziecka mam nadmiernie rozwinięty zmysł węchu. Już babcię zaskakiwałem, która jak to babcie, co chwila coś pichciła, a ja zgadywałem co do tego dodała. Można też powiedzieć, że czasami denerwowałem, kiedy stwierdzałem, że to niedobre😁. Oczywiście mój węch jest czuły też na inne zapachy, nie tylko te kulinarne😉.
Być może mistrzowie kuchni stwierdzą, że każde danie ma już "swoją" przyprawę nastawioną, ale ja lubię eksperymenty, a przede wszystkim lubię jak mi smakuje🙂. Przyprawy również dobieram wg tego co akurat posiadam. Normalnie zakupy w sklepach robię bardzo szybko, ponieważ mam je z góry zaplanowane, ale przy regale z przyprawami stoję dłuższą chwilę, zastanawiając się co by mi się mogło przydać, a że producentów sporo, więc i wybór różnorodny.

Misa jak zwykle wędruje do piekarnika tradycyjnie na 220° i jakichś 40 minut.


Jak wyszło? No zgadnijcie😉.


Przyznam się wam szczerze, że czegoś mi w tym zapiekańcu brakuje.🤔 Być może mogłem dodać jajko do tej śmietany, żeby bardziej się trzymało razem. Ale smak interesujący, ciekawy... spróbujcie i powiedzcie co byście zmienili.

0 Komentarze