12/2015 cyklu: Ja i mój rower. Żermanice po raz pierwszy


Jednak okazało się, że wczorajszy upadek pod Czantorią nie był groźny. Skończyło się na obitym biodrze, a później sporym siniaku. Nie stało więc nic na przeszkodzie, żebym ten upalny dzień spędził nad wodą. Tym bardziej, że znajomi poinformowali mnie, że wybierają się aż z Bielska. Skoro oni mogą z tak daleka to czemu bym nie mógł ja. Oni co prawda samochodem ja na rowerze, ale motywował mnie fakt, że dawno ich nie widziałem, a należą do tych fajnych znajomych😉. No... i w końcu wybiorę się nad Žermanice, zalew na rzece Lučina. Mieszkam tu 13 lat i nigdy nie byłem.
Mój wewnętrzny czasomierz znowu wyprawił mnie w drogę tuż przed 10-tą (9:52). Trasę miałem przygotowaną, więc nie powinno być niespodzianek.

Mapy do wglądu:
Endomodo
Przygoda Garmin

Jak wiecie, staram się unikać głównych dróg, chociaż było by być może mniej stromo. Mimo wszystko wybrałem się przez Karpentną i Oldrzychowice do Gutów. Najbardziej obawiałem się Gutskich podjazdów, wcześniej jednak ściągnął mnie z siodła podjazd w Oldrzychowicach w części zwanej Podvrch. Nic dziwnego, dało by się powiedzieć, że objeżdżałem Javorovy.


Zgodnie z tym co pisałem wczoraj, górki które kiedyś bywały ciężkie bywają przy powtórnej jeździe jakoś łatwiejsze. Nie wiem skąd się to bierze, ale może dlatego, że znając już teren, już się nad nim nie zastanawiam. Bez większego problemu więc dotarłem do Gutské Bašty, w której szefuje mój dobry kolega. Wpadłem na słówko, orzeźwiłem się ulubioną kofolą i w drogę, bo jeszcze spory kawał przede mną. Trasą 46 stopniowo przejeżdżałem przez kolejne miejscowości: Smilovice, Komorni Lhotka, Dobratice, Vojkovice. Z jakiegoś powodu w Komorni Lhotce nie skręciłem w cyklotrasę 6125. Najprawdopodobniej głównym powodem było przeoczenie skrętu jadąc z góry. Uświadomiłem to sobie, ale pomyślałem:
Nie chce się mi zawracać, pojadę inaczej.
Jakieś 1,5 km dalej spostrzegłem na mapie, że nie mogę się dalej trzymać trasy 46! Pojechałbym zupełnie nie tam gdzie chcę. Musiałem użyć fantazji i umiejętnie dobierać punkty na mapie. Kiedy dojeżdżałem do Hornich Domaslavic już nie miałem żadnych wątpliwości, pozostawało tylko ustalić, w które miejsce nad zalewem mam jechać. Na szczęście towarzyszą wszystkim komórki, więc teraz trzeba było mi znaleźć Kemp Lučina (Luczina).
Koniec języka za przewodnika i dotarłem o 12:30. Poza dwójką moich znajomych była spora ekipa. Nic nie szkodzi, że znałem tylko Danusię i Marka, bo przecież lubię poznawać nowych ludzi. Moją niewygodą był fakt, że oni nie mieli pewnie problemu z zapamiętaniem mojego imienia, ale po tym jak mi się wszyscy przedstawili, któraś z dowcipnych kobiet powiedziała:
- Teraz powtórz jak wszyscy mamy na imię - haa-ha-ha 😜😀
Okazało się, że wcale ten zalew nie jest tak daleko, zaledwie 35 km.
Pamiętacie? W zeszłym roku byłem nad zalewem Těrlicko. Miałem teraz porównanie. Nie sądziłem, że woda tu będzie taka czysta. Wiadomo ktoś mógłby polemizować nad tą "czystością" ale np. do wody na Těrlicku bym nie wszedł, a tu owszem.


Ciekawe, kto pierwszy znajdzie mnie na zdjęciu. Noo...?!
No, dobra, nie ma mnie tam😀.
Przyjemnie się siedziało, woda też przyjemna ale jeszcze mnie czeka droga powrotna, a już 15:30.
Pożegnawszy się opuściłem towarzystwo, ale jeszcze wstąpiłem do pobliskiej restauracji by posilić się przed drogą. To, że w Komorni Lhotce zmieniłem trasę miało swój plus, teraz mogłem jechać inną trasą, tym samym zgodnie z dawnym planem okrążyć zalew. Z zapory można było spojrzeć na malowniczy krajobraz.


