14/2015 z cyklu: Ja i mój rower. Ostry


Już dawno chciałem sprawdzić co jest na szczycie Ostrego. Szczyty o tej nazwie są w okolicy dwa. Pierwszy (1044m) leży koło Javorowego, a drugi (709m) na terenie Nýdku. Zaznaczyłem wam na mapach obydwa.
Mapy do wglądu:
Endomodo
Przygoda Garmin

Pomylić chyba się nie można, bo poza różnymi wysokościami ten nydecki nosi nazwę Ostrý Vrch (Wierch). Tak się złożyło, że chociaż nie raz przejeżdżałem blisko to wolałem jechać dalej znaną cyklotrasą o numerze 6086.
Wyjechałem przed godziną 16. Każda pora na rower jest odpowiednia, a długiej wycieczki nie miałem w planie więc czasu dość do zmierzchu. Początkowo miałem zamiar jechać przez Údoli Gory, ale wybrałem krótszą opcję przez część Nydku zwaną Odmiarek a stamtąd przez Dziurę Węża (Hadí Díra). Nie mam pojęcia skąd pomysł na nazwę bo jak na dziurę w sensie "zabitej dechami" rozciąga się tu piękny widok na Czantorię.


Węża też żadnego nie spotkałem😉. Zjeżdżałem tędy już kiedyś, a tym razem miałem okazję przekonać się o stopniu trudności podjazdu. Nie da się ukryć, że troszkę się zasapałem.
Po drodze napotkałem imponująco wyglądające przewrócone drzewo.


Dalej przedzierając się wąską ścieżką dotarłem do mało uczęszczanej drogi dojazdowej do kilku zaledwie domów. Jednym z nich jest jeden z wielu takich w Nydku, czyli stary drewniany.


Gdyby nie moja ciekawość gdzie kończy droga, na którą wyjechałem z lasu pewnie nigdy bym tu nie trafił. Droga się tu kończyła więc zawróciłem kierując się pod Ostry. Zatrzymałem się na chwilkę na kilka słów z mieszkającym przy drodze kolegą i ruszyłem zdobywać szczyt. Tablice na trasie 6086 oznaczające kierunki są trochę wcześniej więc podjechałem by utrwalić.


Po chwili z 6086 skręcałem czerwonym szlakiem w kierunku Wędryni. Według informacji, które zasięgnąłem wiedziałem, że na tym szczycie nie ma nic, ale ponieważ uwielbiam przygody i odkrywanie nieznanego postanowiłem to sprawdzić osobiście, bo nigdy nie wiadomo, może chociaż jakiś kamień lub krzyż jak to często bywa w różnych miejscach.
Po chwili zorientowałem się że czerwony szlak podąża omijając szczyt więc musiałem zawrócić kawałek do zauważonej wcześniej wydeptanej ścieżki.
Wierch Ostry dumnie i prawidłowo otrzymał tę nazwę ponieważ był na prawdę ostryZ każdym krokiem pchania roweru było coraz trudniej, ale ja nigdy się nie poddaję aczkolwiek "błagałem los" by ze szczytu prowadziła inna droga. Kategorycznie odmawiałem sobie zjazdu tą samą drogą. Co zjazdu!? Zejście graniczyło by z cudem jeśli bym zszedł cały i zdrowy. Może niektórych nie zdziwi, że takie miejsce przyciągnęło tu amatorów DownHillu. Nie spotkałem żadnego, ale zostawili po sobie ślad. Trasę zapewne wybudowaną własnymi rękami.



Drugie zdjęcie niestety nie bardzo wyszło, ale wierzcie, że żadne zdjęcie nie odda tego jak wiła się ścieżka w dół, na której znajdowało się kilka miejsc do porządnego skoku. Wybaczcie, ale aby tu zjechać trza być porządnym gupolem. Niestety uważam, że z odwagą to niewiele ma wspólnego. Wejście było tak trudne, że rower służył mi kilkakrotnie jako kotwica zaciskając hamulce.
Nie szkodzi, że zgodnie z informacjami na szczycie nie było zupełnie nic. Zdobyłem go!


Szczyt znajduje się na granicy CZ-PL, jest gęsto porośnięty krzakami i drzewami i na szczęście przebiega tędy ścieżka. Stąd zawróciłem, bo w planie miałem zjazd do Wędryni. Ścieżka przejezdna i przyjemnie terenowa. W jednym miejscu mając na uwadze niedawny upadek na Czantorii zdecydowałem się sprowadzić rower ponieważ było tak stromo w dół, że miałem obawy, że nabiorę niebezpiecznej i trudnej do opanowania prędkości. Kawałek dalej znów jechałem i dojechałem z powrotem do czerwonego szlaku. Droga szeroka na dwuślad ale mało uczęszczana. Nagle i nieoczekiwanie poczułem jak zmiękło mi przednie koło i już z hukiem walnąłem na ziemię.
Trochę zabolało ramię ale podniosłem się i zły na cały świat, prawie zgrzytając zębami ze złości na głos powiedziałem: "Znowu?!"
W ogóle nie rozumiałem, jak się to stało! Nie sprawdziłem dokładnie feralnego miejsca, ale jak kojarzę w drodze była niewielka dziura, w której była najprawdopodobniej woda lub błoto. Po poprzednim upadku uświadomiłem sobie, że to było ostrzeżenie i całe szczęście, że nie lekceważyłem go, bo gdybym jechał szybciej, to obawiam się, że ani ja ani rower nie był by w stanie kontynuować jazdę.
Po ok. 500 metrach dojechałem na rozdroże Pod Malym Ostrym, hřeben (526m) (grzebień). Stąd można z powrotem do trasy 6086 albo dalej po granicy na Wróżną. Chciałem utrwalić ten punkt, ale tu się okazało, że jednak coś ucierpiało w wyniku upadku. Aparat odmawiał wysunięcia soczewki. Trudno mu się dziwić, kiedy przygniotło go 90 spadających kilogramów😉.
Zdjęcie tego miejsca na pewno znajdziecie w innym poście, ponieważ jechałem tędy kiedyś na wspomnianą Wróżną. Skoro już jechałem to wracam do trasy rowerowej, po drodze kątem oka zauważyłem coś na mijanej po prawej stronie drodze. Zawróciłem by sprawdzić i był to jeleń, który oczywiście nie poczekał aż wyciągnę aparat😜. Dojechałem do wspomnianej trasy 6086, którą też już jechałem i nawet zatrzymywałem się pod tym daszkiem😉.


Zdjęcie niestety musiałem robić telefonem, którego jeszcze niezbyt opanowałem. Daszek znajduje się po lewej stronie skrzyżowania, Pod Malym Ostrym (500m), stąd jechałem w prawo, a za niecały kilometr z utwardzonej drogi wjechałem na asfalt. Tu już czuję się pewniej i pozwoliłem sobie na rozwijanie dużych prędkości. Ktoś może mi zarzucać jednak lekceważenie kolejnego ostrzeżenia zaledwie 2,5 kilometra temu. No cóż asfalt ma to do siebie, że jest mniejsze ryzyko niespodziewajek w drodze😉. Jak już pisałem, tą trasą już jechałem, ale wtedy czegoś nie zauważyłem. Teraz też musiałem sporo hamować i zawrócić, znajdowałem się bowiem w Vendryni przy Vapience, czyli miejsce gdzie znajdują się zabytkowe piece wapienne.


Nie chciało mi się tam wchodzić, bo wiecie, samemu to tak trochę nudno, więc pojechałem dalej.
Kilometr później zboczyłem na chwilę z trasy, by sprawdzić jak wygląda nowo wybudowany dom kolegi. Nie zastałem go w ogrodzie więc bez zatrzymywania jechałem dalej kierując się do końca mojej wycieczki. Przy hotelu Vitality skręciłem w znaną mi trasę do Bystrzycy. Tu zrobiłem sobie przerwę na loda i poinformowałem żonę, że zbliżam się do domu.


Dzień słoneczny więc czemu nie😉. Gdyby nie ten upadek całkiem przyjemna wycieczka i przejechanych 17 km. Na koniec zeszliśmy się żoną przy złocistym trunku gdzie po chwili okazało się, że ramię chyba nie zupełnie będzie OK. Nie byłem w stanie sięgnąć po kufel. Jutro niedziela więc pewnie się z tego wyliżę jak zwykle, no pożyjemy zobaczymy.

0 Komentarze