Woda, góry... trudno sobie wyobrazić piękniejszą kombinację.
Przejeżdżając na drugą stronę zalewu wspinałem się do głównej drogi. Około 450m bardzo stromej ulicy! Pomyślałem sobie, że nie lada wyzwanie i spróbuję mu stawić czoła. Za mną akurat "startowało" dwóch młodych mężczyzn i kobieta. Wszyscy chyba potwierdzą, że w towarzystwie raźniej. Tym razem nawet nie chodziło o wstyd, że oni dają radę, a ja nie, po prostu czułem się na siłach. Biorąc jednak pod uwagę swoje tętno bacznie obserwowałem, kiedy przekraczało 160. Górka wydawało się jakby nie miała końca a w głowie mi dudni jakby ktoś walił w bęben. Jeśli się zatrzymam już nie wsiądę, po prostu zwolnię, chociaż można by pomyśleć, że już wolniej się nie da. Co z tego, że dwaj zawodnicy przede mną już byli o 50 metrów dalej. Czy mi się gdzieś śpieszy? Swoim lekkim tempem razem z towarzyszką walczyliśmy o zwycięstwo nad górką, a pewien przechodzień gromkimi okrzykami pasującymi do wyścigu pokoju "pobudzał" nas do jazdy. Może nie słusznie, ale w jego śmiechu wyczułem wyśmiewanie, więc odburknąłem, że chciałbym zobaczyć jak on by se dał radę. Zamknął się a mój sukces stał się realny. Jakimś "cudem" i wyrównaniem oddechu pokonywałem ostatnie metry sporego wzniesienia. Chłopaki czekali na górze, życząc sobie wszystkiego dobrego pojechaliśmy swoimi drogami. Jechałem teraz przez Soběšovice i Dolní Domaslavice a na skrzyżowaniu przy Vidikov już oddalałem się od zbiornika.


Patrząc teraz na mapę, żałuję trochę, że nie wiedziałem wcześniej o tym, że kawałek dalej znajdują się jakieś ruiny zamku. Wystarczy, że kontynuował bym jazdę trasą 6005. No trudno, następnym razem.
Kawałek niżej pięknie w dali było widać Łysą Górę (Lysa Hora 1323m) z charakterystyczną wieżą.


Mam zamiar ją kiedyś zdobyć, ale samotnie jakoś mi się nie chce. Miałem już kilka propozycji, tylko że to sami "zawodowcy" i boję się, że bym ich spowalniał.
Nie sądzę by ktoś nie zgodził się ze mną, kiedy stwierdzę, że góry po prostu są przeurocze.


W Třanovicach wjechałem na trasę 6125, która doprowadziła mnie przez skręt który wcześniej przeoczyłem do Komorni Lhotki, skąd wracałem już tą samą drogą, którą jechałem nad zalew. Minąłem Guty, które i w drodze powrotnej nie szczędzą podjazdów, a dojeżdżając do Oldrzychowic wykorzystywałem długi choć kręty zjazd. Po drodze do Karpentnej zauważyłem przy drodze interesującą tablicę.


Podczas moich wędrówek odkrywam sporo takich tablic, najczęściej ścieżek dydaktycznych. Ta opowiada o Ondraszku.
Sławny śląski zbójnik Ondraszek z Janovic żył w latach 1680-1715. Po jego śmierci zaczęły powstawać na obszarze historycznego Ślaska i Moravy liczne legendy i podania ludowe, które stały się inspiracją dla pisarzy i poetów aż trzech narodowości: polskiej, czeskiej i niemieckiej. Śląski zbójnik zainspirował także wielu malarzy, rzeźbiarzy i muzyków.
Tablica informuje również, że w Karpentnej urodził się Stanisław Hadyna (1919-1999), założyciel Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk". Również znajduje się na niej fragment pieśni o Ondraszku, wraz ze "Zbójnickim zadaniem".


Więcej wam nie zdradzę, bo nigdy nie przyjedziecie😜. Chociaż aby was zachęcić dodam, że w tym samym miejscu znajduje się też stary Buk.
Zadowolony ze świetnej wyprawy (ponad 70km) połączonej ze spotkaniem znajomych wróciłem do domu tuż przed 19-tą. Mam nadzieję, że i wam jechało się dobrze😉.

3 Komentarze

  1. Zaczytałem się, jak zawsze zapominam się podpisać,żem czytał wchodząć tutaj. Tak dziś to robię>pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. To mnie weź na wycieczkę, zapewniam że będę spowolniała nieprzyzwoicie )))

    OdpowiedzUsuń
  3. To było bardzo przyjemne i miłe spotkanie nad wodą po dłuższej przerwie :) W 2016 roku też trzeba się tam spotkać :) Danusia :)

    OdpowiedzUsuń

Twój komentarz jest dla mnie bardzo ważny. Dziękuję.